Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

niedziela, 16 września 2018

Argument z doświadczeń mistycznych - kilka uwag

W klasycznych argumentach za istnieniem Boga występuje argument z doświadczenia religijnego/mistycznego. Wskazuje się, że szlachetne jednostki o wysokim statusie moralnym, takie jak święci Kościołów chrześcijańskich, założyciele zakonów i reformatorzy religijno-społeczni, na przestrzeni wieków doświadczali bliskiej zażyłości z Bogiem i miało u nich miejsce realne, choć przebiegające w wymiarze duchowym, przemieniające zjednoczenie z Nim (sprawę doświadczenia religijnego w innych religiach chciałbym na razie odsunąć na bok). Jest to słuszny argument.

Przeciwko niemu wysuwa się czasem głosy ze strony ateistycznej, że jest to argument słaby, kruchy, oparty bowiem na subiektywnym doświadczeniu kogoś, kto może źle interpretować swoje przeżycia psychiczne. Drugim zarzutem jest ten, że doświadczenia te nie są powszechne, doznaje je jedna osoba, a inne nie, w takim razie trzeba doszukiwać się w nich przeżyć wyłącznie psychicznych, bowiem gdyby Bóg obiektywnie istniał, dostęp do Niego powinien mieć każdy, kto by tego chciał.

Zarzuty te same wydają się być bardzo kruche, opierają się bowiem na dowolnych lub nieuzasadnionych wnioskach.

Jeśli chodzi o pierwszy zarzut, to w teologii rozróżnia się doświadczenie religijne, możliwe także w innych religiach, a nie wykraczające mocno poza granice natury i naturalne władze człowieka (takie jak metafizyczne zdumienie, rodzaj głębokiego poznania jakiegoś aspektu rzeczywistości, nie poprzez "oświecenie" dane z "góry", ale poprzez naturalne władze rozumu/umysłu, zainspirowanego wiarą i poszukiwaniem prawdy czy na podłożu np. ascezy i oczyszczenia/uwrażliwienia percepcji na tę samą, dostępną zmysłom rzeczywistość, która teraz jawi się w sposób bogatszy, jako szersza, głębsza, posiadająca więcej aspektów i wymiarów), od doświadczenia mistycznego, które jest udziałem nielicznych i w sposób konieczny zawiera elementy nadprzyrodzone, nieosiągalne naturalnymi siłami i technikami, a dane z "góry", poprzez łaskę (łaska to w teologii czynnik nadprzyrodzony, sposób udzielania się Boga duszy, często utożsamiany wprost z osobą Ducha Świętego, zamieszkującego i wywołującego określone skutki w duszy).
Są to więc jakby dwa oddzielne sposoby doświadczania sfery nad-naturalnej. Jedna, która wychodzi ku nad-przyrodzoności siłami naturalnymi, poprzez moralną czystość i duchowe zaangażowanie rozumu i woli w służbie odkrywania prawdy, druga poprzez czujną i pełną pokory bierność tych władz, zaangażowanych jednak po ludzku w tę służbę, które Bóg wypełnia w sposób nadprzyrodzony treściami i jakościami wykraczającymi poza porządek natury. Innymi słowy, prawdziwa mistyka to darmowe udzielenie się człowiekowi, zazwyczaj jego duchowym władzom (choć czasami także ciału i zmysłom), przez Boga, dopuszczenie człowieka do doświadczenia Jego własnej, niestworzonej natury, a czasami tylko udzielenie mu nadprzyrodzonych darów, takich jak poznanie przyszłości (proroctwo), poznanie natury ostatecznej rzeczywistości (nieba, piekła, stanu przejściowego), poznanie prawdy o duchowych początkach człowieka i jego ostatecznym przeznaczeniu, wykraczające poza zdolności rozumu. Stygmaty lub czynienie cudów (nie jest to "umiejętność", bo człowiek tylko pośredniczy w cudzie, którego bezpośrednim sprawcą jest sam Bóg; pośredniczy jako wypraszający go, cud dokonuje się za jego wstawiennictwem, za "jego sprawą") są z natury zjawiskami nadprzyrodzonymi i często towarzyszą im zjawiska mistyczne, nie pociągają ich jednak w sposób konieczny za sobą. Można pomyśleć osobę obdarzoną stygmatami, której Bóg nie udzielałby żadnych innych darów duchowych (choć zazwyczaj istnieją, ponieważ mijałoby się to celem) i w takim wypadku o mistyce trudno byłoby mówić.

Jeśli sprawa ma się w ten sposób, to trudno utrzymać pierwszy zarzut utożsamiający doświadczenia mistyczne z psychicznymi przeżyciami, interpretowanymi "górnolotnie". Doświadczenia religijne są podatne na błędy, przechodzą przez "filtr" naturalnych władz, takich jak rozum i wola, i jeśli nie są one dostatecznie oczyszczone (te władze; jeśli są np. zbyt mocno uwikłane w pożądliwość/zmysłowość lub obarczone zbyt wieloma błędami poznawczymi, na skutek przyjęcia różnych błędnych założeń i filozofii), jeśli nie są osadzone w kontekście duchowej drogi i dyscypliny wewnętrznej danej osoby (nie są zaangażowane w rozwój cnót, czyli sprawności-ku-dobru o trwałym charakterze), mogą prowadzić do błędnych wniosków i rezultatów, mogą dawać zniekształcone poznanie rzeczywistości.
Nie dotyczy to jednak doświadczeń mistycznych, w których rola człowieka jest niewielka, jednym z kryteriów bowiem ich autentyczności jest bierność władz zmysłowych i umysłowych człowieka. Nie można się o nie starać i próbować ich wywoływać z tego prostego powodu, że ich źródłem jest Bóg i Jego wolna decyzja o tym, komu udzieli poznania Siebie i duchowej rzeczywistości, do której nie ma dostępu naturalnymi środkami. Bóg jest Duchem, Pełnią niestworzonego i niematerialnego życia, a do tego Osobą, nie Obiektem w przyrodzie, o którym Gagarin miał rzekomo powiedzieć, że Go nie widział podczas podróży w kosmosie. Nie można nic o Nim wiedzieć, jeśli On sam tego poznania nie udzieli, Jego natura bowiem nie współgra z naturą wszechświata, którego jest źródłem i przyczyną, nie na zasadzie wyłaniania się świata z Niego (bo wtedy nosiłby on jakieś podobieństwo, a nawet pokrewieństwo), ale wolnej decyzji. Jeśli Bóg "otwiera" bio-psychiczną strukturę człowieka, poszerzając i uzdalniając go w ten sposób do poznania Siebie, rzeczywistości bezpośrednio nieprzystającej do natury jego przyrodzonych władz i struktury materialnego wszechświata, to jest to właśnie mistyka. Jest ona przekraczaniem władz i zdolności przynależnych z natury człowiekowi z inicjatywy Boga, jako dobrowolnie udzielającego swojego boskiego życia i swojej natury ludzkiej duszy.

Kościół katolicki ma wiele kryteriów pozwalających ustalić naturę doświadczenia religijnego/mistycznego. Na ich podstawie starannie i cierpliwie (czasami trwa to kilkadziesiąt lat lub dłużej) weryfikuje naturę tych doświadczeń i w większości je odrzuca (jako mistyczne, czyli nad-przyrodzone; jako religijne mogą zachować swoją ważność i posiadać wartość, nie od razu muszą być tym samym fałszywe i spreparowane). O tych, które zostają, można mieć pewność, że zostały przebadane bardzo starannie i w świetle całej wiedzy teologicznej, oraz przeanalizowanego czynnika ludzkiego, ich wiarygodność jako nadprzyrodzonych jest bardzo wysoka. Jakie to są kryteria można dowiedzieć się badając zagadnienie bliżej, w tym wpisie nie chciałbym tego robić.
Zarzut "uwznioślania" psychicznych/emocjonalnych przeżyć może dotyczyć więc doświadczeń religijnych (choć nie musi; żeby wykazać ich nieautentyczność, czyli brak związku z prawdziwym poznaniem, trzeba się postarać, a nie tylko zadeklarować swój sceptycyzm wobec nich), nie dotyka jednak prawdziwej mistyki, której naturą jest bierne doświadczenie rzeczywistości Bożej, z inicjatywy Dawcy, któremu człowiek z powodu "przepaści ontologicznej" (różnicy natur) nic nie jest w stanie wykraść.

Drugi zarzut, odnoszący się do nie-powszechności takich przeżyć, do ich nieliczności, wynika z nieuzasadnionego założenia, że Bóg, gdyby obiektywnie istniał, byłby równie obiektywnie dostępny wszystkim. Takie myślenie jest możliwe, gdy postrzega się Boga jako Obiekt w naturze (o jakichś silniejszych mocach i władzach, dostępny zaawansowanym instrumentom, ale nie jakościowo odmienny od świata materialnego) lub jako nierozumne Bóstwo, które nie ma woli ani samoświadomości. Jeśli Bóg jest Osobą, jeśli jest rozumnym i wolnym Duchem, o niestworzonej i niematerialnej naturze, przekraczającej całkowicie naturę świata materialnego, a więc i ludzkie władze, dążenia i możliwości, to nie ma powodu, dla którego miałby być On podległy komukolwiek, dostępny "na życzenie". Trudno znaleźć nawet jeden powód, dla którego Bóg miałby się udostępniać każdemu, kto tego chce. Można powiedzieć, że takim powodem mogłaby być sprawiedliwość - jeśli jest sprawiedliwy, będzie traktował wszystkich równo i nie będzie dawał jednym większych przywilejów niż innym. Jest to jednak niesłuszne. Motywacja przecież ludzi może być różna: ateista, który gardzi wartościami chrześcijańskimi i nie ma szacunku do wierzących wszelkiej maści (mając ich za upośledzonych umysłowo), może żądać doświadczalnego poznania Boga, aby nie umknęło mu nic z poznania rzeczywistości, na którą być może składa się istnienie Boga (nie szuka Boga dla Niego samego, ani z powodu czci dla Niego). Wierzący-katolik może żądać tego samego, pomimo iż krzywdzi i zwalcza inaczej wierzących lub prowadzi niemoralne życie. Oboje jednak nie zasługują na takie poznanie z powodu wyraźnych moralnych braków (nie licząc tego, że w przypadku ateisty dostęp do Boga otwiera otwartość na Jego istnienie, wiara w Niego; udzielenie się człowiekowi odrzucającego Go lub nie szanującego wartości religijnych/duchowych byłoby przemocą ze strony Boga). Może też Bóg nie chcieć udzielać takiego doświadczenia wszystkim z tego powodu, że jest ono przemieniające i powoduje konkretne skutki w duszy. Doznając go ludzie porzucaliby swoje zajęcia i przynajmniej wielu z nich chciałoby prowadzić życie wyłącznie kontemplacyjne - kierowcy autobusów porzucaliby swój zawód, podobnie lekarze, nauczyciele, działacze charytatywni i ludzie sortujący ziemniaki w hurtowniach czy piekarze. Cały mechanizm społecznego funkcjonowania zostałby głęboko zaburzony. Bóg mógłby tego nie chcieć i jest to wystarczający, a przy tym bardzo prawdopodobny powód, że nie udziela doświadczenia mistycznego powszechnie.

Z całej teologii chrześcijańskiej, łącznie z Biblią, da się wyciągnąć uprawomocniony wniosek, że Bóg dobiera sobie przyjaciół. Najpewniej nie odrzuci nikogo, kto Go szuka i pragnie głębiej poznać, jednak całe dzieje biblijne pokazują, że na przestrzeni wieków wybierał On spośród ludzi jednostki, które obdarzał szczególnymi przywilejami. Zazwyczaj służyły one wspólnotom, z których dana jednostka się wywodziła - byli to przywódcy duchowi (np. Mojżesz), prorocy, kapłani, apostołowie itd. Ale były to też osoby, których wybraniu nie towarzyszyło posłanie do ludzi lub obdarowanie ich szczególnymi umiejętnościami, które ułatwiłyby życie pozostałym członkom wspólnoty lub społeczeństwa, jak miało to na przykład miejsce (i wciąż ma) w przypadku niektórych świętych chrześcijańskich. Udzielał On tym ludziom szczególnych darów i głębszego poznania Siebie, aby zbliżyć ich do siebie i wzmóc w nich większą miłość do Niego. Dlaczego wybierał on dane osoby i dlaczego mogły one jeszcze po tej stronie życia doświadczać w sposób bardziej bezpośredni i intensywniejszy natury świata duchowego i bliskości Boga, wie tylko On. Jest On źródłem praw, dawcą życia i szczęścia (jeśli chciałby obdarzać nimi w sposób stopniowalny, nierówny, miałby do tego prawo) i posiada przymiot wszechwiedzy, nie można wykazać Mu, że myli się, popełnia błędy lub że większym dobrem byłoby, gdyby postąpił inaczej. Postępuje On tak, jak chce i możemy ufać, że Jego postanowienia są mądre, słuszne i dobre.
Z tego powodu, że Bóg jest Osobą, że posiada wiedzę niedostępną innym i że może decydować o losach stworzonego przez siebie świata wynika, że może On udzielać dóbr, w tym mistycznych doświadczeń, komu chce i w sposób, jaki uzna za słuszny i dla tej osoby pożyteczny. Nie można od Niego wymagać, a już na pewno nieuzasadnione jest żądać, aby udzielał On siebie wszystkim i to "na życzenie", zwłaszcza nieuzasadnione staje się to w przypadku osób zaprzeczających Jego istnieniu lub odrzucających zasady i prawa, jakie wpisał w życie i losy ludzi. Można oczekiwać, że nie odmówi On swojej bliskości nikomu, kto jej pragnie i tak ukierunkowuje swoje życie, aby jej szukać i otrzymać jej dar, ale nie musi to oznaczać, że przybierze ona charakter mistycznych doświadczeń, ponieważ Bóg może mieć powód, aby ich nie udzielać danej osobie i chcieć w inny sposób przejawiać się w jej życiu i duszy. Może On mieć powody, aby obdarzać takim doświadczeniem wybrane osoby oraz aby w tym lub w przyszłym życiu mieć niektóre z nich bliżej siebie. Nie można wykazać Mu, że się myli lub że postępuje niewłaściwie, nie można nawet wykazać, że posiadanie doświadczeń mistycznych byłoby zawsze pożyteczne dla wszystkich ludzi lub życia społeczeństw, dlatego argument, że gdyby istniał Bóg, musiałby być On dostępny wszystkim z racji sprawiedliwości lub pożyteczności takich doświadczeń, pozostaje chybiony.

Argument z doświadczenia mistycznego pozostaje spójny i poprawny. Nie jest dowodem w sensie nauk ścisłych, bo nie musi takim być (dlatego jest argumentem, a nie dowodem), ale jeśli dotyczy prawdziwej mistyki, a nie emocjonalnych przeżyć, to w sposób uzasadniony wskazuje na możliwość i prawdopodobieństwo istnienia duchowej, zewnętrznej wobec osoby doświadczającej stanów mistycznych, rzeczywistości.

wtorek, 11 września 2018

Konsekwencje poglądów Dawkinsa na moralność i religię

W poście tym przytaczam w całości ostatni rozdział książki Dawkins kontra Bóg. Upadek nowego ateizmu w świetle nauki S. Hahn'a i B. Wikera.


Jest to spokojna i merytoryczna, i od razu trzeba dodać, że udana, próba ukazania wadliwości argumentacji Dawkinsa przeciw religii i istnieniu Boga. Autorzy analizują argumenty Dawkinsa przeciw istnieniu Boga, przeciw projektowi w przyrodzie, jego zarzuty wobec biblijnego Jahwe i moralności starotestamentowej oraz ukazują konsekwencje moralności opartej wyłącznie na ewolucji z szerokim uwzględnieniem poglądów w tej kwestii Darwina, którego Dawkins jest świadomym i gorliwym uczniem. Rozdział ostatni, który tu przytaczam, jest niezłośliwym pytaniem o to, co zrobiłby Dawkins, gdyby otrzymał polityczną władzę decydowania o losach religii w życiu społecznym, na podstawie jego poglądów przedstawionych w książkach i wywiadach (przypomnę, że wg. tego biologa religia jest wirusem umysłu szkodliwym społecznie i jego marzeniem byłoby całkowite pozbycie się jej z życia publicznego ludzkości, a nawet wyparcie jej ostatnich śladów ze świadomości, jako że nie potrafi on dostrzec w niej żadnych, nawet pojedynczych plusów). Autorzy ukazują w ostatnim rozdziale możliwy przebieg rewolucji, której domaga się Dawkins oraz konsekwencje zastąpienia moralności chrześcijańskiej moralnością świecką, opartą o ewolucyjne "wartości" (w cudzysłowie, bo autorzy wcześniej wykazali, szeroko przywołując Darwina, że moralność ewolucyjna różni się znacząco od tej, która jest naszym udziałem od czasów przynajmniej chrześcijańskich). Konsekwencje te wydają się całkiem realne, trudno bowiem o to, aby Dawkins otrzymując władzę decydowania o losach i udziale religii w życiu społecznym mógł obrać kierunek całkiem inny od tego, jaki próbują przedstawić autorzy. Na podstawie jego brutalnych i jednoznacznych poglądów na temat religii i jej szkodliwości oraz uwzględniając jego naturalistyczną, "humanistyczną" (opartą wyłącznie na naturze, bez odwołań do nadprzyrodzoności) moralność, sugerują oni całkiem prawdopodobny przebieg zmian (a przynajmniej możliwy) w nowej rzeczywistości, wolnej od "przesądów" i terroru religii.

* * *

Rozdział 8 - Król Richard (ironia autorów jest bardzo subtelna, w książce nie ma prawie złośliwości)

Co zrobiłby Dawkins?

Z naszego dochodzenia w sprawie argumentacji użytej przez Richarda Dawkinsa w Bogu urojonym jedno wynika jasno: dyskusja dotycząca pytania "czy Bóg istnieje?" nie jest tylko debatą teoretyczną, gdyż wypływają z niej konkretne skutki w sferze moralności. Ujmując rzecz nieco inaczej - natarczywość i nieukrywana wrogość przebijająca z kart Boga urojonego biorą się z przekonania, że chrześcijanie pozostają pod wpływem moralnego urojenia. Zdaniem tego ewolucjonisty są oni fundamentalni, a to, co fundamentalne, w sposób irracjonalny odbija się w sferze publicznej. Martwią go nie tylko muzułmanie wysadzający w powietrze budynki, lecz także chrześcijanie usiłujący przeforsować prawa zakazujące aborcji, eutanazji, homoseksualizmu itp. Z jego punktu widzenia - a musimy pamiętać, że jest to zarazem jego światopogląd - chrześcijaństwo jest moralnie szkodliwe. Jak sam jasno mówi, łagodne i umiarkowane przejawy wiary przerażają go w takim samym stopniu jak religijny radykalizm, ponieważ religia nawet w umiarkowanej formie sprzyja powstawaniu i rozwojowi ekstremizmu. Idzie jednak jeszcze dalej. Posuwa się do tego, że nazywa religijne wychowanie dzieci "molestowaniem". Jego tok rozumowania wydaje się prosty. Skoro wszystkie religie to fałszerstwo, wpajanie dzieciom przekonań, których w żaden sposób nie mogą kwestionować, nie jest niczym innym jak swoistą formą molestowania. Stwierdza ponadto, że choć złem jest molestowanie dzieci przez duchownych, to "w dłuższej perspektywie czyni ono dziecku mniejszą psychologiczną szkodę niż samo wychowywanie w wierze katolickiej" - większą krzywdę czyni dziecku wpajanie mu przekonania, że piekło istnieje.
Dawkins z całą powagą stawia chrześcijanom zarzut molestowania dzieci. Prowadzi go to na niebezpieczne obszary, co sam zresztą zauważa. Jeśli bowiem wychowanie religijne to rodzaj molestowania, czyż nie powinno się chronić dzieci przed rodzicami? Całym sercem zgadzając się z psychologiem Nicholasem Humphreyem, Dawkins opowiada się przeciwko prawu rodziców do wychowywania własnych dzieci w swojej wierze, właśnie dlatego, że - jego zdaniem - przysługuje im prawo do ochrony przed "szkodliwymi nonsensami". Prawo dziecka - jak uważają liberalni koledzy Dawkinsa - jest ważniejsze od wszelkich koncepcji wychowania w poszanowaniu różnorodności kulturowej, ponieważ różnorodność ta łączy się z rozmaitymi wierzeniami religijnymi, przed którymi należy dzieci chronić. I chociaż na samym końcu Dawkins rzuca uwagę, że potrzebna jest pewna edukacja kulturalno-biblijna, umożliwiająca zrozumienie rozmaitych odniesień literackich, to jednak przesłanie pozostaje zupełnie jasne: "Coś trzeba z tym zrobić!". Ostatecznie - jak pamiętamy - naukowiec uważa przecież, że religia to wirus umysłowy.
Jak to wszystko rozumieć? Chcielibyśmy zakończyć tę książkę pewnym eksperymentem myślowym, który pomoże nam zilustrować, dokąd zmierza cała ta debata. Nasi czytelnicy nie powinni już teraz żywić żadnych wątpliwości, że Dawkins i jemu podobni planują kulturową rewolucję. Mówiąc wprost, uważają religię za zjawisko zgubne i chcą, by podjęto w tej - jakże ważnej - sprawie odpowiednie kroki. Swoich argumentów przeciwko religii nie zamierzają pozostawić w czterech ścianach sal wykładowych ani pomiędzy stronicami swoich książek. Nowi ateiści nawołują do działania. Nie brak im odwagi i pewności siebie, choć nie mają jeszcze wystarczającej siły politycznej.
Pora więc na nasz eksperyment. Co zrobiłby Richard, gdyby był królem? Nie zamierzamy tu jednak analizować jego skłonności, lecz postawić następujące pytanie: "Jeżeli Dawkins rzeczywiście ma słuszność, to co jest najrozsądniejszą rzeczą, jaką należałoby zrobić?". Nie jest to eksperyment czysto teoretyczny. Kiedy Lenin i bolszewicy zdobyli władzę w Rosji podczas rewolucji październikowej w 1917 roku, nagle stanęli wobec szansy, by czysto teoretyczną ideę marksizmu wprowadzić w życie i przekształcić w politykę państwową. Analizując dokonania partii Lenina, można dowiedzieć się na temat marksizmu zdecydowanie więcej niż sami jego twórcy przekazywali podczas patetycznych przemów w salach wykładowych.
Zadajemy więc pytanie: "Gdybyście byli przekonani, że religia jest wirusem umysłowym, który zaraża niewinne dzieci i powoduje, że dorośli wierzą w szkodliwe mitologie, to jaki krok wydawałby się wam najwłaściwszy?". Gdyby Richard był królem, pierwszą i najrozsądniejszą rzeczą, jaką by zrobił, z pewnością byłoby zakazanie jakichkolwiek form wychowania religijnego, bez względu na to, z jakich środków są finansowane - publicznych czy prywatnych. Wymagałoby to oczywiście zastosowania przymusu ze strony państwa, zważywszy na głębię i rozmaitość wyznań religijnych oraz na siłę, z jaką religia trzyma w swoich okowach wiele rodzin. Z pewnością konieczne okazałoby się jak najwcześniejsze separowanie dzieci od rodziców, co można by przeprowadzić, tworząc darmowe państwowe ośrodki opieki dla dzieci od szóstego tygodnia życia. W ośrodkach tych można od najwcześniejszych lat edukować dzieci, nauczając je zasad darwinizmu.
Bolszewicy odkryli, że nie wystarczy usunąć wychowania religijnego, ponieważ religia przenika wszystkie wymiary życia ludzi wierzących - zarówno te oczywiste i widoczne, jak i zupełnie nieuchwytne. Niewiele dobrego przyszłoby z zakazania religijnej indoktrynacji młodzieży przez rodziców, jeśli w każdą niedzielę całej rodzinie wolno byłoby pomaszerować do kościoła. Zamykaniu szkół wyznaniowych powinno więc bez wątpienia towarzyszyć zamykanie kościołów. Oczywiście nikt nie pozwoliłby, aby owe świątynie niszczały, wszak można otwierać w nich muzea, w których prezentowane byłyby wystawy pouczające o niebezpieczeństwach, jakie niesie religia, uwydatnionych dzięki oświeceniu płynącemu z ateizmu.
Obiekty religijne to jednak tylko najbardziej oczywisty przejaw nieustannego narzucania się religii kulturze. Powinno się zatem na zawsze wykreślić i wyeliminować samo pojęcie szczególnych dni w roku, to jest świąt (słowa kojarzącego się wszak ze świętością) - przecież przypominają one wiernym o ich obmierzłych korzeniach. Słusznym wydaje się, by król Richard pod kierunkiem zespołu umysłów podobnie jak on sam oświeconych wprowadził całkiem nowe dni wolne od pracy, które pomogłyby odzwyczaić nieoświeconych od szkodliwych nawyków kulturalno-religijnych. Biorąc pod uwagę wielkie znaczenie darwinizmu (zwłaszcza dla wzrostu samoświadomości Dawkinsa), to właśnie darwinowski światopogląd powinien wyznaczać rytm życia ludzi.
Przypadające na 12 lutego urodziny Darwina mogłyby stać się świętem narodowym, ale wydaje się zrozumiałe, że nowy ateistyczny ład musiałby także zreinterpretować najważniejsze święta chrześcijańskie, by postawić kres ich oddziaływaniu na kulturę. Boże Narodzenie - jako że mniej więcej pokrywa się z datą zimowego przesilenia - mogłoby stać się dniem upamiętniającym najciemniejsze wieki ludzkiej historii, kiedy to na arenę dziejów w sposób wyjątkowo ohydny wkroczyły przesądy. Następnym świętem w nowym kalendarzu byłby wspomniany Dzień Darwina - dnia 12 lutego - czas, kiedy zima trzyma jeszcze mocno. Jest to tym bardziej uzasadnione, że ten wielki uczony urodził się w ponurych czasach przesądów i dopiero od dnia jego narodzin mrok spowijający świat stopniowo zaczął się rozpraszać. Byłby to krótki przystanek przed nadejściem wiosny. Nawet ukrzyżowanie Chrystusa w Wielki Piątek można by obchodzić jako całkowicie racjonalną reakcję starożytnych Rzymian na obecność zabobonu. Oczywiście święta Wielkanocy musiałyby zostać całkowicie zniesione albo przekształcone - za sprawą powrotu racjonalnego pogaństwa - na przykład w święto ku czci płodności bądź też szczególnego okresu rozmnażania, wskazujące na znaczenie mechanizmu walki o byt oraz doboru naturalnego. By jednak ochronić społeczeństwo przed wyciągnięciem błędnych wniosków, stwierdzono by przy tym jasno, że nadmierne rozmnażanie w przypadku ludzi jest zjawiskiem całkowicie nieracjonalnym i zainicjowano by nową tradycję: dzieci obdarowywane byłyby koszyczkami plastikowych jajek, w których znajdowałyby się prezerwatywy.
Król Richard bez wątpienia szybko przekonałby się, że żadna prawdziwa rewolucja nie może się utrzymać (zwłaszcza w początkowym okresie), jeśli pozwoli się na jej racjonalną krytykę. Sednem nowego ładu byłoby stanowisko, że darwinizm jest poglądem niezaprzeczalnie słusznym i stanowi podstawę dalszego oświecenia świata. Dlatego - jak jasno stwierdził Dawkins - nawet najłagodniejsze formy religii należy wyeliminować, ponieważ ich obecność usprawiedliwia istnienie form ekstremalnych. Ta sama zasada odnosi się do dyskusji na temat darwinizmu: powinno się stanowczo zakazać krytyki, nawet krytyki naukowej (a w zasadzie zwłaszcza takiej), ponieważ jakikolwiek przejaw racjonalnych wątpliwości ze strony najbardziej szanowanych uczonych mógłby usprawiedliwić kompletnie nieracjonalne wątpliwości każdego fundamentalisty-oszołoma, a wszelki sceptycyzm w czasach, kiedy ewolucyjny ateizm wyznacza ład polityczny, musi być uznany za zdradę.
Zanim jeszcze Dawkins został królem, uświadomił nam zasadnicze różnice moralne pomiędzy ateistycznym światopoglądem ewolucyjnym a światopoglądem chrześcijańskim. Według Dawkinsa ktoś, kto wierzy, że embrion to istota ludzka, musi też być przekonany, że aborcja jest morderstwem; a to oznacza, że racjonalne wydaje mu się wszystko, co prowadzi do ochrony niewinnego życia, nawet zabójstwo aborcjonisty. Skoro zaś pogląd, że aborcja jest morderstwem, dostarcza poparcia dla idei zabijania aborcjonistów, to wszelka opozycja wobec aborcji musi zostać bezwzględnie stłumiona. Dotyczy to także sprzeciwu wobec eutanazji. Z punktu widzenia ewolucji przeprowadzanie eutanazji niczym nie różni się wszak od humanitarnego usypiania zwierząt w klinikach weterynaryjnych. Należy zatem unieszkodliwić tych, którzy widzą w eutanazji rodzaj morderstwa, gdyż istnieje uzasadnione podejrzenie, że są zdolni do popierania każdego uzbrojonego w broń religijnego fanatyka.
Podobnie rzecz miałaby się z całym chrześcijańskim systemem zasad moralnych. Zdaniem Dawkinsa zasady dotyczące seksu przyczyniają się wyłącznie do zwiększenia niedoli panującej na świecie. Ponieważ zaś według etyki ewolucyjnej jedynym rozsądnym kryterium moralnym jest ograniczenie cierpienia, na strażnikach nowego ładu spoczywa moralny obowiązek poszerzania możliwości czerpania przyjemności z aktywności seksualnej, nawet jeśli ma się to odbywać kosztem systematycznego wykorzeniania wszelkich szczątkowych przekonań chrześcijańskich dotyczących ludzkiej seksualności.
Na plus należy zaliczyć fakt, że darwinizm zaprasza nas do współdziałania z wielką siłą twórczą natury oraz do korzystania z możliwości wybierania tych cech, które najbardziej pasują do naszej wizji ludzkości. Skoro zaś jesteśmy jeszcze jednym gatunkiem zwierząt, rozsądnym byłoby, by do rozmnażania władze zachęcały jedynie najlepszych, eliminując w ten sposób z puli genowej deformacje genetyczne (nader rozsądnym rozwiązaniem wydało się to wszak darwinistom w Europie i Ameryce na przełomie XIX i XX stulecia). Zapewnilibyśmy dzięki temu następnym pokoleniom maksimum zdrowia i minimum cierpienia - czyż to nie wspaniałomyślne? Naziści zabrali się do tego nieco nieudolnie, ale teraz, kiedy do dyspozycji mamy technologię pozwalającą poddać badaniom genetycznym już zarodek rozwijający się w macicy (a technologia ta wciąż się rozwija), aborcja może stać się podstawowym sposobem weryfikacji jednostek, a zatem środkiem służącym celom eugenicznym.
Przypominamy sobie, jak istotnym wyznacznikiem moralnym są dla Richarda Dawkinsa możliwości umysłu. Jeśli jedynym godnym uwagi rozróżnieniem pomiędzy zwierzętami a ludźmi jest wyższa inteligencja ludzi, to można wyobrazić sobie, iż temu kryterium zostanie przypisany walor moralny, zaś jego niski poziom uważany będzie za pewną ułomność. Na początku XX wieku miała miejsce wielka krucjata eugeniczna przeciwko "upośledzonym umysłowo", którym to terminem (według nowych testów na inteligencję) określano osoby o IQ równym 70 punktom lub niższym. Rozumowanie eugeniczne było całkiem proste: ci, którzy różnią się od najbardziej inteligentnych osób (a więc osiągających IQ na poziomie 130-160), w podobnym stopniu jak najbardziej inteligentne zwierzęta, różnią się od ludzi obdarzonych przeciętną inteligencją (IQ na poziomie 100), nadają się do eugenicznej eliminacji.
W początkowym okresie rozkwitu darwinowskiej eugeniki pojawił się cały wachlarz możliwości dotyczących eliminacji osób upośledzonych umysłowo - od propozycji, by osobnikom nieprzystosowanym nie pozwalać na rozmnażanie się, aż po pomysł, by pozbawiać ich życia. Czy król Richard popierałby eugenikę? I gdzie w opisanej powyżej skali należałoby usytuować jego poglądy? Z pewnością zdaje on sobie sprawę, że jest to kwestia delikatna; niedawno pisał o tym w szkockim tygodniku "Sunday Herald":
W latach 20 i 30 ubiegłego wieku uczeni - zarówno ci o poglądach lewicowych, jak i ci z politycznej prawicy - nie uznaliby koncepcji genetycznego modyfikowania dzieci za szczególnie niebezpieczną; oczywiście nie użyliby też takiego określenia. Podejrzewam jednak, że dziś pomysł ten jest zbyt kontrowersyjny, by spokojnie o nim dyskutować. Domyślam się także, że winien owej zmiany w myśleniu jest Adolf Hitler. Nikt nie chce, by przyłapano go na zgadzaniu się z tym potworem, choćby w najdrobniejszej kwestii. Widmo Hitlera doprowadziło niektórych naukowców do przejścia z drogi "powinno się zrobić" na drogę "tak się robi" i zaprzeczenia, że hodowla ludzi ze względu na ich cechy jest w ogóle możliwa. Jeśli jednak można hodować bydło tak, by zwiększyć jego mleczną wydajność, konie tak, by osiągały większą szybkość, a psy tak, by były lepszymi pasterzami, to dlaczegóż, u licha, nie miałoby być możliwe hodowanie ludzi tak, by dysponowali większymi zdolnościami matematycznymi, muzycznymi czy fizycznymi? Zastrzeżenia typu: "To nie są zdolności jednowymiarowe" dotyczą przecież w takim samym stopniu krów, koni i psów, a jakoś nigdy nie przeszkodziły w stosowaniu powyższej praktyki.
Zastanawiam się, czy sześćdziesiąt lat po śmierci Hitlera nie moglibyśmy przynajmniej odważyć się zapytać, jaka jest różnica moralna pomiędzy hodowaniem w celu uzyskania zdolności muzycznych a zmuszaniem dziecka do pobierania lekcji muzyki. Albo dlaczego dopuszczalne jest trenowanie biegaczy i skoczków wzwyż, ale nie hodowanie ich. Przychodzi mi do głowy kilka odpowiedzi, i to dobrych, które mnie samego prawdopodobnie by przekonały. Czyż nie nadszedł już czas, kiedy powinniśmy przestać się bać przynajmniej zadawania takich pytań? 
Co w takim razie zrobiłby Dawkins, gdyby był królem i nie musiał liczyć się z opinią publiczną? Biorąc pod uwagę, że wydaje się on popierać hodowlę ludzi w celu uzyskania cech lepszych (mówi o tym dokładnie takim samym językiem, jakiego używał Darwin), należy przypuszczać, iż najprawdopodobniej nie miałby żadnych obiekcji wobec eliminowania osobników nieprzystosowanych już w łonach ich matek (autorzy wykazali w poprzednich rozdziałach, że eliminacja słabszych jest jednym z najistotniejszych składników mechanizmu ewolucji, bez którego nie byłoby w niej wzrostu jakościowego; przeżywanie sprawniejszych i zdrowszych skutkuje wyższą jakością osobników w następnych pokoleniach - przypomnienie moje, autora blogu). Zważywszy na nacisk, jaki Dawkins kładzie na definiowanie człowieka za pomocą możliwości umysłowych, śmiało można wnioskować, że gdyby został królem, promowałby eliminację upośledzonych umysłowo, wykorzystując do tego coraz bardziej zaawansowane badania genetyczne płodu (już teraz przecież aborcja upośledzonych jest następstwem badań prenatalnych). A może nawet posunąłby się do tego, co sugeruje Peter Singer*, i zalegalizowałby dzieciobójstwo jako formę eliminowania upośledzonych? Czym różniłoby się to od dzisiejszej sytuacji? Otóż, kiedy już uwierzymy, że mamy moralny obowiązek, by wyeliminować upośledzonych, wkrótce stanie się to kwestią obowiązku państwowego. Można zaryzykować stwierdzenie, że dla króla Richarda eugenika byłaby elementem nieco szerszej wizji opieki zdrowotnej.
Może się to wydawać czczym wymysłem, ale takie właśnie byłyby nieuniknione następstwa, gdyby dawkinsowska koncepcja "superdobroci" stała się programem politycznym (superdobroć to postulowana przez Dawkinsa forma wyjścia poza mechanizmy ewolucji, aby wbrew niej ćwiczyć się we współczuciu, pomagać zwłaszcza cierpiącym, minimalizując ich cierpienie itd., w oparciu jednak nie o nadprzyrodzoną czy religijną motywację, ale z motywów dość niejasnych, natura bowiem nie promuje takich wartości - przypomnienie moje), a jego "moralny Zeitgeist" (duch czasu; autorzy pisali o tym w poprzednich rozdziałach), mógł wiać, gdzie mu się podoba. Ten, kto czytał o rewolucji francuskiej i widział, jak szybko w walce z chrześcijaństwem rozsądek został zastąpiony terrorem, i kto zgłębiał koszmarne próby bolszewików, by siłą uwolnić ludzkość z okowów religii - nie będzie uważał powyższego ćwiczenia za przesadzone. Jakobinizm i bolszewizm mogą przybierać nowe formy i nawet obecnie istnieje całkiem spore podobieństwo pomiędzy ich zwolennikami a współczesnymi nami apostołami politycznej poprawności. Z tą ostatnią grupą Dawkins jest także (choć dosyć luźno) powiązany - swój sztandar osadza na szańcu liberalizmu "moralnego Zeitgeist", jak sam informuje czytelnika. W tym kontekście nasz niepokój wypływa jeszcze z tego faktu, że Richard Dawkins porzucił trzy powiązane ze sobą aspekty liberalizmu" całkowitą wolność słowa, zobowiązanie się do tolerancji różnorodności kulturowych oraz prawo rodziców do sprzeciwu wobec ingerowania państwa w sprawy rodziny. Oznacza to, że odrzucił najistotniejsze zasady liberalizmu, które miały zabezpieczać go przed przekształceniem się w nową formę totalitaryzmu. W sytuacji, gdy nie istnieją żadne zasady ograniczające, jedynym czynnikiem powstrzymującym zaistnienie tego rodzaju nowej tyranii jest brak siły politycznej po stronie "czterech jeźdźców" nowego ateizmu - Richarda Dawkinsa, Daniela Dennetta, Christophera Hitchensa i Sama Harrisa. Ale jak już wiemy, to właśnie władza polityczna jest czymś, co obecnie usiłują oni uzyskać.

za: Dawkins kontra Bóg. Upadek nowego ateizmu w świetle nauki - Scott Hahn, Benjamin Wiker, Promic 2017.

* Peter Singer, współczesny etyk, na którego powołuje się Dawkins, a który dopuszcza eliminowanie osób niepełnosprawnych, ograniczonych umysłowo oraz upośledzonych, uważa też zoofilię za dopuszczalną, o ile nie krzywdzi się przy tym zwierząt.

niedziela, 2 września 2018

"Pan Bóg", czyli czcigodny Senior rodu

W poście tym, nie podważając dopuszczalności stosowania określenia "Pan Bóg" i jego względnej poprawności, chciałbym tylko zwrócić uwagę, że ma ono pochodzenie i korzenie bardziej ludowe i społeczne, niż biblijne lub teologiczne (pod teologicznym rozumiem jego poprawność w kontekście wiedzy o naturze Bożej, pochodzącej z Objawienia <czyli z wiedzy o Bogu objawionej przez Niego samego w Piśmie Świętym> i filozoficznego namysłu).

Określenie "Pan Bóg" (może się ono zdarzyć pojedynczo w niektórych tłumaczeniach Biblii, ale pisząc te słowa mam na myśli języki oryginalne), nie występuje ani jeden raz w Piśmie Świętym. W miejscach, w których jest ono obecne (a są one liczne), zawsze oddziela je przecinek - "Pan, Bóg (Twój, nasz, Izraela itd.)". "Pan" oznacza tu władającego, panującego, a nie szanowaną osobę rodzaju męskiego w stylu "pana Janusza". Podkreśla się w ten sposób, że Bóg nie jest kimś nieokreślonym, jakąś Energią, siłą natury lub tylko "Myślą myślącą samego siebie" Arystotelesa, ale że jest On władcą całego stworzenia, rozumnym, sprawującym nad nim opatrzność i mającym kontrolę nad dziejami świata, w takim sensie, że nic Go nie może zaskoczyć lub wymknąć Mu się, czego by nie chciał lub czego by nie dopuścił. Bóg jest więc również lub jednocześnie Panem, bo jest to Bóg Stwórca/Władca/Źródło i Cel wszystkiego, nie jest jednak "panem" Bogiem w sensie płci lub tym bardziej sugestii starszego wieku. Bóg jest wiecznie Młody (przez to, że jest pozaczasowy, że jest wiecznym Teraz) i nie posiada płci, jest ponad wszystkim, co posiada kategorię i rodzaj, jest Pełnią i Syntezą, od której pochodzą wszelkie podziały i rozróżnienia na zasadzie coraz dalszego podobieństwa, im bardziej coś jest szczegółowe i jednostkowe (oddzielone od czegoś innego, jak np. cecha jedna od drugiej).

Nie zawsze o tym przecinku w określeniu "Pan Bóg" pamiętają nawet duchowni, stało się ono tradycyjnym i dość instynktownym, dziedziczonym społecznie (bo paradoksalnie do w pełni intuicyjnego brakuje mu pewnego wglądu i chyba świadomości teologicznej) sformułowaniem zawierającym najprawdopodobniej myśl o a) osobowości Boga i b) zawierającej szacunek wobec Niego (nie jest to bowiem jakikolwiek bóg lub nieokreślona Boskość, ale "konkretny" Bóg zaangażowany w dzieje świata i człowieka, zasługujący na cześć z jego strony; w tym sensie "Pan" sugeruje tu Bożą osobowość). Nie jest jednak grzechem lub niestosownością używanie tego określenia, jest w nim zawarty intuicyjnie szacunek wobec Boga i podkreślony dystans między Nim a człowiekiem, w przeciwieństwie do używania pojęcia "Bóg" w sensie technicznym, na określenie Absolutu, do którego nie ma się stosunku lub tym bardziej wobec kogoś, do kogo nie ma się szacunku, jak to się zdarza nierzadko wśród niewierzących. Chodzi tylko o to, że nie jest to pojęcie ścisłe, nie ma korzeni biblijnych lub teologicznych, ale ludowe i tradycyjne, i w tym sensie wierni/wierzący nie są zobowiązani do jego powielania czy praktykowania.

Jest więc "Pan Tadeusz" i "Pan Janusz", nie ma jednak "Pana Boga". Jest Pan, Bóg, który cię stworzył, opiekuje się tobą i włada twoją historią (w sensie ogarnia ją, ma władzę nad dziejami świata i ludzi, bez determinowania ich jednak). Ten "Pan" nad tobą jest nim, bo jest Bogiem, wszechmocnym Stwórcą świata, dlatego panowanie i władanie są wpisane w pojęcie "Bóg", jednak te władcze przymioty mają podkreślić tylko cechy istotne dla kogoś, kto w Bogu nie widzi Przyjaciela lub stara się nie brać Go pod uwagę w swoim życiu lub stosunku do świata (w Biblii określenie "Pan, Bóg" miało podkreślić wyjątkowość Boga Izraela na tle innych wierzeń właśnie jako panującego, we wczesnym etapie myśli biblijnej nawet nad ewentualnymi innymi bogami, których istnienia się jednoznacznie nie negowało, i jako Władcę stworzenia). Dla bliskich sobie Bóg posiada istotniejsze cechy (bliższe Jego istoty) i stosowniejsze określenia. Św. Augustyn mówił do wiernych "Dla was jestem biskupem, z wami chrześcijaninem", Bóg mógłby powiedzieć "Dla was jako stworzeń jestem Panem i Prawodawcą, dla was jako zaangażowanych wierzących, świadomie Mnie wybierających, jako Moich dzieci, sióstr i braci mojego Syna, którego uznaliście i przyjęliście, jestem Przyjacielem i przyszłym Szczęściem".