Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

środa, 17 kwietnia 2019

Jeszcze raz o poczuciu szczęścia u ateistów i wierzących

Nawiązując do poprzedniego posta, postanowiłem przytoczyć fragment wspomnianej tam książki, a w szczególności rozdział pt. Czy ateiści są szczęśliwsi niż ludzie wierzący? Przytoczone w nim dane potwierdzają wnioski wypływające z badań ogłoszonych w 2019 r. dotyczące większego poczucia zadowolenia z życia u osób wierzących i religijnych, niż u osób religijnie obojętnych lub niewierzących.

W książce Bóg nie jest wielki Christopher Hitchens pyta, dlaczego wiara nie czyni ludzi wierzących szczęśliwymi. Jeśli to, o czym informuje nas Biblia, jest prawdą - zastanawia się - to dlaczego ludzie religijni nie są wcale bardziej szczęśliwi od ateistów? Ale czy rzeczywiście? Czy ludzie wierzący w Boga są naprawdę mniej szczęśliwi niż ci, którzy w Niego nie wierzą?

Moglibyśmy odwołać się tu do retoryki bazującej na stylu anegdotycznym, w rodzaju tej, na jaką pozwalają sobie nasi autorzy. "Wszyscy moi przyjaciele-ateiści to naprawdę zadowoleni goście" lub "chciałbym opowiedzieć wam o pewnej niedawno poznanej osobie religijnej, która była bardzo smutna", albo "myślę, że gdybym był religijny, byłbym o wiele bardziej przygnębiony...". Na szczęście jednak nie musimy polegać na aż tak lichej metodzie argumentacji, ponieważ istnieją liczne, anonimowe badania, w których pytano respondentów o relację ich wiary do kwestii życiowej satysfakcji. Uzyskane tą drogą dane mówią coś zupełnie innego niż to, o czym przekonują nas ateiści (1).

Przyjrzyjmy się najpierw Stanom Zjednoczonym, jednemu z najbardziej religijnych krajów na świecie i jednocześnie (przez przypadek?) jednemu z najbogatszych. Jeśli chodzi o praktyki religijne, Amerykanów można podzielić na trzy kategorie. Według przeprowadzonych badań około 30% obywateli uczestniczy w nabożeństwach przynajmniej raz w tygodniu (grupę tę możemy określić mianem "religijnej"), natomiast około 20% nie uczestniczy w nich nigdy (tę grupę nazwijmy "zsekularyzowaną" <sekularyzacja, czyli zeświecczenie, ograniczanie roli lub całkowita eliminacja religii z życia społecznego - przyp. autora bloga>). Pozostali biorą udział w praktykach religijnych od czasu do czasu, nieregularnie. Mimo zachodzących przemian społecznych, odsetek ten w ostatnich dekadach uległ tylko bardzo nieznacznym zmianom (2).

Kto zatem jest bardziej szczęśliwy bądź nieszczęśliwy - Amerykanie religijni czy Amerykanie zsekularyzowani? W ogólnonarodowym badaniu społecznym (przeprowadzonym w 2004 r.) zapytano reprezentatywną grupę respondentów: "Czy jesteś bardzo szczęśliwy, dość szczęśliwy czy niezbyt szczęśliwy?". W grupie osób religijnych odpowiedź "bardzo szczęśliwy" pojawiała się ponad dwukrotnie częściej niż w grupie zsekularyzowanej (42% wobec 21%). Co więcej, ludzie nie uczestniczący w praktykach religijnych niemal trzy razy częściej niż religijni podawali odpowiedź "niezbyt szczęśliwy" (21% wobec 8%). W tych samych badaniach odsetek ludzi religijnych, którzy deklarowali optymizm co do przyszłości, był o jedną trzecią wyższy niż osób zsekularyzowanych (34% wobec 24%) (3).

Różnice w poczuciu szczęścia, czy też jego braku, zachodzące pomiędzy ludźmi religijnymi a zsekularyzowanymi, nie są związane z rasą, płcią lub stanem finansów. Przyjrzyjmy się dwóm osobom, które znajdują się w identycznym położeniu - mają takie same dochody, są tak samo wykształcone, są w tym samym wieku, tej samej płci, sytuacji rodzinnej, tej samej rasy i o podobnych poglądach politycznych. Jedyna różnica między nimi polega na tym, że pierwsza z nich jest religijną, druga zaś nie. Prawdopodobieństwo odpowiedzi "bardzo szczęśliwy" ze strony osoby wierzącej będzie wciąż dwukrotnie wyższe niż ze strony osoby indyferentnej (obojętnej; przyp. autora bloga) religijnie.

Jak obraz ten przedstawia się poza Stanami Zjednoczonymi? Okazuje się, że korelacja pomiędzy religijnością a satysfakcją życiową (osobistą) wydaje się być zupełnie niezależna od narodowości, ponieważ badania dowiodły, że wspomniana prawidłowość zachodzi w różnych krajach. Nie zależy również od jakiegoś konkretnego wyznania lub Kościoła. Przeprowadzone w 2000 r. standaryzowane badania nad kapitałem społecznym (Social Capital Community Benchmark Survey - SCCBS) pokazują, że praktykujący protestanci, katolicy, Żydzi, muzułmanie oraz ludzie innych religii znacznie częściej niż osoby niewierzące odpowiadały, że są szczęśliwe. Prawidłowość ta utrzymuje się także wtedy, gdy do religijności podejdziemy przy pomocy innych kryteriów niż samo uczestnictwo w obrzędach. Na przykład ludzie, którzy codziennie się modlą, o jedną trzecią częściej odpowiadają, że są "bardzo szczęśliwi" niż ci, którzy nie modlą się nigdy, niezależnie od tego, czy chodzą do kościoła, czy też nie (4).

A co z osobami, które plasują się gdzieś pośrodku, które identyfikują się z wiarą, ale rzadko uczestniczą w praktykach religijnych? Są oni na ogół szczęśliwsi niż ludzie niereligijni, jednak nie tak szczęśliwi, jak osoby regularnie praktykujące. Mamy tu jednakże do czynienia z interesującym odwróceniem tendencji, jeśli chodzi o strach przed śmiercią. W jednym z najnowszych badań stwierdzono, że w miarę starzenia się osoby religijne i niereligijne boją się śmierci w mniejszym stopniu niż ci wszyscy, którzy są gdzieś "pomiędzy" obiema grupami, co może sugerować istnienie związku między strachem przed śmiercią a świadomością, że nie praktykuje się religii tak, jak powinno (5).

Oczywiście, nie wszyscy ludzie wierzący są szczęśliwi i nie wszyscy ateiści są smutni. Co więcej, wskaźnik szczęśliwości nic nam nie powie o tym, czy dana religia jest prawdziwa. Fakt, że religia pomaga ludziom osiągać większe zadowolenie z życia nie oznacza jeszcze, że głosi prawdę. Jednak statystyki te pozwalają wziąć w nawias bałamutne twierdzenia ateistów, iż religia czyni ludzi mniej szczęśliwymi. Jest przecież dokładnie odwrotnie. Raz jeszcze, gdy przyjrzeć się jej bliżej, argumentacja pisarzy antyreligijnych nie tylko okazuje się fałszywa, lecz wręcz oszukańcza.

Za: Thomas D. Williams, Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów, wyd. Jedność 2012; oryg. wyd. - New York, 2008.

_________________________

Przypisy:

(1) Wyrażam podziękowanie Arthurowi C. Brooksowi za jego pouczający artykuł w "Wall Street Journal", zatytułowany The Ennui of Saint Teresa (24 września 2007, A18), gdzie można znaleźć niektóre ze wspomnianych tu danych statystycznych.

(2) tamże.

(3) Zob. http:/www.cfsv.org/communitysurvey/ (strona niestety wydaje się obecnie nie działać, jednak ktoś zainteresowany i znający j. angielski zapewne nie będzie mieć problemu z odszukaniem danych z tych badań na stronach anglojęzycznych - uwaga autora bloga)

(4) tamże.

(5) tamże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz