Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

środa, 7 marca 2018

Czy wiara powinna być racjonalna i co to oznacza?


W którymś z postów wspomniałem, że wiara powinna być aktem racjonalnym i że wierzący jest do tego nawet zobowiązany. Co to dokładnie oznacza?

Zacznijmy od tego, że dojrzały emocjonalnie i intelektualnie człowiek stara się, aby wszystkie, a przynajmniej większość jego aktów, działań, decyzji i zainteresowań, zwłaszcza tych, które dotyczą sfer ważnych i istotnych dla egzystencji, były racjonalne. Nawet te sfery życia i działalności ludzkiej, które uchodzą za ponadracjonalne, czyli nie sprowadzające się tylko do logicznego myślenia i analizy, jak np. muzyka i sztuka, sport, ogrodnictwo czy jakakolwiek inna praca nie związana wprost z rachunkami i matematyczną ścisłością, a nawet zainteresowania kulinarne, nie wymykają się racjonalności, nie przeczą jej. Robiąc fikołki na wf czy treningu używa się materaca, zawodnika z niewyleczoną kontuzją nie wypuszcza się na boisko, rośliny przycina się w określony sposób i według zasad funkcjonujących w ogrodnictwie, kompozytor również posługuje się wypracowanymi technikami i nie zachlapuje partytury tuszem w dowolny sposób. Nawet pokarmów nie jemy jakichkolwiek, tylko te, o których wiemy, że nie wywołają biegunki, nie obtłuszczą nas zbytnio lub zawierają po prostu zdrowe składniki, a jeśli nie zawsze tak jest, to są to właśnie okresy krótsze i te mniej odpowiedzialne, a tym samym mniej racjonalne.

Nie ma więc powodów, by taką sferę życia ludzkiego i aktywności duchowo-intelektualno-emocjonalnej jaką jest wiara traktować inaczej. Przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że im ważniejszy jest przedmiot spraw, którymi się zajmujemy, im istotniejsze ma konsekwencje dla naszego życia, tym większą wagę przykładamy do rzetelności, racjonalnego poruszania się w tym obszarze i do uważności, której wymaga. Przeprowadzenie rozwodu z orzeczeniem winy związanej z przemocą wobec małżonka wymaga udowodnienia aktów przemocy, zebrania materiału i powstrzymania się samemu od stosowania przemocy. Nie postępuje się w takich sprawach jakkolwiek, ale tak, aby sprzyjało to korzystnemu dla nas rozwiązaniu sprawy. Podobnie jest, gdy ktoś chce być dobrym lub wybitnym muzykiem. Stosuje w swojej nauce wypracowane metody, nie może ani przepracowywać nadgarstków, ani pozostawiać ich bezczynnymi, podąża też za wskazówkami nauczycieli, nawet gdy żądany przez nich czas na ćwiczenia, a także stosowane przez nich metody nie są uczącemu się na rękę.
Wybierając kogoś na partnera życiowego, i pomijając tu kwestię tego, na ile jest to nasz wybór i ile jest w tym (do)wolności, także nie związujemy się z kimkolwiek. Zazwyczaj są po temu racjonalne powody, że jest to akurat ta osoba, a nie inna. Z nią właśnie mogę porozmawiać o czytanych książkach, z nią mogę pójść na koncert ulubionego wykonawcy (nawet jeśli nie jest to jej ulubiony wykonawca, stara się ona jednak współdzielić moje zainteresowania i otwierać na rozumienie rzeczy cenionych przeze mnie), to ona nosi w sobie podobne pragnienie spakowania plecaka i wyruszenie stopem do Bretanii czy Barcelony. Jej w końcu mogę ufać i liczyć na pełne wsparcia współwędrowanie przez życie, wiedząc, że nawet gdy dopadnie nas kryzys, nikomu z nas nie będzie łatwo się rozstać i zrobimy wszystko, aby nie musiałoby do tego dojść. Jeśli wiążę się z kimś, o kim wiem, że nie mogę oczekiwać tych rzeczy od niego, postępuję racjonalnie wątpliwie i prawdopodobnie otwieram sobie drogę do przegranej, do nieszczęśliwego wątku (oby tylko) w historii osobistej.

Istnienie Boga, obiektywnych praw moralnych, obiektywnie istniejącego dobra i zła, istnienie życia po śmierci, sensu cierpienia, wartości i istnienia altruizmu (w co powątpiewa psychologia ewolucyjna), czy aborcja, eutanazja oraz stosunek i zdolność do przebaczenia, które w jakiś sposób wiążą się zawsze z kwestią Boga, to wszystko są poważne sprawy. Chyba nawet trudno byłoby zanegować, że są one istotniejsze niż wybór pracy, pasji czy poprawności rachunków przeprowadzanych na egzaminie. Oczywiście znajdą się ludzie, którzy sądzą inaczej, myślę jednak, że dałoby się wykazać w sposób racjonalny, iż te wyżej wspomniane kwestie posiadają rangę problemów bardziej ważkich i generujących głębsze, poważniejsze konsekwencje dla życia ludzi.

Trudno więc znaleźć powody przemawiające za tym, aby wiara i kwestia istnienia Boga nie wymagały zaangażowania, uważności czy rzetelności w naszym podejściu do nich. Status tych sfer (istnienie Boga wiąże się z ewentualnym istnieniem Osoby, którą albo przyjmujemy, albo odrzucamy, odrzucając tym samym cały system wartości, który to istnienie, a także przesłanie z Jej strony, niesie, co nie jest przecież błahe) wymaga, aby człowiek odnosił się do nich tak, jak na to zasługują, a sądzę, że trudno zaprzeczyć, iż zasługują na więcej niż chęć lub niechęć przyłożenia się do zrobienia origami, przeprowadzenia poprawnie rachunku w księgowości czy ustawienia właściwie parametrów dla zraszacza ogrodowego. Nawet jeśli ktoś nie ma ochoty przykładać się do jakości swojej wiary, nie można zaprzeczyć, że inni takie prawo mają i że religia takim ludziom sprzyja. Sprzyja zaś im na pewno teizm chrześcijański. Oczekuje on od wierzących zaangażowania, zdolności do poświęcenia (łącznie ze zdolnością do oddania życia, gdy będzie to konieczne), umiejętności odróżnienia fałszywych przekonań czy doktryn, z którymi chrześcijanin się styka i które nie są obojętne w kontekście zachowania posiadanej wiary, jej poprawności oraz wierności wobec niej. Trudno przyjąć, że można być gotowym oddać życie za każde głupstwo lub cokolwiek nieuzasadnionego dostatecznie. Nikt więc nie wymaga od chrześcijanina, aby wierzył w sposób niezaangażowany, ślepy i nierozumny. Przeciwnie, sam przedmiot wiary (osoba Boga, a ściśle trzy Osoby, wzniosłe prawdy wiary odnoszące się do innych osób, jak np. do Maryi, czy dotyczące wiarygodności Zmartwychwstania oraz np. istnienia i losów człowieka) wymaga, aby stosunek do niego nie był powierzchowny i aby miał podobną jakość (co najmniej), jaką przykładamy do innych sfer aktywności czy osób w naszym życiu. Nic więc, zupełnie nic, nie przemawia za tym, żeby akt wiary miał zawierać w swojej istocie cokolwiek niemądrego, nieodpowiedzialnego czy ślepego. To są mity powtarzane przez ludzi, którzy do wiary (prawdziwej, poprawnie rozumianej) nigdy się nawet nie zbliżyli. Od nich to można usłyszeć na wszystkich szerokościach geograficznych, że wiara nie wymaga uzasadnienia, że dogmaty powstają ot tak, bo np. Konstantyn lub biskupi mieli taki kaprys, lub że im głupiej ktoś wierzy, tym większą ma zasługę, a Pan Bóg podziękuje mu później za to serdecznie i da miejsce po swojej prawicy. Oraz, że wiara w istnienie Boga, zwłaszcza biblijnego, objawionego w życiu, nauce i działalności Jezusa Chrystusa, wiara w św. Mikołaja (zwłaszcza w wersji hollywoodzkiej) czy Potwora Spaghetii to oczywiście to samo. Wypada tylko pogratulować umiejętności intelektualnych takich ewangelizatorów.

O zasadności przekonań teistycznych, o historycznej wiarygodności wydarzeń biblijnych, zwłaszcza nowotestamentowych, o intelektualnej i wewnętrznej (zgodnej z całością innych elementów wiary) spójności prawd wiary i dogmatów, jak też np. o zasadności uznawania danego zjawiska za cudowne (nie tylko niewytłumaczalnego obecnie dla nauki, ale najprawdopodobniej będącego Bożą ingerencją w odpowiedzi na prośbę <choć bywają i cuda niezależne od ludzkich próśb, jak choćby wizerunek z Guadalupe czy cuda eucharystyczne>) - o tych wszystkich rzeczach można by napisać wiele. O części z nich staram się pisać na tym blogu, nie ma jednak sposobu, by w sposób wyczerpujący napisać o każdej z nich tutaj. Na szczęście są książki, o istnieniu których staram się sygnalizować na blogu, a w praktyce odpowiedziano już na wszystkie zarzuty wobec chrześcijaństwa, na wiele z nich już w średniowieczu (jak choćby na to, jak nasza modlitwa może zmieniać coś w Bożych postanowieniach, skoro są odwieczne, a Bóg nie zmienia planów, ani nie może chcieć czegoś, z czego chciałby się później wycofać, bo byłoby np. niedoskonałe), dlatego uważam, że ludzie, którzy naprawdę poszukują (pod tym terminem rozumiem po prostu poszukiwanie prawdy, uzasadnienia dla wartości i przekonań, poszukiwanie Absolutu, który dopiero później okazuje się być "jakiś", mieć być może cechy, które odnajdzie się w Bogu chrześcijan, czy po prostu pragnienie upewnienia się, czy przekonanie o istnieniu Boga lub Jego odrzucenie są zasadne) znajdą odpowiedzi na przynajmniej część swoich pytań. Część zaś pytań nauczą się stawiać poprawnie (bo pytań ze strony ateistycznej źle postawionych jest wiele, jak np. słynny paradoks kamienia czy o to, jak Bóg będący Miłością mógł chcieć śmierci swojego Syna), a już samo to jest znaczącą wartością.

Nie będę tu więc pisał o każdej z tych rzeczy, postaram się o wielu z nich pisać w osobnych postach, o części z nich już takie istnieją. Chciałbym tylko podsumować to w ten sposób, że wiara teisty czy chrześcijanina, zwłaszcza w obecnych czasach i sytuacji kulturowej, oraz ze względu na szacunek należny temu, co określa się jako przedmiot wiary, wymaga od niego szczególnej uważności, zaangażowania wolitywno-intelektualnego, jak też i (jak mówi św. Paweł w Liście do Tymoteusza) uzasadnienia. Nie jest przecież obojętne komu wierzymy i czy nasze przekonania są wewnętrznie sprzeczne, niezgodne z aktualnym stanem wiedzy naukowej, oraz czy mają taki sam status, jak wiara we wróżkę Zębuszkę.

"Wiem, komu zawierzyłem", mówi św. Paweł, dlatego nie dźwigam nieustannie w sobie nieprzekraczalnego rozdarcia (wątpliwości są w wierze zrozumiałe, od tego są niezliczone książki, studia biblijne, teologiczne, filozoficzne, wiedza specjalistów, którzy poświęcili często na zajmowanie się zagadnieniem większość życia, rozmowy z duchownymi czy choćby na forach temu poświęconych, itd., więc większość problemów można rozwiązać albo zrobiono to już dawno za nas), nie strzelam ślepą wiarą w niebo, w nadziei, że a nuż okaże się ona prawdziwa i przy końcu życia wykupi mnie od potępienia, nie potrzebuję oddawać czci jakiemukolwiek bogu z lęku przed karą czy dlatego, że czuję się sierotą w kosmosie, pragnącym ochrony ze strony istot nadprzyrodzonych, ale dobrowolnie i w sposób racjonalny (spełniający wszystkie kryteria wyboru świadomego, uzasadnionego, a nawet moralnie wzniosłego) opowiadam się po stronie tego, czego wybór jest zaszczytem, co uznaję za wartości przekraczające te, które są mi dostępne w sposób naturalny, na drodze czysto ludzkiej, i czemu mogę oddać należny szacunek lub nawet pokochać, nawiązać miłosną relację, skoro Ten, w kogo wierzę (i komu wierzę, bo wiara religijna jest przede wszystkim wiarą Bogu, nie w Niego, jako gdzieś tam istniejącego, bez odniesień do mojego życia) nie tylko jest Osobą, w sposób pełniejszy niż wszystkie inne osoby, ale też którego naturą jest Dobro, jak mówi św. Jan, miłość (Theos agape estin - Bóg jest miłością). O tym Bogu wiem, że nie może mnie oszukiwać i zwodzić, bo Jego przymioty i doskonałość nie pozwalają Mu na to, że idea Jego jest spójna, a prawdopodobieństwo istnienia wysokie (wg. Richarda Swinburne'a, "Czy Bóg istnieje?", wyższe niż teza przeciwna), że Jego nauka jest moralnie wzniosła i przewyższająca wszystko, co człowiek osiągnął rozumem i wrażliwością naturalną, i że wiara w Niego, poprawnie rozumiana, pielęgnowana i zaangażowana, pozwala być lepszym (od samego siebie bez tej wiary), pokonywać słabości, których pokonywać nie miałoby się sił bez motywacji płynącej z wiary, która nie tylko pomaga widzieć istnienie jako dobre, a innych ludzi postrzegać jako nie-obcych, jako spokrewnionych ze mną jakimiś więzami głębszymi niż rodzinne, ale wymusza wprost na mnie takie postrzeganie i stosunek do rzeczywistości, zobowiązując mnie moralnie do tego, do czego etyka naturalna nie ma mocy zobowiązać nikogo. To są właśnie prawdziwe powody wiary i takie motywy może podać chrześcijanin/teista (teista też, bo nie ma czystego teizmu, nagiej wiary w Boga niezależnego od religii i wyznań, teizm jest zawsze wiarą w jakąś "wersję" Boga). Ja sam nie znajduję pośród wymienionych rzeczy niczego godnego pogardy, uwłaczającego rozumowi, godności czy wyprowadzającego na intelektualne manowce. Wierzę, bo to rozumne, bo to zasadne. Myślę, więc wierzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz