Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

sobota, 27 kwietnia 2019

Czy odwieczny wszechświat czyni ideę Boga zbędną?

W starożytności nie było zgody odnośnie tego, czy świat materialny miał początek. Grecy skłaniali się ku temu, że nie miał on początku w czasie i że był odwieczny, istniał zawsze, w tej czy w innej postaci. Jeszcze w średniowieczu św. Tomasz rozważając tę kwestię uznał, że nie można samym rozumem jej rozstrzygnąć i że wiara, iż nasz wszechświat nie jest odwieczny pochodzi z objawienia przekazanego przez Biblię, głównie Księgę Rodzaju. Chrześcijanin nie wie, ale wierzy, że materialny byt miał początek. 

Dziś powszechnie uznaje się, że nasz materialny wszechświat miał początek w tzw. Wielkim Wybuchu, co potwierdzają m.in. dane obserwacyjne, w tym tzw. promieniowanie tła. Nie oznacza to jednak, że jest to początek w sensie absolutnym, że wcześniej nie istniało nic. We współczesnej fizyce pojawiło się wiele hipotez, także wysuniętych m.in. przez S. Hawkinga, mówiących o tym, że nasz wszechświat jest tylko jednym z wielu lub nieskończenie wielu wszechświatów, istniejących wcześniej lub równolegle. Niektórzy astrofizycy postulują istnienie wszechświatów w liczbie 1010107, jest to liczba, której nie da się zapisać w postaci dziesiętnej ze względu na liczbę zer większą od liczby atomów w obserwowalnym wszechświecie szacowanej na 1080 (za Wikipedią).


Zdjęcie Hubble Legacy Field (powstawało przez 16 lat i składa się z 7500 pojedynczych zdjęć zrobionych przez teleskop Hubble’a) przedstawiające 265 tys. galaktyk (nasza, pojedyncza, ma ok. 250 miliardów gwiazd). Obejmuje ono fragment nieba wielkości oglądanego z ziemi…Księżyca, czyli „w kadrze” ujęta jest kropla tego, co składa się na Wszech-świat. „Odległości między galaktykami sięgają milionów lat świetlnych. Szacuje się, że w widzialnym Wszechświecie istnieje 350 miliardów dużych galaktyk oraz 3,5 biliona galaktyk karłowatych. Wszystkie te galaktyki tworzą 25 miliardów grup galaktyk zawartych w 10 milionach supergromad galaktyk” (Wikipedia).

Hipotezy multiświata, wieloświata (mówiące o istnieniu wielu lub nieskończonej liczbie równolegle istniejących wszechświatów, z których wiele powstaje z wszechświatów już istniejących, na skutek ich zderzeń lub fluktuacji, jako rodzaj "bąbli") są coraz częściej wykorzystywane przez ateistów do walki z ideą świata stworzonego przez Boga z nicości, przed którym absolutnie nic nie istniało, jako nienaukowej i sprzecznej ze współczesną fizyką. Jest to dla nich po prostu alternatywa dla stworzenia świata przez Boga, mówiąca, że świat materialny nie potrzebuje początku, ani Stworzyciela, ponieważ stwarza się sam z próżni na poziomie kwantowym lub pochodzi od innych istniejących wcześniej wszechświatów i proces ten nie ma końca, gdy spoglądamy z naszego obecnego punktu widzenia wstecz.

Pomijając to, że same te hipotezy mają często wysoko spekulatywny, teoretyczny charakter, nie wynikający wprost, ani w sposób konieczny z aktualnej wiedzy na ten temat oraz że są krytykowane przez wybitnych uczonych jako nienaukowe i nieweryfikowalne - co podsumował celnie filozof analityczny Richard Swinburne:
Zakładanie istnienia biliona bilionów innych wszechświatów zamiast jednego Boga, żeby wyjaśnić uporządkowanie naszego wszechświata wydaje się szczytem irracjonalności.
- chciałbym odnieść się tylko do jednego aspektu tego problemu.

Chodzi o to, że idea świata odwiecznego nie jest zagrożeniem dla wiary monoteistycznej, a problem ten rozważany był w chrześcijaństwie od samego początku, m.in. już przez Orygenesa (II-III wiek) i św. Augustyna (IV-V wiek). W średniowieczu rozważał go szczegółowo św. Tomasz z Akwinu. Doszedł on do wniosku, że nie można mieć pewności - posługując się tylko naturalnym rozumem - czy wszechświat istnieje odwiecznie, czy został stworzony "w którymś momencie" Bożej egzystencji (po Jego decyzji, że od teraz tego chce), i że chrześcijanie przyjmują tę drugą opcję na podstawie objawienia przekazanego w Piśmie Świętym.
Uznał on także, że nawet jeśli wszechświat istniałby od zawsze, nie oznacza to, że jest niezależnym od Boga tworem, nie podlegającym Jego kontroli. Nawet odwieczny wszechświat, współistniejący z odwiecznym Bogiem, nie mającym początku, pochodziłby od Niego i byłby przez Niego stworzony, tyle, że nie "później", ale towarzysząc jakby Bogu od "początku". Tylko Bóg jest bytem nieuwarunkowanym żadnym zewnętrznym wobec Niego zjawiskiem, tym bardziej, że żadne zjawisko nie może zaistnieć, jeśli nie otrzyma bytu od Tego, który jako jedyny Jest i nie potrzebuje dopełnienia przez to, co względem Niego zewnętrzne. Wszystko, co istnieje poza Bogiem, jest od Niego pochodne, otrzymało istnienie od Niego, nawet jeśli byłoby to istnienie z Nim współwieczne.

Również problem większej ilości wszechświatów nie jest problemem dla wiary teistycznej (wszelkiej wiary w osobowego Boga-Stwórcę). Jak pisze ks. Tadeusz Pabjan:
Należy brać pod uwagę również i taką ewentualność, że stwórczy akt Boga nie ograniczył się jedynie do tego, co jest przedmiotem badań współczesnej nauki, ale objął swym zasięgiem znacznie "większą" i "bogatszą" rzeczywistość. Jeśli pamięta się o tym, że Bóg jest nieskończony, to w tym kontekście należałoby raczej powiedzieć, że akt ten objął n i e s k o ń c z e n i e więcej, niż to wynika z teologicznych kalkulacji opartych na naukowym obrazie świata. Jeśli wniosek ten jest słuszny, to znaczy, że w dyskusjach nad interpretacją chrześcijańskiej doktryny o stworzeniu należałoby również uwzględnić różnego rodzaju hipotezy postulujące realne istnienie wielu (a może nawet nieskończenie wielu) wszechświatów: idea, zgodnie z którą nieskończony Bóg stwarza nieskończenie wiele światów, nie jest w perspektywie teologicznej bardziej niezwykła, niż pomysł, by nieskończony Bóg w realizacji aktu stwórczego miał poprzestać tylko na jednym świecie. (Stworzenie i początek wszechświata, T. Pabjan, M. Heller, 2014)
Kościół nie miał potrzeby ustosunkowywać się dotąd do teorii wieloświata, bo jest to koncepcja względnie nowa, pomijając filozofię hinduską, która nie miała w tej kwestii szerszego oddziaływania. Do tego obecna kosmologia potwierdza, że wszechświat, który jest naszym udziałem, miał początek w czasie, nawet jeśli nie był to początek absolutny, co samo w sobie sprzyja koncepcji biblijnej. Jeśli jednak dziś lub w niedalekiej przyszłości trzeba będzie zabrać głos w sprawie wieloświata (teoria M, multiwersum), to jak widzimy dla chrześcijaństwa nie stanowi ona większego problemu, tym bardziej zaś problemu nieprzezwyciężalnego.

Niektórzy ateiści posługują się argumentem z nieskończoności wszechświata, z jego niewyobrażalnie wielkich rozmiarów i "marnotrawstwa" niezaludnionych przestrzeni oraz planet w nim, do wykazywania, że idea kochającego i opiekującego się naszą planetą Boga jest absurdalna i nieuzasadniona. W świetle nieskończonej pustki i ciemni niezagospodarowanego wszechświata obserwowanego przez naukę, przetykanego oddalonymi od siebie potwornymi odległościami bryłkami materii lub gazu, idea Opatrzności troszcząca się akurat o mieszkańców Ziemi, będącej "oczkiem w głowie" osobowego Boga, staje się według takich myślicieli niewiarygodna.
Tak można by sądzić, jeśli posiada się dość antropomorficzny obraz Boga, Jego natury i osobowości. Bóg jest jednak kimś Absolutnie Innym, wszelkie o Nim poznanie uznaje się w teologii chrześcijańskiej za bardziej nieadekwatne, niż adekwatne, wykracza On ponad wszystko, co można o Nim pomyśleć, a wiedza, którą o Nim mamy, także ta pochodząca od Niego samego, jest tylko przybliżeniem. Nie jest więc Bóg osobą na wzór osoby ludzkiej, mającej pewien zakres poznania, obecności przestrzennej i ograniczeń bytowych (analogicznych do cielesnych u człowieka). Bóg absolutnie transcenduje, przekracza wszelki byt istniejący poza Nim, niezależnie od jego ilości i skali przestrzennego "rozstawienia". Nie ma to żadnego znaczenia dla Niego. Dlatego problem rozmiarów wszechświata, nie jest i nie może być argumentem przeciwko Jego koncepcji, chyba, ze jest ona zantropomorfizowana i np. lokalizuje Boga w jakichś fizycznych niebiosach o ograniczonym zasięgu, a z Niego samego czyni uwarunkowanego przez prawa fizyczne lokalnego Supermana. Są to jednak koncepcje niepoważne i niechrześcijańskie, których nie ma potrzeby rozważać.

Argument z nieskończonych odległości kosmicznych i rozmiarów fizycznego wszechświata, a także możliwych wielu wszechświatów i długiego czasu ewolucji każdego z nich, może być nawet pomocny dla oczyszczania obrazu Boga z antropomorficznych naleciałości. Może ukazywać Jego absolutność, nieskończoność możliwości kreacji przez Niego form i wersji bytów materialnych, a także Jego "cierpliwość", czyli pozaczasowość, od naszej strony widzianej jako "bezczynność", objawiającą się miliardowymi okresami "czekania" na wyewoluowanie naszego lub potencjalnie możliwego innego wszechświata. Idea takiego Boga, naprawdę przekraczającego wszystko, co możemy o Nim pomyśleć, nie przeczy temu, że może być On Miłością i Dobrem, że może On rozciągać swoją Opatrzność (czyli troskę i kontrolę) nad każdym z tych światów, które z Jego perspektywy postrzegane są jednocześnie i nie jako rozproszone, być może istniejące w wielu wymiarach. Już samo istnienie Czyśćca (który sam w sobie jest wielowymiarowy i wielopoziomowy, jeśli ma być skuteczną "przestrzenią" oczyszczania się z najróżniejszych grzechowo dróg ludzi i indywidualnego dojrzewania do duchowej pełni, bez której osiągnięcia nie przeżywałoby się wieczności w sposób maksymalny) i stanu bycia-bez-Boga, czyli tzw. Piekła, ukazuje, że poza światem uczestniczącym w Boskiej naturze i świetle, określanym jako Niebo, istnieją rzeczywistości równoległe do niego, innowymiarowe. Czy dodanie do tego innego fizycznego wszechświata lub kilku/wielu z nich może być problemem w takiej koncepcji Boga, o jakiej tu mowa? Wydaje się, że nie ma powodów, aby była to kwestia problematyczna.

Należy uznać więc ateistyczny argument przeciwko istnieniu Boga z odwieczności wszechświata/tów i ich ewentualnej wielości za nietrafiony i nieadekwatny wobec chrześcijańskiej koncepcji Boga-Absolutu. Nie stanowi on w żaden sposób problemu dla chrześcijańskiej teologii, a nawet może sprzyjać właściwemu rozumieniu pojęcia Boga, które na przestrzeni wieków często było zacierane przez praktyczną, ludową pobożność, w której przez pewien okres były nawet możliwe wizerunki Boga Ojca jako surowego starca, którego sprawiedliwość łagodził Syn, na przedstawieniach, które do dziś można oglądać w niektórych, zwłaszcza wiejskich, kościołach, nawet jeśli oficjalne stanowisko Kościoła nie ulegało zmianom w tej kwestii i zawsze nauczało o Bogu Całkiem Innym, o którym możemy wiedzieć bardziej to, kim nie jest, niż kim jest.

Jeśli ktoś chciałby zająć się tym tematem nieco głębiej, polecam książkę ks. Michała Hellera i ks. Tadeusza Pabjana Stworzenie i początek wszechświata. Teologia-Filozofia-Kosmologia, która w całości dotyczy chrześcijańskiej koncepcji stworzenia przez Boga w kontekście współczesnej fizyki i kosmologii. Książka jest napisana zrozumiałym i niezawiłym językiem, nie jest potrzebna do jej lektury zaawansowana wiedza z zakresu nauk ścisłych.




sobota, 20 kwietnia 2019

Kosztowne święta, czyli o powadze radości

Święto Wielkiej Nocy to poważne święto, najpoważniejsze ze wszystkich świąt chrześcijańskich. Przede wszystkim dlatego, że jest źródłem wszystkich innych świąt, ale także dlatego, że do Radości, której jest przyczyną zaprowadziło nieprzeczuwane przez nas cierpienie, o którego fizycznej stronie posiadamy wiedzę pochodzącą od niezwykłego Kronikarza - Całunu Turyńskiego. Oto, co zapisał ten najbardziej nienachalny świadek w dziejach.

Na płótnie, w które owinięte było ciało ukrzyżowanego Człowieka, widnieje:

  • ok. 120 śladów po biczowaniu, od łydek do ramion (prof. G. Fanti doliczył się 370 ran). Nie było to "normalne" biczowanie, do którego użyto skręconego ze skóry bicza, ale narzędziem było, prawie zawsze przebijające skórę i wyrywające fragmenty tkanek przy każdym uderzeniu, rzymskie flagrum, zakończone metalowymi haczykami, kulkami lub zrobione z kości;

flagrum


Widok z tyłu (spodnia część Całunu, na której leżało ciało; druga jego część, 
zawinięta od głowy, zakrywała przednią stronę ciała)

  • ślady ok. 70 ran kłutych na głowie (przede wszystkim od korony cierniowej, która nie miała kształtu wianka, a czapy, kasku i okrywała głowę prawie w całości, przebijając skórę niekiedy do czaszki i uszkadzając nerwy);


  • rany twarzy (przyjmuje się, że jedno oko było tak opuchnięte, że nie otwierało się)
  • złamany nos
  • mocno obtarte krwawo ramię i plecy od niesienia patibulum (poprzecznej belki)
  • rany od krwawych obtarć w miejscu kolan 
  • otwarte rany dłoni, stóp i serca, będące przyczyną obfitych krwawień i plam
  • obraz ran powstałych przy upadku sugeruje ewentualność wystąpienia niezwykle silnych uderzeń w klatkę piersiową wraz z deformacją w kierunku przednio-tylnym nawet całej klatki piersiowej. Wypływa z tego możliwość lub wręcz prawdopodobieństwo częściowego rozdarcia ściany aorty (w miejscu jej cieśni), które dopełniło się w całości w drugim momencie (dwuetapowe uszkodzenie) poprzez otwarcie (rozdarcie) otaczającej ją błony surowiczej (czemu towarzyszy charakterystyczny przeszywający ból), co zaskutkowało masywnym krwotokiem w jamach opłucnych (krwiak opłucnej) i bardzo szybką śmiercią w następstwie wstrząsu hipowolemicznego, krwotocznego.

Prof. Idzi Panic, na podstawie analiz wizerunku z Całunu oraz wiedzy o rzymskiej metodzie krzyżowania, podaje taką, prawdopodobną przyczynę śmierci: - Na podstawie badań wiemy, że nastąpiło pęknięcie serca z powodu niedotlenienia płuc. Organizm był tak wyczerpany wcześniejszymi biczowaniem i całą tą drogą, aż pękały pęcherzyki płucne. To jest potworna śmierć. Tak jakby połączenie rozrywanego serca z męką topielca.

* * *
Nikt nie umarł tak, jak Chrystus, ponieważ był On samym Życiem.
Romano Guardini

piątek, 19 kwietnia 2019

Cristo Velato

Cristo Velato (Chrystus spowity całunem), rzeźba w marmurze, znajdująca się w kaplicy Sansevero w Neapolu.
Autorem jest Giuseppe Sammartino, który w 1753 r. ukończył pracę rozpoczętą przez swojego mistrza, Antonio Corradiniego (zdążył przygotować tylko gliniany prototyp, wkrótce potem zmarł).

Według jednej z legend artysta przykrył rzeźbę lnianą zasłoną, którą za pomocą złożonych procesów chemiczno-alchemicznych udało mu się przekształcić w marmur. W rzeczywistości rzeźba wykonana jest z jednego bloku marmuru, 
choć trudno dziwić się powstaniu legendy.





______________________________

Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków. Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań. (Starożytna homilia na Wielką Sobotę)

środa, 17 kwietnia 2019

Jeszcze o pedofili w Kościele

Polscy biskupi 14 marca tego roku ogłosili wyniki danych zebranych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego i Centrum Ochrony Dziecka. Dotyczą one zgłoszenia przypadków pedofili w polskim Kościele w latach 1990-2018.

Z danych wynika, że w latach tych zgłoszono 382 przypadki molestowania seksualnego:

- w 10,4 % przypadków postępowanie zakończyło się uniewinnieniem oskarżonego
- 25 % postępowań w przypadku zakończonych spraw (niektóre były wciąż w toku) zakończyło się wydaleniem ze stanu zakonnego
- 40, 3 % postępowań zakończyło się nałożeniem kar (suspensa <zakaz pełnienia funkcji kapłańskich szeroko rozumianych>, upomnienie kanoniczne, zakaz pracy z małoletnimi, pozbawienie urzędu, ograniczenie posługi albo zakaz wystąpień publicznych)

Pełne dane dostępne są tutaj oraz w pliku pdf na końcu artykułu z linku.

Z ogłoszonych danych wynika, że aktów pedofili w ciągu tych 28 lat dopuściło się 0,8 % polskich duchownych.

Ok. 50 % tych przypadków dotyczyło duchownych o skłonnościach homoseksualnych (tym, co skłania niektórych do takich wniosków są ofiary księży-pedofilów: 58% to chłopcy), choć taka interpretacja jest kontrowersyjna i krytykowana, jako, że psychologia nie potwierdza takiej zależności między homoseksualizmem a pedofilią. Dane dotyczące wszystkich przypadków księży-pedofili na świecie mówią, że aż 80-90 % ich ofiar to młodzi chłopcy i młodzieńcy powyżej 15 roku życia (link1, badania na temat korelacji między homoseksualizmem a aktami pedofilskimi). W tym artykule można znaleźć inną, prawdopodobnie w dużej mierze słuszną, interpretację tak wysokich liczb odnośnie ofiar-chłopców (na innym niż homoseksualne podłożu), choć można pytać, czy wyjaśnia ona w sposób wyczerpujący ten fakt, jako że księża pracują nie tak rzadko również z dziewczynkami/młodymi dziewczynami (np. schole muzyczne, przyozdabianie kościołów na uroczystości i święta, organizacja koncertów i festiwali religijnych, pielgrzymki, nadzór nad Oazą, licznymi rodzajami wspólnot młodzieżowych i prowadzenie duszpasterstw akademickich itd.). W tym artykule autor także stara się na podstawie badań wykazać, że psychologia nie dostrzega większej skłonności do pedofilii u osób homoseksualnych, niż u heteroseksualnych.
Trzeba też pamiętać, że Kościół jako jedyny uznaje za pedofilię każdy akt nadużycia seksualnego wobec osoby, która nie ukończyła 18 roku życia, więc każde takie nadużycie wobec osoby w wieku średnio-szkolnym jest traktowane przez niego nadal jako akt pedofili.

Przypomnę na marginesie, że Kościół nie zezwala na święcenia osób o skłonnościach homoseksualnych (więc jeśli znajdują się one w jego szeregach, to ma to miejsce "nielegalnie"), a ww. liczby dotyczące ofiar-chłopców i zwiększona troska o potencjalne ofiary duchownych-pedofilów sprawiają, że stanowisko Kościoła jeszcze mocniej zaostrzyło się w tej kwestii.

Dwuletnie badania nad ofiarami duchownych-pedofili przeprowadzone przez Wielką Ławę Przysięgłych Pensylwanii mogą wskazywaćą na podobną korelację między skłonnościami homoseksualnymi, a pedofilią wśród księży:

 

W 2005 r. powstała Instrukcja Stolicy Apostolskiej dotycząca dopuszczania do święceń osób o utrwalonych skłonnościach homoseksualnych oraz wspierających środowiska LGBT (wprowadzająca formalny zakaz dopuszczania takich osób do święceń). W stanie Pensylwania na przestrzeni prawie 70 lat do roku 2000 odnotowano 70 duchownych i świeckich pracowników Kościoła, którym zarzuca się nadużycia seksualne. Po 2000 r. liczba ta zmniejszyła się do dwóch (dane z 2018 r.). Zawdzięcza się to prawdopodobnie w dużej mierze owej Instrukcji, co może jednak wspierać pogląd o zależności pomiędzy zaostrzeniem przepisów niedopuszczających osób homoseksualnych do święceń, a spadkiem liczby aktów pedofili w Kościele.

Przypomnę, że w całych USA w roku 2009* było tylko 6 oskarżeń księży o nadużycia seksualne, a w roku 2017-2018 (od lipca do czerwca) z 26 zgłoszeń za uzasadnione uznano tylko 3. Łącznie jest to o 9 za dużo, jednak w świetle rozmiaru terytorium tego kraju, wcześniejszych danych, a także w świetle szokujących liczb dotyczących amerykańskich nauczycieli (i równie szokującego braku ponoszenia przez nich konsekwencji), można mówić o "tylko" 9 przypadkach.

* W 2009 roku zgłoszono 223 przypadków wykorzystania seksualnego, które wystąpiły na całym świecie wśród duchownych katolickich. Jest to średnio 24 księży rocznie na całym świecie. Według tych danych odsetek zachowań pedofilskich wśród duchownych katolickich waha się od 0,2% do 0,5% i jest o wiele niższy niż wśród duchownych innych religii i wyznań, a tym bardziej wśród nauczycieli, pracowników domów opieki, terenów sportowych, a nawet wśród rodziców i rodzeństwa (za: (1) Jacek Prusak, Duchowny-pedofil, czyli kto? (2) Mariusz Kierasiński, Czy bogowie kochają ateistów?).

Jeszcze jedna informacja dla osób naprawdę troszczących się o dobro dzieci i chcących zmian, które sprzyjają pomniejszeniu i wyeliminowaniu wszelkich aktów je krzywdzących, a nie po prostu wykorzystujących sprawę pedofilii do walki z Kościołem:
Według raportu rządowego Children’s Bureau, w całych Stanach Zjednoczonych w 2011 r. ujawniono 61.472 przestępstwa seksualne przeciw dzieciom. W tym samym roku, według statystyk ośrodka CARA, liczba doniesień do władz kościelnych w sprawie przestępstw seksualnych dokonanych przez osoby duchowne na nieletnich, wyniosła 21. Tylko 7 z nich uznano za wiarygodne. W dalszych rachunkach będziemy się posługiwać liczbą wszystkich doniesień, nie tylko tych wiarygodnych, ponieważ wspomniana wyżej ogólna liczba zgłoszonych przypadków przestępstw seksualnych na dzieciach w USA też obejmuje wszystkie doniesienia, bez rozróżniania na wiarygodne i niewiarygodne. Jeśli weźmie się to pod uwagę, okaże się, że 1 duchowny przypada na mniej więcej 3000 sprawców przestępstw seksualnych przeciw dzieciom w USA (0,034 proc.). (...)
Źródło: Interpelacja nr 6568 do ministra sprawiedliwości w sprawie przestępczości seksualnej wobec nieletnich; fakty.pl.portal.pl.

* * *

W Polsce sądy skazują rocznie ok. 1500 osób za pedofilię, wśród nich jest średnio 3 księży.

Udział duchowieństwa w całości aktów pedofili w Polsce na podstawie skazań i wyroków sądowych to ok. 0,3 %.

Nieco więcej (w notce tej jest błąd: 362 zgłoszeń, powinno być 382).

Jeszcze raz o poczuciu szczęścia u ateistów i wierzących

Nawiązując do poprzedniego posta, postanowiłem przytoczyć fragment wspomnianej tam książki, a w szczególności rozdział pt. Czy ateiści są szczęśliwsi niż ludzie wierzący? Przytoczone w nim dane potwierdzają wnioski wypływające z badań ogłoszonych w 2019 r. dotyczące większego poczucia zadowolenia z życia u osób wierzących i religijnych, niż u osób religijnie obojętnych lub niewierzących.

W książce Bóg nie jest wielki Christopher Hitchens pyta, dlaczego wiara nie czyni ludzi wierzących szczęśliwymi. Jeśli to, o czym informuje nas Biblia, jest prawdą - zastanawia się - to dlaczego ludzie religijni nie są wcale bardziej szczęśliwi od ateistów? Ale czy rzeczywiście? Czy ludzie wierzący w Boga są naprawdę mniej szczęśliwi niż ci, którzy w Niego nie wierzą?

Moglibyśmy odwołać się tu do retoryki bazującej na stylu anegdotycznym, w rodzaju tej, na jaką pozwalają sobie nasi autorzy. "Wszyscy moi przyjaciele-ateiści to naprawdę zadowoleni goście" lub "chciałbym opowiedzieć wam o pewnej niedawno poznanej osobie religijnej, która była bardzo smutna", albo "myślę, że gdybym był religijny, byłbym o wiele bardziej przygnębiony...". Na szczęście jednak nie musimy polegać na aż tak lichej metodzie argumentacji, ponieważ istnieją liczne, anonimowe badania, w których pytano respondentów o relację ich wiary do kwestii życiowej satysfakcji. Uzyskane tą drogą dane mówią coś zupełnie innego niż to, o czym przekonują nas ateiści (1).

Przyjrzyjmy się najpierw Stanom Zjednoczonym, jednemu z najbardziej religijnych krajów na świecie i jednocześnie (przez przypadek?) jednemu z najbogatszych. Jeśli chodzi o praktyki religijne, Amerykanów można podzielić na trzy kategorie. Według przeprowadzonych badań około 30% obywateli uczestniczy w nabożeństwach przynajmniej raz w tygodniu (grupę tę możemy określić mianem "religijnej"), natomiast około 20% nie uczestniczy w nich nigdy (tę grupę nazwijmy "zsekularyzowaną" <sekularyzacja, czyli zeświecczenie, ograniczanie roli lub całkowita eliminacja religii z życia społecznego - przyp. autora bloga>). Pozostali biorą udział w praktykach religijnych od czasu do czasu, nieregularnie. Mimo zachodzących przemian społecznych, odsetek ten w ostatnich dekadach uległ tylko bardzo nieznacznym zmianom (2).

Kto zatem jest bardziej szczęśliwy bądź nieszczęśliwy - Amerykanie religijni czy Amerykanie zsekularyzowani? W ogólnonarodowym badaniu społecznym (przeprowadzonym w 2004 r.) zapytano reprezentatywną grupę respondentów: "Czy jesteś bardzo szczęśliwy, dość szczęśliwy czy niezbyt szczęśliwy?". W grupie osób religijnych odpowiedź "bardzo szczęśliwy" pojawiała się ponad dwukrotnie częściej niż w grupie zsekularyzowanej (42% wobec 21%). Co więcej, ludzie nie uczestniczący w praktykach religijnych niemal trzy razy częściej niż religijni podawali odpowiedź "niezbyt szczęśliwy" (21% wobec 8%). W tych samych badaniach odsetek ludzi religijnych, którzy deklarowali optymizm co do przyszłości, był o jedną trzecią wyższy niż osób zsekularyzowanych (34% wobec 24%) (3).

Różnice w poczuciu szczęścia, czy też jego braku, zachodzące pomiędzy ludźmi religijnymi a zsekularyzowanymi, nie są związane z rasą, płcią lub stanem finansów. Przyjrzyjmy się dwóm osobom, które znajdują się w identycznym położeniu - mają takie same dochody, są tak samo wykształcone, są w tym samym wieku, tej samej płci, sytuacji rodzinnej, tej samej rasy i o podobnych poglądach politycznych. Jedyna różnica między nimi polega na tym, że pierwsza z nich jest religijną, druga zaś nie. Prawdopodobieństwo odpowiedzi "bardzo szczęśliwy" ze strony osoby wierzącej będzie wciąż dwukrotnie wyższe niż ze strony osoby indyferentnej (obojętnej; przyp. autora bloga) religijnie.

Jak obraz ten przedstawia się poza Stanami Zjednoczonymi? Okazuje się, że korelacja pomiędzy religijnością a satysfakcją życiową (osobistą) wydaje się być zupełnie niezależna od narodowości, ponieważ badania dowiodły, że wspomniana prawidłowość zachodzi w różnych krajach. Nie zależy również od jakiegoś konkretnego wyznania lub Kościoła. Przeprowadzone w 2000 r. standaryzowane badania nad kapitałem społecznym (Social Capital Community Benchmark Survey - SCCBS) pokazują, że praktykujący protestanci, katolicy, Żydzi, muzułmanie oraz ludzie innych religii znacznie częściej niż osoby niewierzące odpowiadały, że są szczęśliwe. Prawidłowość ta utrzymuje się także wtedy, gdy do religijności podejdziemy przy pomocy innych kryteriów niż samo uczestnictwo w obrzędach. Na przykład ludzie, którzy codziennie się modlą, o jedną trzecią częściej odpowiadają, że są "bardzo szczęśliwi" niż ci, którzy nie modlą się nigdy, niezależnie od tego, czy chodzą do kościoła, czy też nie (4).

A co z osobami, które plasują się gdzieś pośrodku, które identyfikują się z wiarą, ale rzadko uczestniczą w praktykach religijnych? Są oni na ogół szczęśliwsi niż ludzie niereligijni, jednak nie tak szczęśliwi, jak osoby regularnie praktykujące. Mamy tu jednakże do czynienia z interesującym odwróceniem tendencji, jeśli chodzi o strach przed śmiercią. W jednym z najnowszych badań stwierdzono, że w miarę starzenia się osoby religijne i niereligijne boją się śmierci w mniejszym stopniu niż ci wszyscy, którzy są gdzieś "pomiędzy" obiema grupami, co może sugerować istnienie związku między strachem przed śmiercią a świadomością, że nie praktykuje się religii tak, jak powinno (5).

Oczywiście, nie wszyscy ludzie wierzący są szczęśliwi i nie wszyscy ateiści są smutni. Co więcej, wskaźnik szczęśliwości nic nam nie powie o tym, czy dana religia jest prawdziwa. Fakt, że religia pomaga ludziom osiągać większe zadowolenie z życia nie oznacza jeszcze, że głosi prawdę. Jednak statystyki te pozwalają wziąć w nawias bałamutne twierdzenia ateistów, iż religia czyni ludzi mniej szczęśliwymi. Jest przecież dokładnie odwrotnie. Raz jeszcze, gdy przyjrzeć się jej bliżej, argumentacja pisarzy antyreligijnych nie tylko okazuje się fałszywa, lecz wręcz oszukańcza.

Za: Thomas D. Williams, Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów, wyd. Jedność 2012; oryg. wyd. - New York, 2008.

_________________________

Przypisy:

(1) Wyrażam podziękowanie Arthurowi C. Brooksowi za jego pouczający artykuł w "Wall Street Journal", zatytułowany The Ennui of Saint Teresa (24 września 2007, A18), gdzie można znaleźć niektóre ze wspomnianych tu danych statystycznych.

(2) tamże.

(3) Zob. http:/www.cfsv.org/communitysurvey/ (strona niestety wydaje się obecnie nie działać, jednak ktoś zainteresowany i znający j. angielski zapewne nie będzie mieć problemu z odszukaniem danych z tych badań na stronach anglojęzycznych - uwaga autora bloga)

(4) tamże.

(5) tamże.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Ludzie religijni bardziej pomocni, uspołecznieni i szczęśliwsi


Religijni ludzie są szczęśliwsi, bardziej uspołecznieni i bardziej zaangażowani charytatywnie niż inni. Taki wniosek płynie z najnowszych badań przeprowadzonych przez amerykański instytut Pew Research Center (PEW).

Notka na temat badań

Badania w sensie ścisłym nie dotyczyły różnic pomiędzy osobami wierzącymi, a ateistami, ale pomiędzy ludźmi aktywnymi religijnie, a niepraktykującymi oraz "niereligijnymi", co nie zostało wyraźnie sprecyzowane.

Inne, przeprowadzone w 2000 r. przez uczonych z uniwersytetów amerykańskich oraz Ośrodek Badania Opinii Publicznej Roper badania nad kapitałem społecznym SCCBS (których wyniki przytaczam w poście dotyczącym różnic między hojnością osób niewierzących a religijnie zaangażowanych wobec potrzebujących), potwierdzają wnioski z powyższych badań ogłoszonych 18 lat później, dotyczące większej skłonności do pomagania innym u ludzi religijnie zaangażowanych oraz do większego poczucia zadowolenia z życia (czego w tamtym poście nie cytuję, ale wspominam, że autor pisze o tym w książce, której fragmenty przytaczam).

Coraz trudniej więc utrzymać pogląd mówiący o tym, że odrzucenie religii nie wiąże się z żadną negatywną zmianą w odniesieniu do empatii czy hojności lub choćby taki, że wartości i przesłanie płynące z Ewangelii w żaden sposób nie wzmacniają w ludziach skłonności do pomagania i większej odpowiedzialności za innych. Tezę o absurdalności tego, że religia pomaga komukolwiek być bardziej skłonnym do czynienia dobra i o tym, że nie istnieją żadne dane na ten temat znane nauce, usłyszałem niedawno od swojego internetowego rozmówcy.

niedziela, 14 kwietnia 2019

Nauczycielski Nobel dla franciszkanina

Nagroda Global Teacher Prize, zwana nauczycielskim Noblem, wręczana jest corocznie najlepszemu nauczycielowi świata. W tym roku otrzymał ją brat Peter Tabichi, kenijski franciszkanin uczący matematyki i fizyki, wybrany spośród 10 tys. kandydatów.
Już zaplanował, że nagrodę w wysokości 1 mln dolarów przeznaczy, tak jak 80% swoich comiesięcznych zarobków, dla ubogich.

Więcej szczegółów tutaj




Jak sobie radzi "ciemnogrodzki" (watykański) szpital

Podczas dorocznej konferencji prasowej, prezentującej bilans działalności watykańskiej placówki medycznej, zaprezentowano wyniki prac personelu naukowego i medycznego szpitala Bambino Gesù w roku 2017 r.
W 2017 roku kadra badawcza placówki, licząca ponad 700 naukowców (całość personelu liczy 3,3 tys. osób), odkryła 16 nowych rzadkich chorób, co pozwoliło zdiagnozować ponad połowę pacjentów zgłoszonych z nierozpoznanymi dotąd schorzeniami. Pracownicy naukowi mogą się też poszczycić 663 publikacjami naukowymi o łącznej wartości punktowej 2700 IF (punkty tzw. Impact Factor). Z kolei personel medyczny przyjął w 2017 r. aż 13 203 młodych pacjentów z rzadkimi schorzeniami.

W minionym roku watykański szpital przyjął ponad 84 tys. młodych pacjentów z wielu stron świata, a dla najbliższych rodzin ponad 3,5 tys. hospitalizowanych dzieci zorganizował ponad 89,5 tys. noclegów na terenie szpitala na czas leczenia. Personel szpitala przeprowadził ponad 2 mln zabiegów ambulatoryjnych a także blisko 29,8 tys. operacji. Wdrożono też projekt „Nascita OPBG”, zapewniający opiekę przed- i okołoporodową matkom, których ciąża zagrożona jest przedwczesnym rozwiązaniem, a dziecko narażone jest na śmierć.  

Jako jedyny w Europie, szpital Bambino Gesù jest w stanie przeprowadzić każdego rodzaju przeszczep u dziecka. W 2017 r. przeprowadzono ich w tej placówce 321.

za: Aleteia.org i Katolicka Agencja Informacyjna (KAI)

Pasożytujący na ludzkich biedach Kościół

Kościół jest przede wszystkim formą władzy, która ludziom bardziej uduchowionym zapewnia najwyższą godność, a w siłę duchowości wierzy tak dalece, że wzbrania się przed stosowaniem ostrzejszych środków przemocy - dlatego jedynie jest Kościół, mimo wszystko, instytucją szlachetniejszą niż państwo.
(F. Nietzsche; za: K. Jaspers, Nietzsche a chrześcijaństwo)

Stosunek Kościoła do ludzkich bied przedstawia się skrótowo w ten sposób:

- przy parafiach katolickich w Polsce istnieje ponad 6 tys. organizacji dobroczynnych
- Kościół w Polsce prowadzi 835 organizacji charytatywnych
- organizacje te prowadzą 5158 dzieł pomocy
- liczba placówek służących osobom bezdomnym to 897
- liczba dzieł skierowanych do osób niepełnosprawnych to 494
- Caritas prowadzi 9 tys. punktów pomocy materialnej, psychologicznej oraz prawnej
- Caritas zrzesza, poza duchownymi, którzy nie są włączeni w tę statystykę, 505 tys. członków, od pracowników etatowych i wolontariuszy, do uczniów zrzeszonych w Szkolnych Kołach Caritasu

Dane te dotyczą tylko Polski, liczby dotyczące globalnej działalności Kościoła są po prostu oszałamiające.

W roku 2018 Kościół katolicki był najbardziej pomagającą, pod względem przeznaczanych środków i zakresu podejmowanych dzieł, instytucją w Polsce.

W Afryce Kościół prowadzi:

- 6682 szpitali i przychodni
- 5493 domów dla trędowatych, starców i niepełnosprawnych, sierocińców i centrów rehabilitacji społecznej
- 16 389 tys. żłobków i przedszkoli
- 47 703 tys. szkół podstawowych i średnich (wliczając w wielu z nich darmowe posiłki i opłacanie uczniom internatów)

Skala tej działalności i pomocy każe się zastanowić ile szkół i szpitali pozostaje w gestii rządów poszczególnych państw Afryki i rodzi pytanie, czy bez pomocy Kościoła w Afryce istniałaby po prostu cywilizacja (podstawą przecież wszelkich zmian i reform, których kraje tego kontynentu doświadczyły choćby w XX w. i których doświadczają obecnie, jest edukacja kadr, które ich dokonują).

To tak w skrócie (co się kryje za poszczególnymi liczbami rozwinąłem w innym poście).

I pomyśleć, że Kościół nie ma obowiązku instytucjonalnej pomocy komukolwiek, nie jest przymuszany przez rząd, ani podatników do tworzenia poszczególnych instytucji, oddziałów i punktów pomocy. Nie nakazuje mu tego nawet Ewangelia i treść doktryny, która składa się na jego tożsamość. Ewangelia nakazuje okazywanie pomocy w sytuacji, gdy spotykamy osoby jej potrzebujące, nie mówi nic o budowaniu szpitali, darmowych szkołach i opłacaniu internatów dla młodzieży w Afryce, o domach samotnych matek, byłych prostytutek i ofiar wykorzystywania seksualnego lub handlu ludźmi, a także o tworzeniu akcji zbierania pieniędzy na protezę dla Jasia lub budowę cysterny na wodę dla kilku wiosek w Tanzanii. Kościół prowadzi wspomnianą wyżej działalność tylko dlatego, że chce, że to jego priorytet. Troska o ubogich i najbardziej potrzebujących oraz praktycznie realizowana miłość wobec nich są kształtowane bezpośrednio przez to, co jest treścią jego wiary, wypływają z religijnego przesłania, jakiego jest nosicielem (dlatego ludzie niewierzący, mimo iż mogą czynić dobro na podłożu zwykłej przyzwoitości lub indywidualnej wrażliwości, nie posiadają aż takiej motywacji; sama natura nie kieruje nas w stronę poświęcania się innym, chyba, że jest to dla nas korzystne, religia motywuje do czynienia dobra pomimo braku korzyści własnej, a Chrystus z miłości bliźniego uczynił przykazanie). Wolny wybór czynienia dobra na podłożu religijnej motywacji, to jedyny powód istnienia opisanej w tym poście działalności Kościoła.