Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

wtorek, 6 marca 2018

Cuda

Dla wierzącego cud jest najmniej interesującym elementem wiary. Nie tylko dlatego, że jest ich tak dużo w Kościele i było w jego historii, ale także dlatego, że nie wnosi on nic nowego do posiadanej już wiary. Cud więc jest zjawiskiem mającym wspomóc wiarę chwiejną, nieugruntowaną, i posługując się stylem św. Tomasza z Akwinu, który mówił, że przykazania są dla złych (dano je dopiero Mojżeszowi, po moralnym upadku ludzkości i gdy historia człowieka stała się historią nikczemności, Adam i Ewa nie potrzebowali ich), można by powiedzieć, że cud jest dla kogoś, kto jeszcze nie wierzy w sposób właściwy, wystarczająco dojrzale. Niewielu z nas jednak, zwłaszcza dziś, w epoce nauki i wymagań racjonalności, może sobie pozwolić na wiarę bez wątpliwości, dlatego cud mimo wszystko potrzebny jest także tym, którzy ostatecznie nie potrzebowaliby go, aby w wierze wytrwać. Pomaga uspójnić posiadane przekonania, umocnić się i utwierdzić w ich słuszności/poprawności.

Tak naprawdę człowiekowi, który byłby maksymalnie uczciwy intelektualnie, na tyle bezstronny, na ile ludzka psychika i uwarunkowania wyniesione z wychowania, a później z samowychowania, pozwalają, wystarczyłby jeden dobrze udokumentowany cud, aby zachwiać jego świadomością i pewnikami odnośnie sfery nadprzyrodzonej, a raczej uprzedzeń i założeń wobec niej. Niezwykłe jest, jak łatwo spotykani ateiści i antyklerykałowie przechodzą do porządku dziennego nad zjawiskami, o których informują ich rozmówcy, Kościół czy czasem po prostu media. Można położyć przed taką osobą kilka tysięcy tomów i akt dotyczących zjawisk niewytłumaczalnych znanymi prawami nauki, a mającymi miejsce wyłącznie w kontekście religijnym, najczęściej na skutek zanoszonych w tym celu modlitw, a zbyją to oni machnięciem ramion lub sięgną szybko do statystyk dotyczących ofiar Inkwizycji, aby przekierować uwagę na inny problem i tym samym uniknąć konfrontacji z niewygodnymi faktami. Bo zbywanie takich spraw ujawnia bezpośrednio nieczyste motywy kierujące podobnymi ludźmi, ich brak woli poszukiwania prawdy i otwartości na nią, mało, ujawnia elementarny brak szacunku wobec prawdy i rzeczywistości, a także wobec innych osób czy instytucji, które z powodu jakości życia, wyznawanych wartości oraz kierowania się wysokimi standardami moralnymi zasługują na szacunek i liczenie się z ich świadectwem, a przynajmniej na próbę zapoznania się z nim.
Jeden cud wystarczy, aby najbardziej nawet pewny siebie ateista, o ile jest człowiekiem otwartym i uczciwym, stracił na chwilę głos i po prostu zamilkł. Ci, których na to nie stać, ujawniają, że nie są kimś, dla kogo warto tracić czas.

Zaryzykuję tezę, i jej konsekwencje biorę na siebie, że takich niewierzących się nie spotyka. Wierzący inaczej, agnostycy, owszem, ale nie walczący ateiści. Ci, którzy przekonują świat o metodzie naukowej, bezstronności i chowaniu do kieszeni własnych przekonań i uprzedzeń, gdy celem jest poznanie tego, jak się rzeczy naprawdę mają (a nie jak chcielibyśmy), tych samych ludzi nie stać na spełnianie własnych kryteriów, choćby przez jeden dzień czy na czas rozmowy z polemistą, gdy w grę wchodzą sprawy, rzeczy i osoby, do których nie czują sympatii. Można skwitować niewyszukanym "e tam" wyniki analizy medycznej hostii wypieczonej z razowej mąki pszennej mówiącej, że jest to "fragment mięśnia poprzecznie prążkowanego, charakterystyczny dla tkanki sercowej, ze śladami grupy krwi AB, występującej najliczniej u żydów sefardyjskich" i dodać, że zapewne ktoś podmienił komunikant na kawałek ludzkiego serca, zapewne wcześniej zabitej przez siebie ofiary, aby upozorować cud (jaki zabójca zajmuje się wzrostem wiarygodności Kościoła i istnienia Boga poprzez wytwarzanie cudów?), ale po uzyskaniu informacji, że nie było to technicznie możliwe to "e tam" i podobne rewelacje stają się po prostu wybitnie nieuzasadnione i zawstydzające dla myślącego człowieka. Trzeba po prostu na tę chwilę rezygnować z rozumu, żeby choćby samego siebie próbować przekonać, iż w ten sposób rozwiązuje się problem.

Ludzie nie są ateistami lub agnostykami dlatego, że są nieprzekonani (nie są gotowi na zmianę przekonań i priorytetów życiowych), ale dlatego, że nie mają potrzeby wierzyć. Po prostu. Na 50 niewierzących, 2-3 to osoby poszukujące, a nieprzekonane. Reszta to ludzie nie mający potrzeby zajmować się religią i "zanosić modlitw do staruszka w niebie". A już na pewno nie chcą do tego nieba pójść, żeby zanudzić się na śmierć, takie to pojęcie mają o transcendencji i takie ambicje duchowo-intelektualne, które całkowicie zaspokaja kultura w postaci filmu "Rejs" czy koncertu, na którym można w towarzystwie wypić sześciopak. Każdemu wedle jego potrzeb, to oczywiste, nikt nie ma obowiązku być Gautamą czy hippisem wyruszającym na stopa do Indii lub Asyżu w poszukiwaniu Absolutu. Jednak wypada być po prostu przyzwoitym, rozsądnym czy uczciwym, nie żyjemy sami na świecie i nasze wybory i działania mają wpływ na otoczenie i na innych ludzi, którzy być może są nieco ambitniejsi i poszukują trochę rzetelniej, a spotykając nas i naszą bylejakość w podejściu do spraw istotnych mogą coś stracić i doznać duchowego uszczerbku.
Te 2-3 osoby na 50 to statystyki, których poprawności wykazać nie potrafię, ale jest to moje prywatne doświadczenie lat obcowania i rozmów z ludźmi niewierzącymi lub wątpiącymi.

Takich właśnie cudów, wystarczająco potwierdzonych, aby nauka rozłożyła ręce i orzekła, że "jest to fakt niewytłumaczalny znanymi i obowiązującymi powszechnie prawami przyrody", a zaistniałych prawie wyłącznie w kontekście religijnym, jest wiele w Kościele katolickim.
Jeśli się nie mylę, samych tylko zweryfikowanych i uznanych wskrzeszeń na przestrzeni historii Kościoła i chrześcijaństwa, jest ok. 400. Nawet, gdyby uznać, że prawdziwych jest tylko 1/7 tej liczby, byłoby to i tak dużo.

Chciałbym jednak wspomnieć w tym poście tylko o jednym cudzie, eucharystycznym właśnie, a raczej o tego rodzaju cudach, bo jest ich spora liczba. Skupię się na jednym, ale wspomnę i o innych, z których ostatni miał miejsce 2 lata temu u nas w kraju.

* * *

Około roku 700 naszej ery, w klasztorze pod wezwaniem św. Longina, rzymskiego setnika, który przebił włócznią bok Pański, kapłan z zakonu św. Bazylego odprawiał mszę świętą wg. rytuału łacińskiego. Choć jego imię nie jest znane, istniejący prastary dokument opisuje tego kapłana jako "dobrze obeznanego w naukach tego świata, ale bardzo mało w sprawach Bożych". Często zdarzało mu się wątpić w tajemnicę przeistoczenia (moment mszy św., podczas którego chleb i wino stają się realnie ciałem i krwią Chrystusa) i właśnie gdy skończył wypowiadać uroczyste słowa konsekracji, hostia w jego rękach nagle zmieniła się w okrągły fragment ciała, a wino, w widoczną krew. (...)  
Ciało pozostało nienaruszone, ale krew w kielichu wkrótce zmieniła się w pięć nierównych i nieregularnych bryłek. Zakonnicy postanowili zważyć je i w tym celu otrzymali nawet od arcybiskupa specjalne urządzenie. Okazało się, że jedna bryłka ważyła tyle samo, co wszystkie razem, ciężar dwóch równy był ciężarowi trzech, a ciężar najmniejszej równał się ciężarowi największej.
Hostia oraz pięć bryłek umieszczone zostały w relikwiarzu z kości słoniowej. (...) Później ten oryginalny relikwiarz zastąpiony został w roku 1713 nową monstrancją rzeźbioną w złocie i krysztale, w której do dziś przechowywane są te cenne relikwie. Fragment ciała umocowany jest tak, jak hostia w monstrancji, a bryłki krwi znajdują się w rzeźbionym krysztale, uważanym przez wielu za ten autentyczny kielich, w którym dokonał się cud. 

W lutym 1574 roku, prałat Rodrigues, w asyście wiarygodnych świadków potwierdził, że wspólny ciężar pięciu bryłek skrzepniętej krwi równał się wadze każdej poszczególnej bryłki. Fakt ten został uwieczniony opisem wyrzeźbionym w marmurowej tablicy w roku 1636, zachowanej do dziś na ścianie kościoła. Jednak w czasie kolejnych prób badania krwi, to niezwykłe zjawisko już się nie powtórzyło.
W ciągu kilku wieków dokonywano wielu takich badań uwierzytelniających, lecz najbardziej naukowy charakter miało ostatnie badanie, przeprowadzone w 1970 roku.

Badanie to zostało wykonane zgodnie z rygorystycznymi kryteriami naukowymi przez profesora Odoardo Linoli, wykładowcę anatomii, patologii histologicznej, chemii i mikroskopii klinicznej, oraz głównego lekarza połączonych szpitali w Arezzo. Asystował mu doktor Ruggero Bartelli, profesor emeritus anatomii na Uniwersytecie w Sienie. Doktor Bartelli nie tylko w pełni uznał wyniki badań prof. Linoli, lecz także potwierdził je w oficjalnym dokumencie.
W zakrystii kościoła, w dniu 18 listopada 1970 roku, zebrała się grupa świadków - arcybiskup Lanciano, biskup z Ortona, prowincjał franciszkanów, do których od dawna należał kościół, kanclerz archidiecezji, sekretarz arcybiskupa oraz całe zgromadzenie mnichów. 

Prof. Linoli

Przy bliższych oględzinach relikwiarza zauważono, że część centralna zawierająca cudowne ciało nie była hermetycznie zamknięta i w konsekwencji cząstki "przaśnego chleba" przez długi czas pozostające w środku ciała całkowicie zanikły. Ciało opisane zostało jako żółto-brązowego koloru, nieregularnego, krągłego kształtu, grubsze i pomarszczone w części obrzeżnej i stopniowo cieńsze w kierunku środka, gdzie tkanka była postrzępiona z lekkimi przedłużeniami skierowanymi ku pustej przestrzeni w centrum. Mała próbka została pobrana z grubszej części w celu poddania badaniom laboratoryjnym w szpitalu w Arezzo.

Badając bryłki krwi stwierdzono, że niezwykłe zjawisko związane z ich ciężarem, po raz ostatni zaobserwowane w 1574 roku, już nie występowało. Pięć małych bryłek miało nieregularną formę i były pomarszczone, spoiste, jednolite i twarde, żółto-kasztanowego koloru i z wyglądu przypominające kredę. Również i w tym przypadku malutka próbka została pobrana ze środkowej części jednej z bryłek w celu poddania badaniom naukowym. Po zakończeniu badań, oba fragmenty relikwii zwrócone zostały do kościoła.
Profesor Linoli ogłosił wyniki swych badań w dniu 4 marca 1971 roku, wobec licznie zgromadzonych wybitnych osobistości Kościoła oraz władz miejskich, politycznych, sądowych i wojskowych, oraz ekspertów medycyny, a także ludności miasta.
W późniejszym czasie wyniki prof. Linoli ocenione zostały przez ojca Bruno Luciani i prof. Urbano, dyrektora analiz szpitala miejskiego w Lanciano i wykładowcy na uniwersytecie w Sienie. Kopia szczegółowego raportu razem z protokołem spotkań i dyskusji jest zdeponowana w archiwum klasztoru.Notaryzowane kopie tychże dokumentów przesłane zostały władzom Kościoła katolickiego i przełożonym zakonu. Papież Paweł VI przyjął egzemplarz tego dokumentu w czasie prywatnej audiencji.

Badania histologiczne (mikroskopijne) stwierdziły i udokumentowały następujące fakty: fragment ciała stanowił prążkowaną tkankę ścianki sercowej (myocardium), wolnej od jakiegokolwiek śladu materiału lub substancji konserwującej. Zarówno ciało jak i krew miały pochodzenie ludzkie, z kategorycznym wykluczeniem jakiejkolwiek możliwości pochodzenia z gatunku zwierzęcego. Obydwie substancje miały też wspólną grupę krwi - AB. Krew zawierała następujące minerały: chlorki, fosfor, magnez, potas, mniejszą ilość sodu a większą wapna. Frakcjonowanie protein w skrzepniętej krwi okazało się zupełnie normalne, zachowujące procentową proporcję odpowiadającej normalnej świeżej krwi.
Profesor Linoli podkreślił, że gdyby krew pochodziła od osoby zmarłej, podlegałaby szybkiemu procesowi zepsucia i rozkładu. Wyniki badań odrzucają więc wszelką możliwość oszustwa dokonanego w przeszłości. Co więcej, w opinii profesora, tylko ręka wysoce doświadczona w sekcjach anatomicznych byłaby zdolna wykonać tak doskonałe, styczne cięcie - zaokrąglone, grubsze na obrzeżach i stopniowo cieńsze aż do pustki w obszarze centralnym - na tak wgłębionym wewnętrznym organie jak mięsień sercowy. W zakończeniu swego raportu profesor stwierdził, że choć ciało i krew znajdowały się w pojemnikach nie zamkniętych hermetycznie, to jednak nie uległy uszkodzeniu pomimo wystawienia cały czas na działanie czynników fizycznych, biologicznych i atmosferycznych.

Relikwiarz z Ciałem i Krwią z Lanciano
Zmieniona w Ciało hostia

Bryłki Krwi

W 1981 roku, aby potwierdzić autentyczność cudu i dotychczas przeprowadzone badania, poddano go ponownie licznym i skrupulatnym ekspertyzom naukowym. W 1991 roku ONZ wysłało nawet swoją komisję lekarską, by przebadała cud z Lanciano. Stwierdzono jednoznacznie, że wszystkie dotychczasowe wnioski naukowe są prawdziwe.

Podsumujmy. Ok. 1300 lat temu chleb pszenny, używany podczas każdej mszy św., i wino mszalne, przemieniły się podczas mszy św. w prawdziwe ciało i krew. Badania z roku 1970 wykazały, że są to ciało i krew pochodzenia ludzkiego, zawierające grupę krwi AB, a ciało to fragment mięśnia prążkowanego serca. Oprócz tego badania wykazały, że skład i zachowanie krwi są typowe lub takie same, jak dla krwi świeżej, czyli osoby żywej lub w stanie agonalnym.
Wspomnijmy jeszcze, że ciało i krew, pomimo braku substancji konserwujących i upłynięcia 1300 lat, nie tylko nie uległy rozkładowi i zepsuciu, ale zachowały właśnie opisaną świeżość (przynajmniej krew).

Dodam, że krew na Całunie Turyńskim oraz na Chuście z Oviedo (chusta pogrzebowa, którą owinięta była bezpośrednio głowa Chrystusa i na której z tego powodu znajduje się dużo krwi) to również krew grupy AB.

* * *

W 1970 roku, w niemieckiej wiosce Stich, kapłan, po zakończonej mszy św. 9 czerwca, zauważył na korporale (rodzaj obrusu, na którym stawia się kielich i patenę z hostią) małą plamkę krwi, która szybko powiększyła się do wielkości monety. W momencie podniesienia kielicha dostrzegł następną plamę krwi w miejscu, gdzie chwilę przedtem stał kielich. Przypuszczając, że kielich może być uszkodzony, sprawdził dłonią jego podstawę, lecz kielich był absolutnie suchy.
Po odprawieniu mszy św. kapłan dokładnie zbadał trzy płótna pokrywające ołtarz: korporał, małe wąskie płótno poniżej służące jako drugi korporał, oraz długi obrus pokrywający cały ołtarz. Wszystkie płótna okazały się być poza tym czyste i nic nie wskazywało na istnienie jakiegokolwiek źródła krwawych plam. Kapłan schował płótna w bezpieczne miejsce i udał się natychmiast do chorego duszpasterza parafii (w jego zastępstwie odprawiał mszę św.).

W czwartek, 11 czerwca, obaj kapłani razem zbadali płótna, nie znajdując żadnego naturalnego wyjaśnienia dla pojawienia się śladów krwi. Po wykonaniu fotografii, płótna odesłano do laboratorium chemicznego w celu dokonania badań naukowych.
Wyniki badań przekazane zostały kapłanom przez siostrę Martę Brunner z Polikliniki Uniwersytetu w Zurychu. W oficjalnym liście podpisanym przez naukowców, którzy dokonali badań, s. Brunner oświadcza, że płótna poddane były badaniom analitycznym bez ujawnienia skąd pochodzą, w celu określenia substancji tworzącej plamy. W liście tym pisze ona:
Wypełniłam ściśle zarządzenie pytając jedynie ekspertów czy plamy pochodzą od wina, krwi lub innej substancji. Rezultaty czterech analiz wykazały, że plamy pochodzą od ludzkiej krwi. Co więcej, dyrektor laboratorium klinicznego stwierdził, że w jego przekonaniu krew ta musiała pochodzić od człowieka cierpiącego agonię.
Następujące osoby przeprowadzały analizy plam: dyrektor Laboratorium Chemicznego, dyrektor Laboratorium Badań Krwi, asystent na szóstym roku medycyny oraz dyrektor Laboratorium Analiz Krwawień i Skrzepów Krwi.
List s. Brunner nosi pieczęcie Kliniki Instytutu Medycyny Nuklearnej oraz Polikliniki Uniwersytetu w Zurychu.

W miesiąc później, 14 lipca, ten sam kapłan ze Szwajcarii przygotowywał się do odprawienia mszy św. w tej samej kaplicy w Stich. Sprawdził ze specjalną uwagę stan ołtarza, obrusa, korporałów oraz kielicha, stwierdzając, że w pełni są czyste i nieuszkodzone. W czasie mszy św., po konsekracji (czyli momencie przeistoczenia chleba i krwi w ciało i krew Chrystusa, który ma miejsce mniej więcej w połowie każdej mszy), na korporale pojawiły się ponownie plamy krwi. Kapłan dał znać kościelnemu, stojącemu przed ołtarzem, aby podszedł bliżej, a sam dokończył udzielania komunii św. wiernym (msza św. była odprawiana w rycie przedsoborowym, po łacinie). Po zakończeniu mszy św. kapłan starał się uspokoić wiernych, którzy już wcześniej dostrzegli, że dzieje się coś niezwykłego, zapraszając ich do ołtarza, aby sami mogli ujrzeć cudowne zjawisko. 
Ponieważ płótna ołtarzowe z pierwszego cudownego wydarzenia przekazane zostały do Polikliniki Uniwersytetu w Zurychu, duszpasterz parafii postanowił tym razem dokonać badań analitycznych w laboratorium Szpitala Okręgowego. Podobnie jak poprzednio, naukowcy nie wiedzieli skąd pochodzą płótna. Mieli jedynie określić substancję powodującą plamy.

Wyniki badań ogłoszone 3 sierpnia 1970 roku stwierdziły, że plamy spowodowane były ludzką krwią. Po dokonaniu analiz naukowych rozpoczął się proces zbierania zeznań naocznych świadków drugiego cudownego wydarzenia. (...) Kilkunastu naocznych świadków podpisało też oświadczenie, że po obejrzeniu plam stwierdzono, iż są one ciągle świeże i różne rozmiarem. Niektóre z plam miały widoczny krzyż w środku.

* * *

Chciałbym przejść teraz do roku 2013 i Legnicy w Polsce.

- Wydarzenie to miało miejsce 25 grudnia 2013 roku, była to uroczystość Narodzenia Pańskiego w Sanktuarium św. Jacka - mówił ksiądz proboszcz. - Kapłan udzielając komunii świętej niechcący opuścił komunikant na ziemię. Zgodnie z zasadami umieściliśmy komunikant w kielichu z wodą. Jeden z księży podczas sprawowanej mszy świętej zauważył przebarwienie komunikantu na jednej piątej tej hostii. Poinformowaliśmy biskupa i odczekaliśmy dwa tygodnie. Po tym czasie zauważyliśmy, że część nieprzebarwiona hostii opadła na dno i całkowicie się rozpuściła. Część zabarwiona pływała na wodzie. Biskup zlecił powołanie komisji, która miała na celu wyjaśnianie tego zdarzenia. Komisja zleciła przebadanie materiału 27 stycznia 2014 roku. Materiał został pobrany. Następnie wyjęto przebarwiony fragment, położono na korporał i schowano do tabernakulum, gdzie przebywa do dnia dzisiejszego.

- Pobrano materiał do badania, było to łącznie piętnaście próbek. Były to m.in. fragmenty przemienionej, konsekrowanej hostii i płyn z kielicha, w którym przebywała przez miesiąc - mówił kardiolog Barbara Engel. - Pierwsze wyniki otrzymaliśmy w połowie marca. Materiał był bardzo trudny do analizy, bo przez miesiąc przebywał w środowisku wodnym. Poddano go badaniu histochemicznemu, który miał wybarwić grzyby w preparacie. Miejsca, które przypominały włókna mięśnia serca, nie wybarwiały się. Wybarwiała się jedynie grzybnia, która temu towarzyszyła. Ale obecność grzybów w środowisku wodnym to rzecz naturalna, ich brak byłby rzeczą dziwną.

 - Przesłaliśmy fragmenty także do Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego - mówił dalej Engel. - Dla nich był to trudny obraz, ale skłaniają się do identyfikacji jej jako tkanki mięśnia serca. Wykonano m.in. badania DNA. Konkluzja badaczy jest taka: to tkanka mięśnia serca pochodzenia ludzkiego. Wszystkie badania nie wyjaśniły zjawiska i jak do tego doszło. Wiele pytań, jakie zadawali sobie naukowcy, zostały bez odpowiedzi.

Tak jak wspominała pani doktor, swoje pierwsze kroki skierowaliśmy do Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu - mówił ks. dr Tadeusz Dąbski, oficjał Sądu Kościelnego. - Pobrali materiał i przeprowadzili badania. Te badania upewniły nas, że to nie wynik działania bakterii czy grzybów, które mogłyby spowodować przebarwienie tej hostii - mówił ksiądz oficjał. - Dwukrotnie w opinii Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu pojawia się stwierdzenie, że ten obraz nie pozwala na wyciągnięcie odpowiednich wniosków. To nie była dla nas satysfakcjonująca odpowiedź. Zdecydowaliśmy się wypytywać dalej, patomorfologów i morfologów. Doprowadziło nas to do dalszych prac, zwrócenia się do kolejnych ekspertów z Uniwersytetu Pomorskiego w Szczecinie. Badania tamtejszych profesorów dały pewność, że te włókna są najbardziej podobne do tkanki mięśnia sercowego. A to, co je otacza, jest tkanką łączną. Ta opinia będzie dostępna w Kurii Diecezji Szczecińskiej.
- Obraz na szkiełkach histopatologicznych, następnie tkanka badana mikroskopem UV, nie pozostawiły wątpliwości, że mamy do czynienia z tkanką mięśnia sercowego, w momencie agonii - mówił ks. dr Dąbski.

Kościół uznał w roku 2016, że zdarzenie nosi znamiona cudu eucharystycznego i że wierni mogą traktować je jako zjawisko nadprzyrodzone, zaistniałe z powodu Bożej ingerencji.

Chciałbym jeszcze przywołać wyniki badań z Sokółki, gdzie w roku 2008 miało miejsce podobne wydarzenie i z Buenos Aires. Kościół jednak w tym pierwszym wypadku nie ogłosił oficjalnie, że zdarzenie to wyczerpuje znamiona cudu i pozostawił sprawę otwartą. Zlecone badania jednak przyniosły wyniki bardzo podobne do tych, które dotyczyły wydarzenia w Legnicy.

Kuria biskupia zleciła badanie próbek hostii dwóm patomorfologom (prof. Stanisław Sulkowski i prof. Maria Sobaniec-Łotowska) z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, którzy zgodnie orzekli, że „przysłany do oceny materiał (...) wskazuje na tkankę mięśnia sercowego, a przynajmniej, ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”. Prof. Sobaniec-Łotowska opisała wyniki badań następująco: „Pobrany z korporału fragment materiału badaliśmy histologicznie, (…) z użyciem mikroskopu optycznego, czyli świetlnego, i ultrasonograficznie, (…) z użyciem mikroskopu elektronowego transmisyjnego (…), obserwowaliśmy zjawisko wzajemnego przenikania się struktury komunikantu z włóknami mięśnia serca. Tkanka, która pojawiła się na Hostii, była z nią w sposób bardzo ścisły, nierozerwalny złączona, co jest ważnym dowodem, że nie mogło tu być jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji. (…) cytoplazma fragmentów włókien mięśniowych, wtopionych w podłoże mogące odpowiadać strukturze Hostii, w barwieniu hematoksyliną Mayera i eozyną barwiła się na rożowo, ogniskowo dość intensywnie. Natomiast jądra komórkowe, położone głównie centralnie (…) na granatowo. Otóż centralne położenie jąder komórkowych wskazuje, że jest to mięsień serca ludzkiego. (…) obserwowaliśmy cechy wyraźniej nasilonej segmentacji włókien, to jest uszkodzenie komórek w miejscu wstawek (czyli struktur charakterystycznych dla mięśnia sercowego), i fragmentacji – to są uszkodzenia włókien poza wstawkami; również na przebiegu pojedynczych włókien znajdowaliśmy obrazy mogące odpowiadać węzłom skurczu. Takie zmiany powstają jedynie we włóknach niemartwiczych i odzwierciedlają skurcze mięśnia serca w okresie przedśmiertnym, to jest agonalnym”.

Trzeba wspomnieć, że badania odnoszące się do wydarzenia w Sokółce były kwestionowane przez kilka innych osób, które zarzuciły wymienionym wyżej specjalistom m.in. nieprzeprowadzenie badań DNA i nieustalenie do jakiego gatunku należała tkanka.

Wydarzenie w Buenos Aires miało miejsce 18 sierpnia 1996 roku w kościele parafialnym Santa María. Księdzu Alejandro Pezecie po skończeniu odprawiania mszy św., powiedziano, że na podłodze tego kościoła leży porzucona hostia. Duchowny zgodnie z przepisem liturgicznym, włożył hostię do vasculum – małego naczynia z wodą, stojącego zwykle przy tabernakulum, służącego kapłanowi do obmycia palców po udzielaniu Komunii świętej i całość włożył do tabernakulum. Po kilku dniach zauważył, że hostia w tabernakulum zmieniła się w jakąś krwistą substancję, która w ciągu następnych kilku dni jeszcze się powiększyła.  
W 1999 r. ówczesny arcybiskup Buenos Aires, kard. Jorge Mario Bergoglio (obecny papież Franciszek) zlecił wykonanie badań naukowych. W dniu 5 października 1999 w obecności przedstawicieli kardynała dr Castañon pobrał próbkę, którą następnie przesłano do naukowców w Nowym Jorku. Celowo nie poinformowano ich, skąd pochodzi. Dr Frederick Zugibe, patolog z Rockland County w stanie Nowy Jork stwierdził, że badana substancja jest prawdziwym ludzkim ciałem i krwią, w której obecne jest ludzkie DNA. Oświadczył: „badany materiał jest fragmentem mięśnia sercowego znajdującego się w ścianie lewej komory serca, z okolicy zastawek. Ten mięsień jest odpowiedzialny za skurcze serca. (...) Mięsień sercowy jest w stanie zapalnym, znajduje się w nim wiele białych ciałek. Wskazuje to na fakt, że serce żyło w chwili pobierania wycinka (...). Co więcej, te białe ciałka wniknęły w tkankę, co wskazuje na fakt że to serce cierpiało-np. jak ktoś, kto był ciężko bity w okolicach klatki piersiowej”.  

Pytany, jak długo białe ciałka zachowałyby swoją żywotność, gdyby się znajdowały w ludzkiej tkance, którą umieszczono w wodzie, dr Zugibe odpowiedział, że w ciągu kilku minut przestałyby istnieć.     Amerykański naukowiec zadał jeszcze dr Castañon pytanie: „Musi mi Pan coś wytłumaczyć. Jak to możliwe, że w momencie, gdy badałem próbkę, Ona też żyła? Pulsowała? Jak Pan zdołał przywieźć ciągle jeszcze bijące serce pacjenta?”.  Dopiero wtedy Castañon poinformował dr Zugibe o pochodzeniu próbki. Wtedy dr Zugibe powiedział: „W jaki sposób i dlaczego konsekrowana hostia mogła zmienić swój charakter i stać się ludzkim żyjącym ciałem i krwią, pozostanie dla nauki nierozwiązalną tajemnicą, która całkowicie przerasta jej kompetencje".

Badania przeprowadził także patolog sądowy z San Francisco, dr Robert Lawrence i potwierdził ustalenia dr Zugibe'a.

Dr Zugibe wskazuje na miejsce
w sercu, z którego pochodzi badana
tkanka mięśnia

* * *

Pomimo kontrowersji odnośnie niektórych wydarzeń (te w Lanciano i w Stich wydają się być od nich wolne, ekspertyzy są jednoznaczne, a z zastrzeżeniami wobec nich nie spotkałem się; wobec Buenos Aires też nie mam informacji o nierzetelności badań i alternatywnych wyjaśnieniach), łączy je wszystkie wewnętrzna logika (ich cudowność dotyczy uwidocznienia dla wszystkich tego, o czym Kościół naucza od zawsze, że chleb i wino obecne podczas mszy św. są realnym ciałem i krwią Chrystusa, w sposób prawdziwy, bez przenośni; cud więc tak naprawdę ma miejsce podczas każdej mszy św., ten prawdziwy, źródłowy cud, którego naoczność dostępna teraz dla wszystkich jest tylko uwidocznieniem) i wnioski badań. Skoro, mimo sugestii niektórych uczonych, nie stwierdzono w badanych próbkach śladów bakterii, które wyjaśniałyby np. czerwone zabarwienie hostii, i skoro w każdym badanym cudzie eucharystycznym stwierdza się obecność mięśni prążkowanych serca, wydaje się, że uprawnia to wierzących do uznania w tych wydarzeniach ilustracji tego, czym Eucharystia, a ściślej przeistoczenie materii chleba i wina podczas niej, są od zawsze w jego nauczaniu. W tym kontekście łatwiej wiernemu uznać nieprzypadkowość tych zjawisk oraz ich spójność i nadprzyrodzone pochodzenie, niż przyjąć, że są one skutkiem działania bakterii i grzybów (których obecności przecież nie stwierdzono, grzybnia, jeśli występowała, dotyczyła zawsze miejsc nieobjętych przez tkankę serca) lub oszustwa oraz być może wykorzystywania zwłok do tego (choć ekspertyzy świadczą o tym, że badane tkanki są charakterystyczne dla osób żywych lub w agonii, nie zmarłych, a tym bardziej zmarłych dawno).

Wspomniałem w tym poście tylko o cudach eucharystycznych, ponieważ można się dziś zajmować nimi od strony naukowej. Kościół coraz częściej otwiera się na możliwość tych badań (co nie oznacza, że był im kiedyś wrogi, po prostu są to w jego oczach przedmioty lub zjawiska uświęcone, którym należy się szacunek i którymi nie można dysponować dowolnie, ale dziś, w epoce naukowej, skoro są ku temu techniczne możliwości, a wiara coraz częściej jest kwestionowana, widzi w tym otwarciu się duchową korzyść, która może przewyższyć jego negatywne skutki), a ich wyniki są jak do tej pory korzystne dla wiary. Zjawisk nadzwyczajnych, niewytłumaczalnych na drodze naukowej, jest w Kościele jednak dużo więcej, choćby objawienia publiczne, prywatne, stygmaty, ciała świętych niepodlegające rozkładowi, inedia (niejedzenie przez wiele lat) czy bilokacja (przebywanie w kilku miejscach jednocześnie), itd. Postaram się jeszcze nawiązać na tym blogu do zjawisk nadprzyrodzonych, ponieważ, mimo iż Kościół nie zobowiązuje wiernych do ich uznawania (można nie dawać im wiary i pozostać normalnym, "prawidłowym" wierzącym), są one jednak jakimś świadectwem uwiarygodniającym przesłanie religii, a co za tym idzie, pośrednio mogą wskazywać na istnienie Stwórcy i odnosić do Niego, skłaniać do poszukiwań dotyczących Jego istnienia, a także otwierać po prostu na wymiar metafizyczny życia, pobudzać i prowokować, zwłaszcza dogmatycznych niewierzących, dla których wszystko jest proste, a twierdzenie "stoją za tym mechanizmy nieznane teraz nauce, które za jakiś czas zostaną poznane" ma według nich być zadowalającą odpowiedzią na wszystkie kłopotliwe fakty.

_______________________________________

Pisząc o Lanciano i Stich wykorzystałem pracę "Cuda Eucharystyczne" Joan C. Cruz, podając dosłowne lub lekko zmodyfikowane cytaty, aby skrócić lub ułatwić przekazywane informacje, a pisząc o wydarzeniu w Legnicy podawałem za "Gazeta Wyborcza. Wrocław" (tam informacje były najobszerniejsze; link). O Sokółce i Buenos Aires wspomniałem za Wikipedią i stroną parafii św. Zygmunta w Słomczynie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz