Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

środa, 9 października 2019

Nepal: do 5 lat więzienia za ewangelizację | Czy wolno katolikowi nawracać?

tutaj (informacja sprzed roku).

*

Czy wolno katolikowi nakłaniać nie-katolików lub niewierzących do przyjęcia wiary katolickiej wszelkimi środkami?
„Jest zasadą w Kościele, aby bronić z największą troską by nikt nie był zmuszany do przyjęcia wiary wbrew jego woli" (papież Leon XIII, Encyklika Immortale Dei, XIX w. - 1885 r.).
„Jeśli są tacy, którzy nie wierząc zmuszeni są do wstąpienia w mury chrześcijańskiej budowli, tacy bez wątpienia nie staną się prawdziwymi chrześcijanami, ponieważ wiara musi być wyrazem wolnego wyboru intelektu i woli. Zatem jeżeli zdarzyło się, iż ktoś został zmuszony do przyjęcia wiary katolickiej wbrew swej woli - możemy jedynie potępić takie działanie" (papież Pius XII, Encyklika Mistici Corporis Christi, 1954).
Kościół surowo zabrania zmuszać kogoś do przyjęcia wiary lub doprowadzać do niej czy przynęcać niestosownymi środkami* (Dekret Ad Gentes, 13).

„W rozpowszechnianiu wiary religijnej trzeba zawsze wystrzegać się wszelkiej działalności, która miałaby posmak przymusu albo nieuczciwego nakłaniania, zwłaszcza w stosunku do ludzi prostych czy ubogich” (Deklaracja o wolności religijnej Dignitatis humanae, 4).
"To Duch Święty jest przyczyną jedności wśród chrześcijan. Z tego powodu mówię, że jedność jest drogą, ponieważ jedność jest łaską, o którą powinniśmy prosić, i również z tego powodu powtarzam, że każdy prozelityzm wśród chrześcijan jest grzechem. Kościół nie wzrasta nigdy przez prozelityzm, ale “przez przyciąganie”, jak napisał Benedykt XVI. Prozelityzm wśród chrześcijan jest w istocie grzechem ciężkim. Dlaczego? Ponieważ sprzeciwia się samemu procesowi, dzięki któremu staje się chrześcijaninem i nim się zostaje. Kościół to nie drużyna piłki nożnej szukająca kibiców." (Papież Franciszek w wywiadzie dla włoskiej gazety Avvenire z 17 listopada 2016)
Przypomnę, że prozelityzm to po prostu nawracanie, nakłanianie do przyjęcia głoszonych przez siebie poglądów.
Komentarz do słów Franciszka można znaleźć tutaj.

____________

* Ciąg dalszy tego punktu i zdania brzmi: "(...) jak też z drugiej strony stanowczo broni prawa, aby nikogo nie odstraszano od wiary niegodziwymi środkami. Według starodawnego zwyczaju Kościoła należy badać motywy nawrócenia, a w razie potrzeby oczyszczać je."
 

poniedziałek, 30 września 2019

Istniał

Autorka artykułu dla internetowego wydania National Geographic z 7 maja tego roku, Kristin Romey, przytacza słowa archeologów i badaczy Ziemi Świętej, których wypytywała o szczegóły ich pracy. Pytając o kontrowersje wokół osoby Jezusa Chrystusa i rozbieżność zapatrywań naukowców na tę wyjątkową Postać, usłyszała: 
– Nie znam żadnego naukowca głównego nurtu, który wątpiłby w historyczność Jezusa – oznajmił Eric Meyers, archeolog i emerytowany profesor badań nad judaizmem. – O szczegółach dyskutuje się od stuleci, jednak nikt poważny nie wątpi, że Jezus to postać historyczna.
Następnie dodaje: 
Prawie to samo usłyszałam od Byrona McCane’a, archeologa i profesora historii. – Nie przychodzi mi do głowy żadna inna postać, na temat której ludzie mówiliby, że nie istnieje, a która tak mocno pasowałaby do swoich czasów oraz regionu – stwierdził.
Wątek dotyczący historyczności istnienia Jezusa tak podsumowuje:
Naukowcy badający postać Jezusa są podzieleni na dwa przeciwstawne obozy: tych, którzy wierzą, że opisany w Ewangeliach Jezus, który czynił cuda, to prawdziwy Jezus, oraz tych, których zdaniem prawdziwy Jezus – człowiek, wokół którego narósł mit – ukrywa się pod powierzchnią Ewangelii, i muszą go odkryć badania historyczne oraz analiza literacka. Obydwa obozy uznają archeologię za swojego sprzymierzeńca.
Wśród historyków i archeologów nie ma więc dziś sporu o to, czy Jezus istniał. Świadectw za tym przemawiających, nie licząc tych pisemnych, pozostawionych przez pisarzy starożytnych, jest na tyle dużo, że na podstawie samych badań archeologicznych i materialnych śladów historii nie dostrzega się powodu do poddawania w wątpliwość historycznego istnienia Osoby, która ową historię tak dogłębnie odmieniła.

Prywatny dom z I wieku w Nazarecie, odkrycie z 2009 r. (do niedawna wielu ateistów twierdziło, że miejscowość Nazaret
nigdy nie istniała; wciąż tę informację można znaleźć na portalach poczytnych autorów antychrześcijańskich).

* * *
Każdy, kto twierdzi dzisiaj, że Jezus nie istniał – przynajmniej w świecie akademickim – zostaje przyporządkowany do skinheadów, którzy mówią, że nie było Holocaustu lub tych twierdzących, że Ziemia jest płaska. 
(Mark Allan Powell, współzałożyciel Journal for Study of the Historical Jesus)

Takie poglądy (że Jezus nie istniał) są tak ekstremalne i nieprzekonywujące dla 99,99% prawdziwych ekspertów, iż osoba twierdząca, że nauczyciel z Nazaretu jest mitem, ma takie szanse dostania się na wydział religii (jako wykładowca) na szanowanej uczelni, jak osoba twierdząca, ze świat powstał w 6 dni na wydział biologii. 
(Bart D. Ehrman, agnostyk, znawca pierwotnego chrześcijaństwa i badacz Nowego Testamentu, były dyrektor Wydziału Religioznawstwa Uniwersytetu Karoliny Płn.)


Wizerunek Dobrego Pasterza, II wiek, katakumby Domitylli w Rzymie

niedziela, 22 września 2019

Najstarsza nieprzerwanie działająca biblioteka w historii

Osobom posługującym się w swojej retoryce antyreligijnej (na forach, czatach i w publicystyce) argumentem "z ciemnogrodu" i sugerującym co pewien czas, że tępota wierzących, jak i rzekome zamknięcie się wszystkich wyznań chrześcijańskich na czynne uprawianie myślenia i refleksji oraz osławione w niezliczonych plotkach niszczenie przez nie starożytnego dorobku piśmienniczego, są przyczyną opóźniania przez te ciemne masy "religiantów" procesu ewolucji i hominizacji człowieka (czyli jego cywilizowania się), osobom tym jak sądzę post ten nie poprawi humoru.

Najstarszą, działającą nieprzerwanie od momentu jej powstania, biblioteką w historii jest Biblioteka Klasztoru Świętej Katarzyny na Górze Synaj, a ściśle położonego u jej stóp. W bibliotece znajdują się m.in. karty najstarszego na świecie egzemplarza Biblii, czyli część Kodeksu Synajskiego z IV wieku (odnaleziono tu cały, kompletny tekst Kodeksu Synajskiego, ale podzielono go i obecnie pozostałe części znajdują się w Lipsku, Londynie i Petersburgu). Rękopis ten zawiera znaczną część Starego Testamentu i pełny tekst Nowego Testamentu (oba w j. greckim). Kodeks Synajski to także najstarsza tak duża i kompletna księga świata.

Biblioteka klasztorna zawiera drugą co do wielkości, zaraz po watykańskiej, kolekcję literatury religijnej i manuskryptów (6 tys. rękopisów, w tym 2319 greckich, 284 łacińskich, 600 arabskich oraz koptyjskie, syriackie, etiopskie, ormiańskie i gruzińskie; najstarsze pochodzą z IV w.)

W klasztorze znajduje się także ok. 22 tys. ikon, pochodzących z różnych epok.

Klasztor św. Katarzyny

Klasztor św. Katarzyny jest również najstarszym z wciąż istniejących klasztorów chrześcijańskich.

Z ciekawostek: Półwysep Synaj w VII w. doświadczył najazdu arabskiego. W 625 klasztor wyprawił delegację do Medyny, prosząc Mahometa o ochronę. Mahomet wystawił własnoręcznie podpisany dokument zwany Testamentem Mahometa, który zapewnił ochronę klasztorowi i zwolnił go z podatków. Oryginał tego pisma do dziś można oglądać w Konstantynopolu.

 

W X w. na terenie tego grecko-prawosławnego klasztoru wybudowano kaplicę katolicką.
Również w X w. wybudowano na jego terenie meczet z minaretem, prawdopodobnie dla beduinów zatrudnianych do pracy w monasterze. Dzięki temu muzułmanie rzadko atakowali monaster. Trzykondygnacyjna wieża kościoła góruje nad minaretem, co w krajach islamskich zdarza się niezwykle rzadko.

W klasztorze znajduje się także najstarsza zachowana ikona Jezusa Chrystusa (nie wizerunek lub fresk, bo te są wcześniejsze) - Chrystus Pantokrator, datowana na VI wiek (poniżej).


Niedawno w klasztorze odkryto manuskrypt zawierający dzieła dotyczące medycyny, w tym fragmenty pism Hipokratesa.

*

Informacja, która przyda się ludziom twierdzącym, że religia zabrania myśleć, niszczy dorobek przeszłości, zwłaszcza niewygodny dla niej, a także, że jej źródła tkwią z potrzebie sprawowania władzy nad ogłupionymi, nie mającymi dostępu do rzeczywistej wiedzy, masami: w subiektywnym rankingu portalu czytaj.pl, który zrobił listę 9 najważniejszych bibliotek w historii (10-ta stanowi metaforyczną, lokalną bibliotekę każdego czytelnika), aż 5 to biblioteki religijne. Czyli większość. Komentarz chyba nie jest konieczny.

Klasztor Św. Katarzyny

Korzystałem z (pogrubione adresy odsyłają do podlinkowanych artykułów):   

Wikipedia | dzieje.pl | naukawpolsce.pap.pl | podroze.onet.pl | czytaj.pl | zycie-duchowe.pl

poniedziałek, 16 września 2019

Precyzyjne dostrojenie (2)

Jest to dalszy ciąg poprzedniego posta i drugi, ostatni już, fragment książki E. Metaxasa Cuda, dotyczący warunków, jakie muszą zaistnieć, aby we wszechświecie pojawiło się życie oraz warunków umożliwiających zaistnienie i ukształtowanie się samego wszechświata.

*

Cud, jakim jest wszechświat

W rozdziale poprzednim omówiliśmy statystyczne nieprawdopodobieństwo istnienia życia na Ziemi, ale co z istnieniem samego wszechświata? Czy jesteśmy w stanie wyrobić sobie jakiś pogląd na temat tego, jakie mogły być szanse, żeby istniał? Większość z nas prawdopodobnie traktuje istnienie wszechświata jako coś oczywistego i jest to zrozumiałe. Zastanówmy się jednak, czy jest to właściwe podejście.
Od zarania ludzkiej świadomości wielu ludzi zadaje pytanie: Dlaczego istniejemy? Zwykle jednak stawiano je jako filozoficzne pytanie oznaczające: Jaki jest sens naszej obecności tutaj? Ale pytanie Dlaczego istniejemy? jest pytaniem tyleż filozoficznym, ile naukowym. Innymi słowy, dlaczego cokolwiek istnieje? Dlaczego jest coś, a nie nic? Dlaczego wszechświat jest tutaj? Jeśli zastanowimy się nad tym pytaniem wystarczająco starannie, okaże się ono nieodparcie oszałamiające.
Zanim posuniemy się dużo dalej, musimy wyjaśnić, że nie zadawalibyśmy tego pytania - z pewnością nie w ten sam sposób - gdybyśmy nie wierzyli, że wszechświat ma początek. W wielu kulturach i w wielu epokach wierzono, że wszechświat istniał zawsze, a zatem nie miał początku. Pogląd ten reprezentowali starożytni filozofowie greccy, a współcześnie, aż do połowy ubiegłego wieku, uważała tak również większość uczonych. Oczywiście starożytni Hebrajczycy wierzyli, że Bóg stworzył wszechświat z niczego, ale prawie żadna inna kultura nie żywiła przekonania, że powstał w jakimś konkretnym momencie.

Precyzyjne dostrojenie (1)

Wielu z nas słyszało o warunkach, jakie muszą być spełnione, aby na Ziemi pojawiło się życie. Niewielu jednak wie, że jest ich tak wiele i że muszą być tak precyzyjnie dostrojone do siebie, że prawdopodobieństwo, iż życie faktycznie zaistnieje nie tylko na Ziemi, ale gdziekolwiek indziej we wszechświecie, jest niezwykle małe. Dla wierzącego, wraz z innymi elementami jego wiary, a także argumentami za istnieniem Boga pochodzącymi z innych rejonów argumentacji (jak sfera moralna, Objawienie biblijne czy doświadczenie religijne), może być to kolejna przesłanka za tym, że życie nie zaistniało przypadkowo, a wszechświat nie jest produktem niezaplanowanych, odwiecznie bezcelowo działających mechanizmów i praw przyrody. Zobaczmy jak silne są przesłanki za tym, że to nie nieosobowe coś, a Ktoś był przyczyną tylu zbiegów okoliczności, z których każdy był konieczny do zaistnienia życia na Ziemi. Następny post będzie dotyczył prawdopodobieństwa (za)istnienia samego wszechświata, o którym nauka zakłada, że miał początek, nawet jeśli miałby nie być jedynym, ani pierwszym w kolejności wszechświatem.

Nie chodzi przy tym o argumentację wprost za istnieniem Boga z precyzyjnego dostrojenia. Religia się bez tego obejdzie. Chodzi o to, aby sprawdzić czy wierzący mają się czego obawiać ze strony nauki i czy faktycznie wspiera ona bardziej ateizm, czy może jak wykazał John Lennox w książce Czy nauka pogrzebała Boga? teiści mogą być spokojni w kontekście obecnego stanu badań kilku podstawowych gałęzi nauk, a niewierzący mogą im raczej pozazdrościć dobrego samopoczucia, ponieważ większy powód do niepokoju mają oni sami.

niedziela, 15 września 2019

Ojcze nasz w języku aramejskim

W internecie oraz na You tube krążą rozbudowane wersje modlitwy Ojcze nasz z dopiskiem "w języku aramejskim", których treść ma być pierwotną, nieocenzurowaną wersją tej modlitwy. Autorzy zapewniają, że jest to bezpośredni przekład z aramejskiego, a nie z greckiego czy z innych języków, które miałyby być już tłumaczeniami tej pierwotnej, aramejskiej wersji.

Dla kogoś, kto nie ma rozeznania w tych sprawach może to brzmieć wiarygodnie, niesie ze sobą duży ładunek egzotyki, a sama "pierwotna" treść modlitwy Pańskiej wydaje się być w końcu odpowiednio głęboka i mistyczna, bardziej jakby stosowna niż wersja, którą znamy od dzieciństwa. Przykład takiej wersji można zobaczyć tutaj. Są też wersje medytacyjne, śpiewane, kilkunastominutowe, jak tutaj. Owszem, wyśpiewywany tekst jest aramejskim Ojcze nasz, jednak tłumaczenia podawane w komentarzach i cała aranżacja są dziełem ludzi związanych z ezoteryką i ruchem New Age, i jeśli chodzi o tekst, to nie mają zbyt wiele wspólnego z rzetelnym i prawidłowym ukazaniem treści tej modlitwy.
Omawiane tłumaczenia brzmią mniej więcej tak, jak to podane w jednym z komentarzy:

Abwûn 
O Ty, od którego pochodzi oddech życia, 

d'bwaschmâja 
który wypełniasz wszystkie sfery dźwięku, światłości i wibracji. 

Nethkâdasch schmach 
Niech Twoja Światłość będzie doświadczona w mej najwyższej świętości. 

Têtê malkuthach. 
Twoje Królestwo Niebieskie nadchodzi. 

Nehwê tzevjânach aikâna d'bwaschmâja af b'arha. 
Niech Twoja wola spełni się - jak we wszechświecie (wszystkim, co wibruje) tak i na ziemi (tym, co materialne i gęste). 

Hawvlân lachma d'sûnkanân jaomâna. 
Daj nam chleba (zrozumienie, pomoc) w codziennej potrzebie, 

Waschboklân chaubên wachtahên aikâna daf chnân schwoken l'chaijabên. 
zerwij więzy błędów, które nas pętają (Karma), jako i my odpuszczamy winy innych. 

Wela tachlân l'nesjuna 
Nie pozwól, byśmy zagubili się w powierzchownych rzeczach (materializm, powszechne pokusy), 

ela patzân min bischa. 
lecz pozwól, byśmy byli wolni od tego, co powstrzymuje nas przed dotarciem do prawdziwego celu. 

Metol dilachie malkutha wahaila wateschbuchta l'ahlâm almîn. 
Tyś jest źródłem wszechmocnej woli, żywej siły działania, pieśni, która upiększa wszystko i odradza się z wieku na wiek. 

Amên.

Brzmi to ładnie, głęboko, jednak nie ma nic wspólnego z oryginalną wersją Ojcze nasz. Nie jest to tłumaczenie z jakiegokolwiek języka starożytnego, a poetycka interpretacja, w dodatku inspirowana ezoterycznym, new age'owskim światopoglądem, w którym Bóg jest bezosobową Energią, a nasze prawdziwe ja jest z Nim tożsame. Dodałbym, że jest to nadinterpretacja i nadużycie, którego autor musiał być świadomy, treści tych bowiem literalnie, dosłownie, w żaden sposób nie można odnaleźć w oryginalnej wersji tej modlitwy, która jest zwięzła i w porównaniu z powyższym "przekładem" surowa. Im bardziej zmierza się do ukazania pierwotnej wersji modlitwy Ojcze nasz (aramejski w dialekcie galilejskim, w którym mówił Jezus), tym ma ona prostszy, mniej rozbudowany charakter.

Próbę przybliżenia wersji aramejsko-galilejskiej podjętą przez profesjonalistę można znaleźć tutaj. Wszystkie, a przynajmniej znacząca większość poprawnych wersji aramejskiego Ojcze nasz, które można spotkać w sieci, są syryjską odmianą aramejskiego (tzw. dialekt syriacki). Nie ma już bowiem dostępu do galilejskiego dialektu j. aramejskiego. Język aramejski zachował się głównie w Syrii (ale też w Iranie i Iraku), choć ostatnie, pojedyncze wioski, w którym mówi się na co dzień tym językiem, wymierają. Na szczęście posługują się nim w liturgii niektóre kościoły wschodnie: Chaldejski Kościół Katolicki, Syriacki Kościół Prawosławny i Maronicki Kościół Katolicki. Współczesny język aramejski, ten, w którym mówią jeszcze ostatni ludzie go znający i ten, którym posługują się wspomniane Kościoły w liturgii, jest w dialekcie syryjskim, który trochę różni się od galilejskiego, jakiego używał Jezus. Tylko w tej wersji znamy aramejskie Ojcze nasz. Poprawne tłumaczenie tej modlitwy brzmi tak (zapis w j. aramejskim, transliteracja oraz tłumaczenie na angielski):

ܐܒܘܢ ܕܒܫܡܝܐ
Abun dbašmayo
Our father
ܢܬܩܕܫ ܫܡܟ
Nethqadaš šmokh
Hallowed be Thy name
ܬܐܬܐ ܡܠܟܘܬܟ
Tithe malkuthokh
Thy Kingdom come
ܢܗܘܐ ܣܒܝܢܟ
Nehwe sebyonokh
Thy will be done
ܐܝܟܢܐ ܕܒܫܡܝܐ ܐܦ ܒܪܥܐ
ykano dbašmayo oph bar`o
On earth as it is in heaven
ܗܒ ܠܢ ܠܚܡܐ ܕܣܘܢܩܢܢ ܝܘܡܢܐ
Hab lan laħmo dsunqonan yowmono
Give us this day our daily bread
ܘܫܒܘܩ ܠܢ ܚܘܒܝܢ ܘܚܬܗܝܢ
Wašbuq lan ħawbayn waħtohayn
And forgive our debts
ܐܝܟܢܐ ܕܐܦ ܚܢܢ ܫܒܩܢ ܠܚܝܒܝܢ
ykano doph ħnan šbaqan lħayobayn
As we have forgiven our debtors
ܠܐ ܬܥܠܢ ܠܢܣܝܘܢܐ
Lo ta`lan lnesyuno
Lead us not into temptation
ܐܠܐ ܦܨܐ ܠܢ ܡܢ ܒܝܫܐ
Elo paşo lan men bišo
But deliver us from evil
ܡܛܠ ܕܕܠܟ ܗܝ ܡܠܟܘܬܐ
Meţul ddilokh hi malkutho
For Thine is the Kingdom
ܘܚܝܠܐ ܘܬܫܒܘܚܬܐ
Wħaylo wtešbuħto
Power and the Glory
ܠܥܠܡ ܥܠܡܝܢ
L`olam `olmin
For ever and ever
ܐܡܝܢ
Amin
Amen

Podaję za tą stroną. Można tu usłyszeć też powyższe tłumaczenie w mp3. Na You tube poprawną wersję aramejskiego Ojcze nasz można usłyszeć np. tutaj (biskup katolickiego Kościoła obrządku syryjskiego) i tutaj (iracki pastor). Można też posłuchać tej modlitwy wraz z tłumaczeniem tutaj (zaraz po niej samoistnie włącza się następny utwór, więc trzeba wyłączyć).

Wersję krótszą Ojcze nasz spróbował odtworzyć także dr Roman Zając, biblista, w świetnej książce Biblia. Początek (polecam każdemu, kto chce ogólnie i niekonwencjonalnie, a przy tym rzetelnie, zorientować się w świecie Biblii). Przybliżone tłumaczenie tego, jak mogła brzmieć modlitwa Pańska w języku Jezusa, w jego wersji brzmi tak:

Abwun d’biszmajja, jitqadesz sz’makh.
Titej malkhutakh; tihej re’utakh – hejkhma d’biszmajja kejn af be’ara.
Lachman d’me’ara hab lan joma dejn umachra uszbaq lan chobajn,
hejkma d’af sz’baqnan l’chajjabajn.
We’al ta’ejlan l’nisajuna, ela atsejlan min bisza.
Amin.

Jest to wersja krótsza, ponieważ nie zawiera końcówki Bo Twoje jest Królestwo, potęga, i chwała na wieki wieków, o której niektórzy bibliści sądzą, że może być dodatkiem pierwotnego Kościoła do słów przekazanych przez Jezusa. Jak widać, jest to zapis bardziej fonetyczny, łatwiejszy do wymawiania i nauki, choć gdyby ktoś chciał się uczyć tej modlitwy na pamięć, to lepsze do tego będą chyba owe nagrania mp3.

Całe nieporozumienie odnośnie tłumaczenia Ojcze nasz z aramejskiego, o którym zapewniają wspomniane ezoteryczne wersje, bierze się stąd, że...nie istnieje aramejski oryginał. Ewangelie zostały spisane w języku greckim, nie aramejskim czy hebrajskim, i Ojcze nasz znamy tylko w wersji greckiej. Nie ma więc tłumaczeń z j. aramejskiego, bo nie ma aramejskich oryginałów tej modlitwy czy Ewangelii. Jest bardzo prawdopodobne, że niektóre księgi Nowego Testamentu zostały najpierw spisane w j. aramejskim, przede wszystkim Ewangelia Mateusza i być może też pozostałe, nie posiadamy jednak takich rękopisów i nigdy nie było o nich nic wiadomo, po prostu nie przetrwały do naszych czasów, jeśli kiedykolwiek istniały. Wszystkie najstarsze rękopisy pism Nowego Testamentu są w j. greckim, on jest podstawą dla wszelkich tłumaczeń na inne języki i bazą dla nich. Tłumaczenie więc z j. greckiego jest więc tłumaczeniem z najbardziej pierwotnej, znanej nam wersji. Tłumaczenia aramejskie modlitwy Ojcze nasz, o których jest mowa w tym poście, są próbą przełożenia na język aramejski i odtworzenia w języku aramejskim mówionym tego, co wiemy o modlitwie Pańskiej z greckiego oryginału Ewangelii. Na podstawie tych greckich źródeł można próbować odtworzyć brzmienie tej modlitwy w języku, którym posługiwał się Jezus. Nie da się zrobić odwrotnie i wyjść od aramejskiego oryginału, bo taki nie istnieje. Autorzy więc ezoterycznych wersji Ojcze nasz albo celowo wprowadzają w błąd, albo nie orientują się w temacie i sami powielają błędy innych, bazując na pociągu do tego, co egzotyczne i na niechęci wobec chrześcijaństwa. Interpretują oni przekaz nowotestamentowy całkiem dowolnie i po linii zgodniej z ich własnym, dlatego są w stanie dopuszczać się takich "tłumaczeń" tekstów NT jak omawiana wersja Ojcze nasz, w całkowitym oderwaniu od źródeł i bez jakiejkolwiek nawet rzeczywistej próby analizy tekstu oryginalnego.
Poziom znajomości tematu ukazuje już propagowanie "wiedzy" o tłumaczeniu omawianej modlitwy z aramejskiego oryginału, którego nigdy historia nie poznała. Nie ma w tym wiele zła, bo najpewniej więcej jest tu braku kompetencji i uprzedzeń wobec oficjalnego chrześcijaństwa, w tym wobec biblistyki i naukowej egzegezy, mimo tego utrwala to stereotypy o jakichś spiskach wewnątrzchrześcijańskich, rzekomej cenzurze nakładanej przez Kościoły chrześcijańskie na pierwotny przekaz biblijny i po prostu zafałszowuje przekaz Ewangelii, co nie służy nikomu, także niechrześcijanom szukającym prawdy. Warto więc sięgać do faktycznych źródeł i poszukać choć trochę w literaturze czy choćby w internecie, gdy natrafi się na jakąś kontrowersyjną tezę, bo przyjęcie jej bezkrytycznie może nie tylko skrzywdzić innych, ale może zaszkodzić własnym poszukiwaniom, zanieczyszczając je poprzez karmienie się zniekształconymi i tworzonymi w oparciu o uprzedzenia przekazami. Biblistyka katolicka i protestancka są bardzo rzetelnymi dyscyplinami, wykorzystującymi wszystkie dostępne naukowe narzędzia do odkrywania i poprawnego odczytywania pierwotnego sensu ksiąg biblijnych. Dodatkowo kompetencje biblistów chrześcijańskich w kwestii języków i znajomości kontekstu historyczno-kulturowego świata Biblii są najczęściej zupełnie nieporównywalne z kompetencjami autorów głoszących sensacyjne tezy czy spiskowe teorie, co starałem się częściowo wykazać w poście o apokryfach.

*

Tekst źródłowy Ojcze nasz, jedyny jaki znamy, znajduje się w Ew. Mateusza i Ew. Łukasza i został napisany po grecku:

Πάτερ ἡμῶν ὁ ἐν τοῖς οὐρανοῖς·
ἁγιασθήτω τὸ ὄνομά σου·
ἐλθέτω ἡ βασιλεία σου·
γενηθήτω τὸ θέλημά σου, ὡς ἐν οὐρανῷ καὶ ἐπὶ τῆς γῆς·
τὸν ἄρτον ἡμῶν τὸν ἐπιούσιον δὸς ἡμῖν σήμερον·
καὶ ἄφες ἡμῖν τὰ ὀφειλήματα ἡμῶν, ὡς καὶ ἡμεῖς ἀφίεμεν τοῖς ὀφειλέταις ἡμῶν·
καὶ μὴ εἰσενέγκῃς ἡμᾶς εἰς πειρασμόν,
ἀλλὰ ῥῦσαι ἡμᾶς ἀπὸ τοῦ πονηροῦ.
[Ὅτι σοῦ ἐστιν ἡ βασιλεία καὶ ἡ δύναμις καὶ ἡ δόξα εἰς τοὺς αἰῶνας.]
Ἀμήν.

W nawiasie znajduje się wspomniana końcówka bo Twoje jest Królestwo, potęga i chwała na wieki, tzw. doksologia (formuła wysławiająca chwałę Boga), którą pierwsi chrześcijanie często kończyli modlitwy w liturgii, podczas zgromadzeń. Najprawdopodobniej pochodzi ona właśnie z liturgii wczesnego Kościoła i dopiero później oryginalne Ojcze nasz u św. Mateusza zostało o nią uzupełnione przez kopistę, który zamiast przepisać surowy tekst, taki, jaki znajduje się u św. Łukasza, podał wersję szerszą, znaną mu z liturgii. Z powodu tego prawdopodobnego późniejszego pochodzenia doksologii, podczas mszy św. Ojcze nasz jest oddzielone od niej krótką modlitwą kapłana.

Powyższy tekst grecki w transliteracji brzmi tak:

Pater hemon ho en tois ouranois 
hagiastheto to onoma sou 
eltheto he basileia sou
genetheto to thelema sou, hos en ourano kai epi ges
ton arton hemon ton epiousion dos hemin semeron 
kai aphes hemin ta opheilemata hemon, hos kai hemeis aphekamen tois opheiletais hemon
kai me eisenegkes hemas eis peirasmon
alla rusai hemas apo tou ponerou.

(bez doksologii)

Tu można posłuchać greckiej wersji (a w zasadzie oryginału): Pater Hemon

*

Ciekawostka:
Przykład zapisu w j. aramejskim Ewangelii św. Łukasza, jej początek (przypomnę, że to wersja hipotetyczna, ponieważ nie istnieją wersje aramejskie żadnej z Ewangelii): tutaj

Finanse przykładowej parafii

Często słyszy się, ile to księża zarabiają na naiwności wiernych, a także nie-wiernych, głównie poprzez tacę oraz rzekomy 1,04% podatku dochodowego od osób fizycznych (wszystkich obywateli) idący na Kościół. Informacje te są powielane bez mrugnięcia okiem jako święte prawdy, na ślepo, bez żadnej weryfikacji, podczas gdy mi zajęło ok. 4-6 min. aby sprawdzić, ile warte są owe rewelacje.
Odpowiedź na zarzut, że wszyscy obywatele, bez względu na to, czy są wierzący, czy nie, płacą na Kościół 1,04% podatku dochodowego od osób fizycznych, jest tu: e-prawnik.pl

Jeśli chodzi o zyski uzyskiwane z tacy, to ich skalę pokazał Marek Piotrowski w książce Kościół oskarżony, podając przykładowe zarobki dwóch losowo wybranych przez siebie parafii. Poniżej przytaczam rozdział z powyższej książki dotyczący zarobków przykładowych parafii.

*

Aby dać Czytelnikowi lepsze wyobrażenie o finansach Kościoła, poprosiłem o udostępnienie mi budżetu proboszcza przypadkowo wybranej parafii w dość dużym, uprzemysłowionym mieście. Oto on (wartości zaokrągliłem do 100zł):

Roczne wydatki parafii (pln)

Śmieci - 1 600
Podatek - 1 100
Instalacja PPOŻ - 5 500
Kuria (w tym PZU - ubezpieczenie budynków) - 18 700
Wykupienie leków dla ubogich i inna pomoc - 3 400
Pomoc Kościołowi na Wschodzie, Dzieło Nowego Tysiąclecia itp. inicjatywy - 2 000
Energia - 11 500
Gaz - 7 800
Woda - 5 000
Telefon - 1 300
Koszty osobowe (organista, kościelny, gospodyni) - 74 900
Wyżywienie - 7 200
Drobne wyposażenie - 1 800
Poczęstunek odpustowy - 900
Seminarium - 10 400
Talony żywnościowe dla ubogich parafian - 12 300
Remonty - 29 100
Ochrona i monitoring - 7 000
Śmieci cmentarne, naprawa ogrodzenia cmentarza itd. 20 900

Razem: 227 400

Roczne przychody parafii

Kolekta (tzw. taca) - 119 500
Czynsze (za nieruchomości) - 1 800
Wizyta duszpasterska (kolęda) - 7 500
Okazjonalne zbiórki - 800
Cmentarz (pochówki, rezerwacja grobów, opłaty funeralne itd.)* - 90 300
Przekazane na parafię środki z kwot należnych proboszczowi z kolędy - 7 500

Razem: 227 400

Dodam, że dane pochodzą z 2011 roku, który w omawianej parafii był dość "spokojny" pod względem wydatków; nie podejmowano żadnych większych remontów czy inwestycji. Jak widać, bilans nie mógłby być zamknięty, gdyby nie wpływy z cmentarza** oraz hojność proboszcza, który przekazał na potrzeby parafii praktycznie całe należne mu dochody z wizyt duszpasterskich.

* Bez kwot przekazanych dla księdza, organisty itp.
** Warto dodać, że łączne opłaty za pochówek na cmentarzu parafialnym (grób na 20 lat, kaplica, opłata funeralna itd.) były niższe niż na cmentarzu miejskim.

Drugi przykład pochodzi z terenów wiejskich***; parafia liczy 3300 mieszkańców:

Roczne wydatki parafii

Wynagrodzenia (organista, kościelny, gospodyni, sprzątanie) - 84 000
Ogrzewanie plebanii - 5 600
ZUS i podatki - 7 000
Ogrzewanie kościoła 23 200
Energia-kościół - 9 600
Energia-plebania - 6 000
Gaz (podgrzewanie wody) - 5 000
Woda i ścieki - 2 000
Śmieci - 1 200
Koszty biurowe - 2 000
Kwiaty dla kościoła - 6 000
Wino, komunikanty, świecie, olej, kadzidło, środki czystości - 5 000
Pranie, magiel (szaty i obrusy) - 2 500
Sprzęt liturgiczny - 9 000
Remonty, przeglądy budynków - 3 000
Dofinansowanie wyjazdów dzieci - 8 000
Składki do diecezji - 25 000
Na KUL - 3 400
Na seminarium duchowne - 1 100

Razem: 208 610

Roczne przychody parafii

Taca - 99 400
Zbiórki celowe - 98 000
Kolęda (część na cele parafii) - 27 000
Inne - 3 700

Razem: 228 100

Jak widać, bilans jest dodatni i wynosi 19 490 - dzięki temu, że w roku 2010 nie były podejmowane żadne większe prace. Jednak już w 2011 roku czekają parafię remonty na kwotę przekraczającą 100 tys. zł.

*** Za: Raport KAI Finanse Kościoła Katolickiego w Polsce


Uzupełnienie: Watykan opublikował bilans finansowy za rok 2019: dochody 307 mln euro, wydatki 318 mln - deficyt 11 mln.
 
______________

Jak widać, nie ma nic łatwiejszego i bardziej nieodpowiedzialnego niż pomawianie tych, wobec których nie odczuwa się sympatii o rzeczy, które po najprostszej weryfikacji okazują się zwyczajnym hejtem i nieprawdą. Wystarczy zasiać lub powtórzyć plotkę, bez jej sprawdzenia, bo komu by się chciało sprawdzać informacje na temat tego, wobec czego odczuwa się niechęć. Sposób tani (moralnie) i ekonomiczny (zero wysiłku), a skutki oczekiwane: obrzydzenie ludziom jeszcze bardziej Kościoła, dołączając owe "fakty" o "kokosach" czerpanych przez niego z portfeli wiernych do wcześniej rzucanych haseł w stylu "wylęgarnia pedofilów" i podobnych. Można i tak, tyle, że krzywdzi to po prostu ogromne rzesze ludzi, a moralnie i intelektualnie jest uwłaczające dla kogoś, kto skończył 16 lat. Niechęć do jakiejkolwiek instytucji czy idei nie jest nigdy w stanie usprawiedliwić braku rzetelności i nieprzyzwoitości w postępowaniu względem nich.

niedziela, 21 lipca 2019

Kto jest wybrany?

Wielu jest powołanych, lecz mało wybranych (Mt 22, 14)
Kim są "wybrani"? I czy Bóg wybiera sobie jakąś uprzywilejowaną część spośród powołanych, resztę odrzucając?
Ten, kto Mnie wybierze - jest wybranym Moim  (Pan Jezus do Anny Dąbskiej*)
_____________

* Anna, Pozwólcie ogarnąć się miłości, 1997.

sobota, 13 lipca 2019

Czy jakiekolwiek źródła mówią o tym, że Maria Magdalena była żoną Jezusa?

Historykom i biblistom temat związku partnerskiego lub ewentualnego małżeństwa Jezusa z Marią Magdaleną jest całkowicie nieznany, ponieważ żadne źródła uznane za historyczne*  nie mówią nic na ten temat, ani nawet nie sugerują czegoś podobnego.
_____________________________________________________________________________

* Do których zaliczają się cztery Ewangelie kanoniczne, które, mimo iż nie są kronikami, zawierają wiele poświadczonych lub zgodnych z wiedzą pozabiblijną informacji, w tym z wiedzą archeologiczną, a nie zawierają żadnych jawnie z nią sprzecznych, co pozwala traktować je jako źródła nie tylko wiedzy teologicznej, lecz również historycznej. Bardzo często takie ich traktowanie przyczynia się do postępu stanu badań archeologicznych i do osiągania sukcesów w tej gałęzi nauki.
_____________________________________________________________________________

Czy jednak jakieś inne źródła, np. apokryfy, mówią na ten temat cokolwiek? Wydawałoby się przecież, że pisarze tacy jak Dan Brown, ze swoim Kodem Leonarda da Vinci, opierają na czymś swoje hipotezy (przedstawiane często jako pewniki, fakty).

O szczególnym stosunku Jezusa do Marii Magdaleny mówią tylko dwa pisma starożytne, będące przy tym apokryfami: Ewangelia Filipa (ok. II-IV w.) i Ewangelia Marii Magdaleny (fragmenty greckiej wersji pochodzą z III w., dłuższy koptyjski tekst z V w.).

Profesor Craig Evans, o którym wspominałem w innym poście, pisze na ten temat:
(...) Niemal wszystkie te historie są tworzone na podstawie jakichś błędnych interpretacji. Na przykład małżeństwo Jezusa. Mamy dwie gnostyckie ewangelie, z których żadna nie ma historycznej wiarygodności: Filipa i Marii. W efekcie obie one mówią w jakiś sposób, że Jezus kochał Marię. Poważni naukowcy zajmujący się gnostycyzmem zinterpretowali te ewangelie poprawnie. Mówią oni, że nie wskazuje to na romantyczną miłość, ponieważ w ten sposób mówimy o XX-wiecznej definicji miłości przeniesionej do II i III wieku, gdy te teksty były pisane. A te teksty mówią po prostu, że Jezus szanował Marię tak samo jak swoich uczniów, mężczyzn. Tak więc chodzi o to, aby zrobić z Marii ważną postać i prawdziwego reprezentanta słów Jezusa.
Zaś Bart D. Ehrman, kierownik katedry religioznawstwa na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel Hill i znawca apokryfów (o którym pisałem w poście "Jezus bezżenny"), odnosi się do sprawy w książce Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci. Przypominając, że Dan Brown zaczerpnął wiele twierdzeń zawartych w Kodzie z książki Święty Graal, Święta Krew, autorstwa trójki badaczy-amatorów (pozwali oni Browna do sądu za plagiat), pisze:
Znaczna ich część dotyczy Marii Magdaleny i "jej małżeństwa z Jezusem Chrystusem". Jako dowód tego małżeństwa brytyjski poszukiwacz Graala, Leigh Teabing, wskazuje jedną z ksiąg, które nie zostały włączone do Nowego Testamentu, tekst z Nag-Hammadi zwany Ewangelią Filipa, w którym padają słowa: "A towarzyszką Zbawiciela jest Maria Magdalena". Mówi następnie: "Powie ci to każdy lingwista zajmujący się językiem aramejskim. Słowo "towarzyszka" w tamtych czasach znaczyło "małżonka".
Dalej Ehrman przytacza jeszcze inne argumenty z Kodu za szczególną pozycją Marii Magdaleny w grupie uczniów Jezusa, co było (chyba wciąż jest) według autora tej powieści bardzo nie na rękę Kościołowi katolickiemu, próbującemu zacierać przez całą swoją historię ślady tej wyróżnionej pozycji Marii i usuwać wszelkie dowody jej przywództwa w pierwotnym Kościele, po czym tak je komentuje (przytaczam tylko fragment odnoszący się do terminu "towarzyszka", bo nie jest to post o Marii Magdalenie w ogóle, a tylko o jej domniemanym małżeństwie z Jezusem):
Podobnie jak w wypadku innych twierdzeń padających w Kodzie Leonarda da Vinci, w całej tej opowieści jest więcej fikcji literackiej niż prawdy historycznej. Niektóre z tych stwierdzeń są po prostu błędne. Weźmy chociażby jeden jaskrawy przykład: nie jest prawdą, że słowo "towarzyszka", którym w Ewangelii Filipa określa się stosunek Marii Magdaleny do Jezusa, znaczy po aramejsku "małżonka". Po pierwsze, użyte tu słowo nie jest aramejskie. Ewangelia Filipa to tekst koptyjski. I choć wyraz tłumaczony tu jako "towarzyszka" jest zapożyczeniem z innego języka, tym językiem nie jest aramejski, lecz greka (tekst Ew. Filipa zachował się jedynie w j. koptyjskim, a oryginał napisany był w grece, nie ma więc ona żadnych związków z j. aramejskim - przyp. autora bloga). Innymi słowy, aramejski nie ma tu nic do rzeczy. Jakby tego było mało, owo greckie słowo (koinōnós) wcale nie znaczy "małżonka" (albo "kochanka"), ale właśnie "towarzyszka" (powszechnie stosowano je w odniesieniu do przyjaciół i znajomych). 
Inne twierdzenia Teabinga są równie błędne albo co najmniej nieuzasadnione (...)."
Po czym Ehrman przeprowadza krytykę pozostałych argumentów na ten temat z Kodu. W rozdziale "Czy Jezus miał żonę?" (w ogóle jakąkolwiek, dotąd omawiał tylko kandydaturę Marii Magdaleny w tym kontekście) pisze:
W ż a d n y m z naszych wczesnych chrześcijańskich źródeł nie ma najmniejszej wzmianki o małżeństwie Jezusa. Dotyczy to nie tylko ewangelii kanonicznych, ale i wszystkich innych, a także pozostałych wczesnochrześcijańskich pism na dokładkę. Ani w listach Pawła, ani w Ewangelii Piotra, ani w Ewangelii Filipa, Ewangelii Marii Magdaleny, Ewangelii Nazarejczyków, Ewangelii Egipcjan, Ewangelii Ebionitów - i tak dalej i dalej - nie ma nic, co pozwalałoby sądzić, że Jezus był żonaty. W żadnym starożytnym źródle dotyczącym Jezusa nie znajdziecie słowa o tym, by Jezus miał żonę. 
Wcześniej wzmiankuje jeszcze:
(...) Jednak wbrew zapewnieniom Teabinga, w żadnej ze znanych nam starożytnych relacji nie znajdujemy nic, co by sugerowało, że Jezus miał żonę, a co dopiero, że była nią Maria Magdalena. Wszelkie takie teorie są elementem współczesnych powieściowych "rekonstrukcji" życia Jezusa, nie mającym oparcia w źródłach.
Przypomnę, że Ehrman odrzuca wiarę w bóstwo Chrystusa i nie jest chrześcijaninem, nie ma więc interesu, aby bronić jego bezżenności, interesuje go tylko historia i to, co można z niej wyczytać. Nie znajduje on w niej nic, co mogłoby nakierować na myślenie o Nim jako o mężu nie tylko Marii Magdaleny, ale jakiejkolwiek kobiety.

Nie jest w tym odosobniony. Paul L. Maier, wykładowca historii starożytnej na Western Michigan University, tak odnosi się do rewelacji zawartych w Kodzie Browna:
Jeśli chodzi o same fakty, to Jezus nigdy nikogo nie poślubił. Jednak przez lata szukający sensacji uczeni i ich powieściowi popularyzatorzy odgrywali rolę zaślepionych matek, usiłujących ożenić syna, którego uważają za dobrą partię. Gdyby istniała choć jedna iskierka dowodu w starożytności, iż Jezus mógł się ożenić, to jako historyk musiałbym zważyć ten dowód wobec absolutnego braku takiej informacji w Piśmie Świętym i we wczesnej tradycji Kościoła. Ale nie ma nawet takiej iskierki - ani krzty dowodu - nigdzie w źródłach historycznych. Nawet tam, gdzie można by się spodziewać takich twierdzeń, w dziwacznych ewangeliach apokryficznych z drugiego wieku - które rozpaczliwie próbują zrehabilitować takie skrajne ruchy jak Jesus Seminar i inne - nie ma wzmianki, że Jezus kiedykolwiek się ożenił. (1)
* * * 

Jak widać więc, informacje o rzekomym małżeństwie Jezusa z Marią Magdaleną, są współczesnymi plotkami, rozsiewanymi głównie przez powieściopisarzy (żaden z nich nie ma wykształcenia historycznego, na czele z Brownem, który po nieudanej próbie zajmowania się muzyką, zaczął pisać powieści), nie mającymi żadnego oparcia w starożytnych tekstach, nawet tych wrogich oficjalnemu chrześcijaństwu. To bardzo pomocna wiedza, pozwala zaoszczędzić nieco czasu i podarować sobie polemiki z osobami powołującymi się na Kod, zostawiając go na nieco mniej jednoznaczne kwestie i faktyczne, a nie pozorne problemy, a przynajmniej jawiące się takimi.

Od siebie dodam, że książki polemizujące z Kodem Leonarda da Vinci, które ukazały się w j. polskim, są druzgocące dla powieści Dana Browna. Do tego stopnia, że jeśli ktoś nie czytał wcześniej Kodu, a sięgnie najpierw po jedną z tych krytyk, nie ma już możliwości, aby znalazł czas na lekturę samej powieści. Jak wykazują autorzy, od błędu w traktowaniu przez autora i jego wcześniejszych kolegów "Da Vinci" jako nazwiska, a nie miejsca pochodzenia (miejscowość Vinci, w której urodził się Leonardo), do jej ostatnich stron, książka okazuje się nieporozumieniem i intelektualną porażką, żeby nie określać jej jako manipulacji i zbioru przekłamań, powstałych w celach zarobkowych.
Owocniej jest już chyba rozważać kwestię ilości prawdy zawartej w horoskopach, niż poznawać alternatywne wersje historii takie, jak te przedstawione w książce Browna.

_____________

Korzystałem z:

Fałszowanie Jezusa, wywiad z Craigiem Evansem (poprawiłem odrobinę pisownię, bo autorzy nie zadbali o jakość tłumaczenia);
Bart D. Ehrman, Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda Da Vinci, 2005.
Josh McDowell, W poszukiwaniu odpowiedzi. Kod Leonarda da Vinci, 2006.
Amy Welborn, Zrozumieć Kod Da Vinci. Co ukrył w swojej książce Dan Brown?, 2004.

Przypis:

(1) Hank Hanegraaff, Paul L. Maier, The Da Vinci Code: Fact or Fiction?, 2004 (za: J. McDowell, W poszukiwaniu odpowiedzi. Kod Leonarda da Vinci, 2006).

czwartek, 4 lipca 2019

Jezus bezżenny

Wielu chrześcijan traktuje niektóre aspekty swojej wiary i elementy składające się na nią jako oczywiste. Nie ma w tym nic niewłaściwego, ponieważ część z nich dotyczy kwestii pierwszorzędnych lub dość podstawowych. Do jednej z nich można by zaliczyć kwestię bezżenności Jezusa Chrystusa (choć, aby był On Zbawicielem i Synem Bożym nie musiał rezygnować z obrania drogi typowej dla środowiska, w którym wzrastał i prowadzić ascetycznego trybu życia, jak podkreślają teologowie).

Wśród krytyków religii i ateistów słychać jednak często głosy dotyczące tego, że Jezus był Żydem, urodził się w narodzie żydowskim, wzrastał w nim, a Jego publiczna działalność była charakterystyczna dla wędrownych rabbich, których w tamtym czasie było więcej. Żydzi zaś postrzegali bezżenność jako anomalię i nawet najwięksi nauczyciele Izraela oraz arcykapłani posiadali żony i mieli swoje rodziny. Musiał więc i On podlegać tej tradycji (bo nie był to religijny nakaz wynikający z Tory).
Ten argument stał się kolejną okazją dla wojujących ateistów do próby detronizacji Jezusa jako kogoś szczególnego i wykraczającego poza ramy środowiska, w którym się rozwijał. Miałby On być najzwyklejszym wędrownym kaznodzieją, bez roszczeń nawet do głębokiej reformy swojej religii, a tym bardziej do zapoczątkowania nowej, i do bycia kimś więcej, niż po prostu człowiekiem o nieco większej pasji religijnej, niż przeciętna.

Mylą się jednak, a argument, którym się posługują nietrudno odeprzeć.

*

Ksiądz prof. dr hab. Antoni Paciorek, biblista i filolog klasyczny, autor 530-stronicowej pracy Jezus z Nazaretu. Czasy i wydarzenia, podaje w swojej książce przykłady osób współczesnych Jezusowi, tak ze świata żydowskiego, jak i pogańskiego, które wybierały drogę bezżenności z różnych motywów, najczęściej jednak traktując ją jako możliwość większego zaangażowania w sprawy Boże i uwalniającą od rozproszeń oraz problemów spowodowanych życiem codziennym:
O rabbim Szymonie ben Azzai opowiadają, że na pytanie, dlaczego nie realizuje nakazu z Rdz 1,28, odpowiadał: "Moja dusza rozmiłowała się w Prawie. O przetrwanie świata niech troszczą się inni" (b.Yebamot 63b, Talmud Babiloński). Dla esseńczyków, którzy zamieszkiwali Qumran, praktyka celibatu była powszechna. Podobnie rzecz przedstawiała się u terapeutów żyjących w Egipcie (żydowscy pustelnicy zamieszkujący w szczególności Egipt, prowadzący pustelniczo-monastyczny sposób życia - przyp. autora bloga). Również w świecie grecko-rzymskim celibat nie był czymś nieznanym. Epiktet zobowiązywał do porzucenia wszelkich rozproszeń, aby móc całkowicie poświęcić się Bogu. O Apoloniuszu z Tiany pisze jego biograf Filostrat, że nie chciał zawierać małżeństwa, aby zachować kontrolę nad pragnieniami (Vita Appolonii, 1,13).
Przywołuje też kilka starotestamentowych postaci, które były bezżennymi. Przede wszystkim Jeremiasz, którego Bóg powołał wprost do takiej drogi życia, dając mu polecenie, aby nie zawierał małżeństwa (Jr 20,18). Również Mojżesz "stał się bezżennym od momentu, kiedy Jahwe regularnie zaczął do niego przemawiać", pisze autor. Nie posiadał żony, ani rodziny także Jan Chrzciciel, który obrał pokutno-ascetyczną drogę życia podobną do tej, którą podążali esseńczycy.

Powracając do osoby Jezusa, ks. Rumianek podaje także przykłady fragmentów biblijnych, które sprzyjają tezie, że nie posiadał On żony. W Kafarnaum, gdy przyjął On odwiedziny bliskich krewnych z Nazaretu (Mk 3,31-35; 6,1-6), wymienieni są wśród nich tylko bracia i Matka. "Gdyby wówczas, mając około trzydziestu lat był związany z żoną i dziećmi, z pewnością w tym miejscu byłaby o nich wzmianka", zauważa autor (wcześniej przytacza opinie rabinów, według których mężczyzna jest gotowy do zawarcia małżeństwa w osiemnastym roku życia, "toteż zazwyczaj mając około dwudziestu lat, mężczyzna zawierał związek małżeński (...)")

Autor cytowanej pracy przypomina też słowa samego Jezusa na temat bezżenności:
Są bezżenni, którzy z łona matki takimi się narodzili; i są bezżenni, których ludzie takimi uczynili, i są tacy bezżenni, którzy dla Królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni (Mt 19,12).
oraz nauczanie św. Pawła na ten temat:  
"Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień. Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki. Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi." (1 Kor 7,32-34).

Qumran

Również Bart D. Ehrman, badacz Nowego Testamentu, znawca rękopisów nowotestamentalnych oraz apokryfów, który m.in. pod wpływem zajmowania się początkami chrześcijaństwa stracił wiarę (przez co nie można go podejrzewać o stronniczość), tak odpowiada ludziom twierdzącym, że Jezus jako Żyd musiał mieć żonę oraz rodzinę:
Koronnym argumentem na być fakt, że wszyscy Żydzi byli w tej epoce żonaci, a bezżenność była w tej kulturze nieznana. Niestety ten argument jest po prostu fałszywy. Historia dostarcza nam przykładów wielu dorosłych Żydów, którzy żyli samotnie - więcej, w celibacie - zarówno przed, jak i po Jezusie (np. esseńczycy, apostoł Paweł). Można również wskazać, co ich wszystkich łączyło - otóż ci mężczyźni byli prorokami apokalipsy. Przekonanie o rychłym końcu świata było wystarczającym powodem, by wyrzec się małżeństwa i nie brać na siebie żadnych obowiązków rodzinnych. Jezus także był prorokiem apokalipsy, dlatego nietrudno sobie wyobrazić, że też mógł żyć samotnie i w celibacie (autor po utracie wiary w bóstwo Chrystusa, uznaje w Nim kogoś na wzór proroka, głoszącego bliskie nadejście końca świata i wzywającego do nawrócenia - przyp. autora bloga)

Warto też dodać, że w żadnej z Ewangelii nie ma nawet najdrobniejszej wzmianki o tym, by Jezus był żonaty. Milczą na ten temat nie tylko Ewangelie kanoniczne, ale również te spoza kanonu - Ewangelia Filipa, Marii Magdaleny, Tomasza, Piotra, Judasza itd. Do tego milczącego chóru dołączają się i inni. Żadne starożytne źródło nie wspomina o żonie Jezusa. Nie wchodzi tu w grę cenzura, gdyż te same teksty bez ogródek wymieniają innych jego krewnych: ojca, matkę, braci i siostry. Dlaczego, gdyby był żonaty, miałyby o tym nie wspominać? Fakty są takie, że nie znajdziemy ani jednego źródła, które mówi o Jezusie jako o człowieku żonatym (...). Nie ma zatem żadnych podstaw, by twierdzić, że Jezus założył rodzinę. Istnieją natomiast ważne racje po temu, aby uznać, że jej nie założył. Jezus podczas sporu z saduceuszami (Mk 12,18-27) mówi, że w przyszłym królestwie nie będzie instytucji małżeństwa. Również podczas swojej misji nieustannie podkreśla, że jego uczniowie muszą już teraz żyć tak, jak żyć będą w obiecanym królestwie. Jeżeli tak było, to zapewne próbowali "żyć jak aniołowie" - samotnie i w czystości.
Na temat celibatu żydowskiej wspólnoty esseńczyków zamieszkujących Qumran, ze starożytności dotarły takie głosy:
Żaden esseńczyk nie bierze kobiety za żonę (Filon z Aleksandrii)

Esseńczycy nie obcują cieleśnie z kobietami i żyją bez nich (Pliniusz Starszy)
Kończąc, oddajmy jeszcze głos Gezie Vermesowi, jednemu z czołowych w świecie znawców starożytnego judaizmu, którego poglądy odnoszące się do osoby Jezusa są niezgodne z nauką chrześcijańską, ale w sprawach dotyczących judaizmu oraz znajomości kontekstu historyczno-kulturowego Biblii można mu zaufać. Odnosząc się do tego, że powołanie prorockie lub świadomość ludzi, którzy głosili bliski koniec świata oraz nadejście Królestwa sprzyjały rezygnacji z małżeństwa i obrania drogi samotności, pisze:
Na tle żydowskiej myśli religijnej z I wieku, wyrażającej opinię, że posłannictwo prorockie wiąże się między innymi z życiem we wstrzemięźliwości (seksualnej), historycznie wiarygodny, w każdym razie od chwili przyjęcia Ducha Świętego (i rozpoczęcia działalności publicznej), staje się najwidoczniej dobrowolny celibat Jezusa. (G. Vermes, Jezus Żyd, 2003)
* * *

Od siebie dodam, że zachęcanie Jezusa, a przynajmniej bardzo wysoka ocena takiej drogi, do bezżenności dla Królestwa, gdyby On sam nią nie kroczył, nie miałoby większego sensu. Pamiętać należy, że mężczyźnie, który poprosił Go, aby mógł najpierw pochować ojca, a później wrócić do Niego, Jezus odpowiedział: "Zostaw umarłym grzebanie umarłych, a ty idź i głoś Królestwo Boże". Obowiązki rodzinne są dużo bardziej absorbujące niż jednorazowy pochówek rodzica, tym bardziej więc można się spodziewać, że rezygnacja z założenia rodziny była przez Niego postrzegana jako coś jeszcze bardziej pilniejszego i koniecznego dla tych, którzy chcą roznosić po ziemi "ogień", jaki On przyniósł.

Argument więc z bezżenności Założyciela chrześcijaństwa (1), mający Go "odbóstwić" i ukazać jako typowego dla swoich czasów wędrownego kaznodzieję, Izraelitę z krwi i kości, który do pełnej realizacji potrzebował małżonki i wspólnego z nią potomstwa, jest oparty na nieporozumieniu i przekłamaniach, a co najmniej na nierzetelności wiedzy serwowanej przez jego zwolenników.

Źródła:
ks. Antoni Paciorek, Jezus z Nazaretu. Czasy i wydarzenia, Edycja Świętego Pawła 2015.
Bart D. Ehrman, Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej, CiS 2015.
Michael Hesemann, Ciemne postacie w historii Kościoła. Mity, kłamstwa, legendy, 2013 (fragment o Vermesie, Pliniuszu i Filonie pochodzi z tej pracy).

________________

(1) Odkąd pojawiły się pierwsze teksty na ten temat, ludzie, których hobby jest zwalczanie chrześcijaństwa i wyszukiwanie racji podważających jego fundamenty, wykorzystują ów argument przy każdej okazji, podobnie jak każdy inny, który się nasunie pod rękę, nie zadając sobie uprzedniego trudu zweryfikowania jego rzetelności. Jeśli teza brzmi wiarygodnie i jest medialna, w oczach krytyków religii jest to wystarczające, aby ją głosić po dachach. W razie czego winnymi ogłosi się tych, którzy pierwsi wypuścili plotkę.