Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

niedziela, 16 grudnia 2018

Jeszcze o doświadczeniu mistycznym i neutralności poszukiwań ateisty

Przypuśćmy, że ateiści twierdzą, iż mają mistyczne doświadczenie Nicości, źródłowego bez-sensu świata i wszelkiej istniejącej rzeczywistości; że ta podstawowa meta-fizyczna Pustka i Brak, zostawiające miejsce tylko na przypadkową i ślepą (jak twierdzi D. Dennett, neurobiolog) ewolucję "czystej", pozbawionej nad-naturalnego wymiaru, materii, jakoś manifestują się w ich wnętrzach/umysłach i są przez nich percypowane, doświadczane. Przypuśćmy, iż twierdzą oni, że nie muszą już wierzyć w nieistnienie Boga i Sensu, jakoś wpisanego w strukturę tego świata (jeśli nie ma być to sens subiektywny, nadawany mu, a raczej jednostkowym zdarzeniom z życia każdej osoby przez nią samą, bo nie można nadać wtórnie sensu Historii lub wszech-światowi, może zrobić to tylko Ktoś znajdujący się poza nimi), tylko o tym nieistnieniu wiedzą, ponieważ realnie i w sposób wykluczający wątpliwość doświadczają nieobecności Boga i obiektywnego sensu/znaczenia zdarzeń i samej podstawy rzeczywistości.
Przypuśćmy też, że piszą oni "pamiętniki" z takich doświadczeń, relacje wewnętrzne, opisujące stany mentalne, percepcję rzeczywistości i doświadczane, a nie wywoływane przez nich samych (jak twierdzą), właściwości struktury rzeczywistości, wszelkiego bytu, który jawi im się jasno i wyraziście jako nagi, przypadkowy, bez odniesień do jakiejkolwiek nad-przyrodzoności i Stwórcy, bezosobowy i bez-celowy.

Czy jako wierzący mógłbym przejść obojętnie obok tych relacji, nie zajrzeć choćby do wstępu do którejkolwiek z nich lub skwitować je z góry jako urojenia i brednie chorego lub chcącego mnie oszukać umysłu? Pomińmy już ciekawość, badawczą czy całkiem prywatną, wynikającą z braku innych zajęć. Czy pewien aspekt moralny poszukiwania prawdy, związany z powagą każdej relacji do prawdy bytu, do tego, jak się rzeczy mają, a jak się nie mają, nie nakazywałby mi zapoznać się z tymi doświadczeniami innych, które mają tak podstawowe znaczenie dla zagadnienia życia-w-prawdzie i dla mojego stosunku do świata, losu, śmierci, trwania, cierpienia, itd.? Jeśli ich doświadczenia są prawdziwe, wiarygodne i trudne do podważenia, zanegowania, a ja sam nie mam doświadczeń religijnych (jak większość wierzących), to być może jednak posiadam błędne przekonania i choć trochę powinienem je zweryfikować, jeszcze raz przemyśleć i przeanalizować czy ich treść i sposób ich pozyskania ma mniej rzetelne, mniej wiarygodne i mniej bezpośrednie podłoże, niż opisywane przez ateistów (najbardziej realne ze wszystkiego, co dotąd doświadczyli, jak twierdzą) doświadczenie braku sensu i transcendentnego wymiaru bycia/bytu świata. Nie wolno mi oskarżać o kłamstwo i chęć zwiedzenia mnie oraz całych mas ludzi, z których relacjami się nie zapoznałem. To moralny wymóg. Czy jest więc prawdopodobne, że nie sięgnąłbym po żadną taką relację i nie przeczytał jej? Piszę o sobie, a nikt nie zna siebie w sposób zupełny i nie może być pewien swoich zachowań/wyborów w sytuacjach granicznych i takich, które jeszcze się nie wydarzyły, ale myślę, że prawdopodobieństwo, iż nie sięgnąłbym po żaden taki mistyczny pamiętnik jest bardzo małe. Chciałbym i czułbym się w obowiązku do któregoś z nich zajrzeć i zapoznać się z treścią doświadczenia autora, choćby po to, by stwierdzić, że nie jest oszustem, a tylko się pomylił, źle owo doświadczenie zinterpretował. To możliwe, ale żeby to stwierdzić (lub zobaczyć, że tak nie jest) muszę zapoznać się z relacją.

"Ale o co ci chodzi?". Już wyjaśniam. Otóż nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w swoim życiu spotkał osobę niewierzącą, a już szczególnie ateistę czynnie zwalczającego religię i wszelki "zabobon" wyznawany przez "religiantów", która przeczytałaby i zdała w swojej krytyce przekonań religijnych relację z lektury choćby jednego dzieła chrześcijańskiego mistyka. Czytam sporo książek i artykułów pisanych przez ateistów na tematy religijne i nie przypominam sobie ani jednej analizy, ani dłuższego lub merytorycznego (związanego z analizą treści) nawiązania do jakiegokolwiek mistycznego pamiętnika/dziennika osoby uchodzącej w Kościele katolickim (lub w innych wspólnotach chrześcijańskich) za osobę doświadczającą zweryfikowanych i uznanych przez Kościół (choćby w akcie kanonizacji) nadprzyrodzonych doświadczeń/przeżyć mistycznych. Nawet jeśli analizy i świadectwa takich lektur istnieją, to jest ich na tyle mało, że prawie się ich nie spotka, a jeśli weźmiemy pod uwagę fora lub blogi ateistyczne, czasem mające ambicje uchodzić za naukowe lub co najmniej dziennikarsko rzetelne, to nie ma tam nawet śladów takich lektur. Ateiści po prostu nie czytają takich świadectw.

- "Dialog" św. Katarzyny ze Sieny,
- "Życie" (autobiografia) św. Teresy z Avila (książka, po której przeczytaniu, niewierząca jeszcze wtedy Edyta Stein, stwierdziła "To jest prawda"; moment ten był przełomowy dla nawrócenia uczennicy Husserla)
- pisma św. Jana od Krzyża,
- pisma Ruusbroecka,
- Mistrza Eckharta,
- św. Brygidy Szwedzkiej,
- Mechtyldy z Magdeburga,
- św. Mechtyldy z Hackeborn,
- Juliany z Norwich
- św. Gertruda z Helfty
- św. Weroniki Giuliani
- św. Gemmy Galgani
- św. Teresy z Lisieux ("Dzieje duszy")
- św. Elżbiety od Trójcy Świętej ("Wspomnienia")
- "Dzienniczek" św. Faustyny
- "Wyznania z przeżyć wewnętrznych" Rozalii Celakówny lub jej "Odpowiedzi na pytania dla ostatniego kierownika duchowego sumienia" (jej spowiednik po przeczytaniu "Wyznań..." zadał jej 516 pytań)
- "Święta Pani" Stefanii Fulli Horak (autobiografia, opis nawrócenia i relacja z nadprzyrodzonych doświadczeń ze świętymi polskiej ateistki <jej ateizm miał filozoficzne podłoże, z wykształcenia była filozofem>; książka ta zawiera najobszerniejsze ze wszystkich mi znanych wyjaśnienie stanów życia po śmierci: czyśćca, nieba i nie-zbawienia (piekła))
- "Świadectwo. Dziennik duchowy" oraz "Słowo pouczenia" Alicji Lenczewskiej (niedawno zmarłej szczecinianki)
- lub po prostu biografie i świadectwa spotkań z takimi osobami jak o. Pio (w j. polskim jest mnóstwo biografii zawierających raporty z przesłuchań, badań medycznych, procesu kanonizacyjnego, dochodzeń Kościoła wobec o. Pio, wobec którego wysuwano różne podejrzenia, świadectw jego przełożonych, duchowych uczniów, obcych osób lub dziennikarzy relacjonujących niezwykłe wydarzenia przy spotkaniu z nim, itd.) czy Marta Robin (w j. polskim dostępna jest nawet książka lekarza-psychiatry, który ją znał i badał, a jedna z biografii cytuje pełny, kilkustronicowy raport medyczny dwóch lekarzy, napisany po wyczerpującym badaniu Marty - stygmatyczki i osoby niejedzącej przez 53 lata);

To wszystko są książki-relacje z przeżyć wewnętrznych/mistycznych, często pisane z nakazu spowiednika, wobec którego mistycy byli zobowiązani być posłuszni, pisane są więc "mimowolnie", wbrew intymności tych doświadczeń i pragnieniom autora, a nie jako relacje epatujące nadzwyczajnymi zjawiskami i przy poczuciu wybraństwa, co już samo w sobie dla osoby neutralnej może być wskazówką, sugestią, że są to doświadczenia autentyczne. Nikt jednak, lub prawie nikt, ze strony ateistów po nie nie sięga. Nikt nie ma potrzeby zweryfikować świadectw osób twierdzących, że doznawały niezależnej od siebie i przekraczającej je rzeczywistości, osobowego, ale absolutnego Boga; które twierdziły czasem, że widziały zaświaty, nieba i piekła, i które zdawały z tych podróży relacje. Czy można w sposób uzasadniony wydać o tych świadectwach opinię "brednie" nie zapoznając się z nimi? Co do tego skłania? Nic poza założeniami. Osoba taka zakłada z góry, że relacje te są urojeniami, bredniami, próbami samo-oszustwa lub kłamstwami, czyli próbami oszustwa innych. To poważne zarzuty. Czy czyjekolwiek sumienie moralne, czyli zdrowo rozwinięte poczucie sprawiedliwości i istnienia moralnych zasad, byłoby w stanie wydawać takie wyroki zaocznie, nie znając sprawy, tematu i treści relacji, o których mowa? (rzecz dotyczy też książek i podręczników teologicznych i biblistycznych, objaśniających złożone często zagadnienia i ich wieloaspektowość, których ateiści również nie czytają <do dziś spotyka się w "fachowych" artykułach ateistycznych twierdzenia o Bozi, chmurach i krasnoludkach...naprawdę>). Bardzo w to wątpię, po prostu nie wyobrażam sobie tego. Chyba, że mówimy o kimś, kto nie szuka prawdy, kto kieruje się w swoim życiu i postępowaniu przyjętymi kiedyś odgórnie założeniami i którego obecne postępowanie jest już tylko wyprowadzaniem konsekwencji z tych założeń, nawet jeśli przeczą one faktycznemu stanowi rzeczy lub przeczyłyby wglądowi w owe rzeczy, gdyby osoba, o której mówimy pozwoliła sobie na zbadanie tych spraw i zrezygnowała z uprzedzeń. Czyli o kimś, kogo droga nie jest poszukiwaniem, ani nauką, bo nauka nie żyje założeniami i nieustannie weryfikuje swoje twierdzenia, wymuszając na ludziach nauki stałą i niemożliwą do usunięcia otwartość.

Czy więc mówimy o kimś takim?

Można by sądzić, że to ateista jest powołany i cechuje się neutralnością, ciekawością badawczą i priorytetem prawdy (jakakolwiek by była), a nie "dogmatyczny" teista, wyznawca zabobonu, któremu przecież niepotrzebne lektury wyznawców innych religii lub ateistów, negujących jego poglądy i przekonania, bo on "już wie" i nie potrzebuje weryfikować czegokolwiek, ani wsłuchiwać się w inne narracje. Tymczasem to wierzący czytają książki ateistów-uczonych, aby móc rzeczowo odnieść się do zarzutów przez nich wysuwanych i aby zweryfikować, czy wiedzę, jaką serwują o stanie nauki lub źródłach religijnych wierzeń, da się potwierdzić i uzasadnić. Żeby jednak dialog był możliwy, potrzeba takiej samej woli docierania do prawdy i wysiłku poznawczego, chodzi przecież o rzeczy będące czasem kwestią życia i śmierci (wierzący ma "obowiązek" oddać życie za swoje przekonania, jeśli znajdzie się w sytuacji, która tego wymaga; w cudzysłowie, bo nie chodzi o żadną powinność niezależną od jego przekonań, ale o wewnętrzną logikę tych przekonań i ich prawdziwość, wyrażającą się gotowością do dania świadectwa wobec Przedmiotu wiary), w najgorszym wypadku o rzeczy równie ważne jak te, które uznajemy za najbardziej istotne w naszym życiu.

Tyle, że dialog jest możliwy tam, gdzie "religiant" byłby równy swojemu rozmówcy i gdzie szacunek uniemożliwiałby łatwe i motywowane uprzedzeniami określanie bredniami i urojeniami świadectw osób, których często moralna nieskazitelność, gotowość do poświęceń i działań na rzecz drugiego, a także aksjologiczny wkład w historię ludzkich społeczności były nieporównywalnie większe, niż ich krytyków. Już choćby to wymusza u zdrowej i uczciwej osoby dystans i gotowość zawieszenia własnych uprzedzeń, aby móc zweryfikować świadectwo, którego prawdziwość ktoś gotowy jest potwierdzić oddaniem życia. Nie wysadzić siebie i innych, aby usłyszano jego polityczne postulaty, ale tylko aby potwierdzić, że to, o czym mówi, jest prawdą. Nie zdarza się to często, już samo to więc wystarczy, aby wzbudzić w sobie otwartość. Jeśli ktoś tego nie potrafi, zasługuje na brak zaufania i na to, aby nie tracić dla takiej osoby czasu, jak i, aby nie pozwolić sobie na zawracanie nam przez nią głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz