Dziś powszechnie uznaje się, że nasz materialny wszechświat miał początek w tzw. Wielkim Wybuchu, co potwierdzają m.in. dane obserwacyjne, w tym tzw. promieniowanie tła. Nie oznacza to jednak, że jest to początek w sensie absolutnym, że wcześniej nie istniało nic. We współczesnej fizyce pojawiło się wiele hipotez, także wysuniętych m.in. przez S. Hawkinga, mówiących o tym, że nasz wszechświat jest tylko jednym z wielu lub nieskończenie wielu wszechświatów, istniejących wcześniej lub równolegle. Niektórzy astrofizycy postulują istnienie wszechświatów w liczbie 1010107, jest to liczba, której nie da się zapisać w postaci dziesiętnej ze względu na liczbę zer większą od liczby atomów w obserwowalnym wszechświecie szacowanej na 1080 (za Wikipedią).
Hipotezy multiświata, wieloświata (mówiące o istnieniu wielu lub nieskończonej liczbie równolegle istniejących wszechświatów, z których wiele powstaje z wszechświatów już istniejących, na skutek ich zderzeń lub fluktuacji, jako rodzaj "bąbli") są coraz częściej wykorzystywane przez ateistów do walki z ideą świata stworzonego przez Boga z nicości, przed którym absolutnie nic nie istniało, jako nienaukowej i sprzecznej ze współczesną fizyką. Jest to dla nich po prostu alternatywa dla stworzenia świata przez Boga, mówiąca, że świat materialny nie potrzebuje początku, ani Stworzyciela, ponieważ stwarza się sam z próżni na poziomie kwantowym lub pochodzi od innych istniejących wcześniej wszechświatów i proces ten nie ma końca, gdy spoglądamy z naszego obecnego punktu widzenia wstecz.
Pomijając to, że same te hipotezy mają często wysoko spekulatywny, teoretyczny charakter, nie wynikający wprost, ani w sposób konieczny z aktualnej wiedzy na ten temat oraz że są krytykowane przez wybitnych uczonych jako nienaukowe i nieweryfikowalne - co podsumował celnie filozof analityczny Richard Swinburne:
- chciałbym odnieść się tylko do jednego aspektu tego problemu.Zakładanie istnienia biliona bilionów innych wszechświatów zamiast jednego Boga, żeby wyjaśnić uporządkowanie naszego wszechświata wydaje się szczytem irracjonalności.
Chodzi o to, że idea świata odwiecznego nie jest zagrożeniem dla wiary monoteistycznej, a problem ten rozważany był w chrześcijaństwie od samego początku, m.in. już przez Orygenesa (II-III wiek) i św. Augustyna (IV-V wiek). W średniowieczu rozważał go szczegółowo św. Tomasz z Akwinu. Doszedł on do wniosku, że nie można mieć pewności - posługując się tylko naturalnym rozumem - czy wszechświat istnieje odwiecznie, czy został stworzony "w którymś momencie" Bożej egzystencji (po Jego decyzji, że od teraz tego chce), i że chrześcijanie przyjmują tę drugą opcję na podstawie objawienia przekazanego w Piśmie Świętym.
Uznał on także, że nawet jeśli wszechświat istniałby od zawsze, nie oznacza to, że jest niezależnym od Boga tworem, nie podlegającym Jego kontroli. Nawet odwieczny wszechświat, współistniejący z odwiecznym Bogiem, nie mającym początku, pochodziłby od Niego i byłby przez Niego stworzony, tyle, że nie "później", ale towarzysząc jakby Bogu od "początku". Tylko Bóg jest bytem nieuwarunkowanym żadnym zewnętrznym wobec Niego zjawiskiem, tym bardziej, że żadne zjawisko nie może zaistnieć, jeśli nie otrzyma bytu od Tego, który jako jedyny Jest i nie potrzebuje dopełnienia przez to, co względem Niego zewnętrzne. Wszystko, co istnieje poza Bogiem, jest od Niego pochodne, otrzymało istnienie od Niego, nawet jeśli byłoby to istnienie z Nim współwieczne.
Również problem większej ilości wszechświatów nie jest problemem dla wiary teistycznej (wszelkiej wiary w osobowego Boga-Stwórcę). Jak pisze ks. Tadeusz Pabjan:
Należy brać pod uwagę również i taką ewentualność, że stwórczy akt Boga nie ograniczył się jedynie do tego, co jest przedmiotem badań współczesnej nauki, ale objął swym zasięgiem znacznie "większą" i "bogatszą" rzeczywistość. Jeśli pamięta się o tym, że Bóg jest nieskończony, to w tym kontekście należałoby raczej powiedzieć, że akt ten objął n i e s k o ń c z e n i e więcej, niż to wynika z teologicznych kalkulacji opartych na naukowym obrazie świata. Jeśli wniosek ten jest słuszny, to znaczy, że w dyskusjach nad interpretacją chrześcijańskiej doktryny o stworzeniu należałoby również uwzględnić różnego rodzaju hipotezy postulujące realne istnienie wielu (a może nawet nieskończenie wielu) wszechświatów: idea, zgodnie z którą nieskończony Bóg stwarza nieskończenie wiele światów, nie jest w perspektywie teologicznej bardziej niezwykła, niż pomysł, by nieskończony Bóg w realizacji aktu stwórczego miał poprzestać tylko na jednym świecie. (Stworzenie i początek wszechświata, T. Pabjan, M. Heller, 2014)Kościół nie miał potrzeby ustosunkowywać się dotąd do teorii wieloświata, bo jest to koncepcja względnie nowa, pomijając filozofię hinduską, która nie miała w tej kwestii szerszego oddziaływania. Do tego obecna kosmologia potwierdza, że wszechświat, który jest naszym udziałem, miał początek w czasie, nawet jeśli nie był to początek absolutny, co samo w sobie sprzyja koncepcji biblijnej. Jeśli jednak dziś lub w niedalekiej przyszłości trzeba będzie zabrać głos w sprawie wieloświata (teoria M, multiwersum), to jak widzimy dla chrześcijaństwa nie stanowi ona większego problemu, tym bardziej zaś problemu nieprzezwyciężalnego.
Niektórzy ateiści posługują się argumentem z nieskończoności wszechświata, z jego niewyobrażalnie wielkich rozmiarów i "marnotrawstwa" niezaludnionych przestrzeni oraz planet w nim, do wykazywania, że idea kochającego i opiekującego się naszą planetą Boga jest absurdalna i nieuzasadniona. W świetle nieskończonej pustki i ciemni niezagospodarowanego wszechświata obserwowanego przez naukę, przetykanego oddalonymi od siebie potwornymi odległościami bryłkami materii lub gazu, idea Opatrzności troszcząca się akurat o mieszkańców Ziemi, będącej "oczkiem w głowie" osobowego Boga, staje się według takich myślicieli niewiarygodna.
Tak można by sądzić, jeśli posiada się dość antropomorficzny obraz Boga, Jego natury i osobowości. Bóg jest jednak kimś Absolutnie Innym, wszelkie o Nim poznanie uznaje się w teologii chrześcijańskiej za bardziej nieadekwatne, niż adekwatne, wykracza On ponad wszystko, co można o Nim pomyśleć, a wiedza, którą o Nim mamy, także ta pochodząca od Niego samego, jest tylko przybliżeniem. Nie jest więc Bóg osobą na wzór osoby ludzkiej, mającej pewien zakres poznania, obecności przestrzennej i ograniczeń bytowych (analogicznych do cielesnych u człowieka). Bóg absolutnie transcenduje, przekracza wszelki byt istniejący poza Nim, niezależnie od jego ilości i skali przestrzennego "rozstawienia". Nie ma to żadnego znaczenia dla Niego. Dlatego problem rozmiarów wszechświata, nie jest i nie może być argumentem przeciwko Jego koncepcji, chyba, ze jest ona zantropomorfizowana i np. lokalizuje Boga w jakichś fizycznych niebiosach o ograniczonym zasięgu, a z Niego samego czyni uwarunkowanego przez prawa fizyczne lokalnego Supermana. Są to jednak koncepcje niepoważne i niechrześcijańskie, których nie ma potrzeby rozważać.
Argument z nieskończonych odległości kosmicznych i rozmiarów fizycznego wszechświata, a także możliwych wielu wszechświatów i długiego czasu ewolucji każdego z nich, może być nawet pomocny dla oczyszczania obrazu Boga z antropomorficznych naleciałości. Może ukazywać Jego absolutność, nieskończoność możliwości kreacji przez Niego form i wersji bytów materialnych, a także Jego "cierpliwość", czyli pozaczasowość, od naszej strony widzianej jako "bezczynność", objawiającą się miliardowymi okresami "czekania" na wyewoluowanie naszego lub potencjalnie możliwego innego wszechświata. Idea takiego Boga, naprawdę przekraczającego wszystko, co możemy o Nim pomyśleć, nie przeczy temu, że może być On Miłością i Dobrem, że może On rozciągać swoją Opatrzność (czyli troskę i kontrolę) nad każdym z tych światów, które z Jego perspektywy postrzegane są jednocześnie i nie jako rozproszone, być może istniejące w wielu wymiarach. Już samo istnienie Czyśćca (który sam w sobie jest wielowymiarowy i wielopoziomowy, jeśli ma być skuteczną "przestrzenią" oczyszczania się z najróżniejszych grzechowo dróg ludzi i indywidualnego dojrzewania do duchowej pełni, bez której osiągnięcia nie przeżywałoby się wieczności w sposób maksymalny) i stanu bycia-bez-Boga, czyli tzw. Piekła, ukazuje, że poza światem uczestniczącym w Boskiej naturze i świetle, określanym jako Niebo, istnieją rzeczywistości równoległe do niego, innowymiarowe. Czy dodanie do tego innego fizycznego wszechświata lub kilku/wielu z nich może być problemem w takiej koncepcji Boga, o jakiej tu mowa? Wydaje się, że nie ma powodów, aby była to kwestia problematyczna.
Należy uznać więc ateistyczny argument przeciwko istnieniu Boga z odwieczności wszechświata/tów i ich ewentualnej wielości za nietrafiony i nieadekwatny wobec chrześcijańskiej koncepcji Boga-Absolutu. Nie stanowi on w żaden sposób problemu dla chrześcijańskiej teologii, a nawet może sprzyjać właściwemu rozumieniu pojęcia Boga, które na przestrzeni wieków często było zacierane przez praktyczną, ludową pobożność, w której przez pewien okres były nawet możliwe wizerunki Boga Ojca jako surowego starca, którego sprawiedliwość łagodził Syn, na przedstawieniach, które do dziś można oglądać w niektórych, zwłaszcza wiejskich, kościołach, nawet jeśli oficjalne stanowisko Kościoła nie ulegało zmianom w tej kwestii i zawsze nauczało o Bogu Całkiem Innym, o którym możemy wiedzieć bardziej to, kim nie jest, niż kim jest.
Jeśli ktoś chciałby zająć się tym tematem nieco głębiej, polecam książkę ks. Michała Hellera i ks. Tadeusza Pabjana Stworzenie i początek wszechświata. Teologia-Filozofia-Kosmologia, która w całości dotyczy chrześcijańskiej koncepcji stworzenia przez Boga w kontekście współczesnej fizyki i kosmologii. Książka jest napisana zrozumiałym i niezawiłym językiem, nie jest potrzebna do jej lektury zaawansowana wiedza z zakresu nauk ścisłych.