Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

poniedziałek, 12 lutego 2018

Czy ateiści są bardziej hojni i filantropijni niż ludzie wierzący?

Zamiast pisać na powyższy temat od siebie, przytoczę w całości rozdział pod takim samym tytułem z książki Thomasa D. Williamsa "Większy niż myślisz", będącej polemiką z tezami czołowej czwórki przedstawicieli nowego ateizmu. Autor jest teologiem związanym z Uniwersytetem Regina Apostolorum w Rzymie oraz watykanistą stacji CBS News, konsultuje i komentuje problemy wiary, etyki i religii dla kilku sieci telewizyjnych, w tym NBC News i Sky News.

Książkę cytuję w związku z badaniami dotyczącymi zachowań altruistycznych u dzieci, których wyniki nie są korzystne dla dzieci wychowywanych przez religijnych rodziców. Nie przestaje zadziwiać jak łatwo ludziom niereligijnym wykorzystać taki wynik jako pretekst do postawienia bezdyskusyjnej, "naukowo potwierdzonej tezy", że wychowanie religijne patologizuje dorastających ludzi i wykorzenia z nich wszelką naturalną empatię, która w wieku dorosłym przeradza się w okrucieństwo i bezduszność (to nic, że 5,5 tys. dzieł charytatywnych będących owocem działalności 800 pomocowych organizacji katolickich w samej tylko Polsce jest prowadzonych przez te "potwory", wyzute przez indoktrynację religijną z elementarnych cech ludzkich <tylko tych pozytywnych oczywiście, te drugie mają się nieźle, a nawet bujnie się rozwinęły>). Nie dziwi to już jednak tak bardzo, jeśli zauważy się, że te same osoby słysząc np. o księdzu, który niestosownie zachował się na pogrzebie, którego udzielał, mówią lub piszą natychmiast po przeczytaniu o tym w sieci tonem nieznoszącym sprzeciwu "to charakterystyczne dla ludzi Kościoła" lub "typowe zachowanie umysłów wyprodukowanych przez Watykan". Jakość podobnych tez i wypowiedzi, ich uczciwość intelektualna, "rzetelność" i "obiektywność" odsłaniają całkowicie pozanaukową i pozamerytoryczną motywację tych "poszukiwaczy prawdy", którzy "prawdę stawiają ponad interes własny i denominację", jak lubią o sobie myśleć, dlatego nie mają problemu np. ze zmieszaniem z błotem dyrekcji korporacji i jej 600 pracowników, dlatego że portier przy wejściu do gmachu centrali nie był dla nich miły lub nazwać przewlekłymi i niereformowalnymi hipokrytami kilka tysięcy pracowników organizacji Lekarze Bez Granic dlatego, że u jednego z nich znaleziono w laptopie dziecięcą pornografię. Kieruje tymi ludźmi wyłącznie troska o wspomnianą prawdę, której nadają walor moralny, dlatego chętnie i od ręki, z nieodłącznym oburzeniem kogoś, kogo nie imają się słabości (a jeśli już, to jest to zbyt obszerna beza), raczą bliźnich poznaniem, które reszcie świata umyka. Zwłaszcza "ciemnym masom zindoktrynowanych religiantów". Ale wystarczy, taka druzgocąca krytyka i szlachetność motywacji kierującej tymi "światłymi" (przydomek nadany ateistom przez Dawkinsa i Dennetta) powinna zamykać usta osobom takim jak autor tego posta, dlatego oddaję głos komuś innemu.
Książkę polecam w całości, ponieważ jest udaną, choć syntetyczną, okrojoną do minimum, polemiką z popularnymi tezami ateizmu (w rzeczywistości mitami lub zafałszowaniami).

"Mówiąc o wpływie, jaki na ludzi wywiera religia, ateiści chętnie pomijają milczeniem kwestię działalności dobroczynnej. Wszystko, na co potrafi się zdobyć Christopher Hitchens to dość mglista i subiektywna uwaga, iż żadne dane statystyczne nigdy nie będą w stanie wskazać, że ateiści "popełniają większą liczbę przestępstw wiążących się z zaborem mienia i przemocą niż ludzie wierzący". Powodem, dla którego ateiści starannie unikają pytania o szczodrość, są wyniki badań, wskazujące na gigantyczną różnicę w tej kwestii między ludźmi wierzącymi a niewierzącymi. Nie wzbudzi naszego zdziwienia fakt, że owa różnica wypada na korzyść ludzi religijnych.

Jak wspomniałem (w poprzednim rozdziale autor podał wyniki tych samych badań dotyczące poczucia szczęścia u wierzących i niewierzących, również niekorzystne dla tych drugich; cytuje też inne badania z 2004 roku), w 2000 r. naukowcy z uniwersytetów amerykańskich oraz Ośrodek Badania Opinii Publicznej Roper przeprowadzili zakrojone na szeroką skalę standaryzowane badania nad kapitałem społecznym (Social Capital Community Benchmark Survey - SCCBS), zbierając trzydzieści tysięcy wywiadów od respondentów z pięćdziesięciu gmin w całych Stanach Zjednoczonych. Badanych pytano o ich "zachowania obywatelskie", włączając w to angażowanie się w działalność charytatywną i wolontariat w roku poprzedzającym badania. (1)

Analizując te dane, profesor Arthur C. Brooks z Uniwersytetu Syracuse podzielił respondentów na trzy grupy. Osoby, które przyznawały się do obecności na nabożeństwach co najmniej raz w tygodniu, znalazły się w grupie "religijnej". Jej liczebność wyniosła 33 procent badanej populacji. Tych, którzy uczestnictwo w obrzędach religijnych deklarowali rzadziej niż kilka razy w roku lub też otwarcie przyznawali się do odrzucenia religii, nazwał grupą "zsekularyzowanych". W jej skład weszło 26 procent badanych, co oznaczało, że grupa osób praktykujących nieregularnie liczyła pozostałe 41 procent. (2)

Brooks stwierdził, że rozbieżności pomiędzy grupą "religijną" i "zsekularyzowaną" są ogromne. Prawdopodobieństwo, że ludzie religijni przeznaczą pieniądze na jakiś cel dobroczynny, jest wyższe o 25 procent niż w grupie osób indyferentnych religijnie (91% wobec 61%), a w przypadku udziału w wolontariacie proporcja ta wynosi odpowiednio 67% i 44% (różnica - 23 punkty procentowe). Przekładając to na pieniądze, rocznie wypada więc średnio 2210 dolarów amerykańskich w przypadku osoby wierzącej, w porównaniu do 642 dolarów w przypadku osoby niereligijnej. 

Jeśli chodzi o ilość godzin przeznaczonych na wolontariat, ludzie wierzący decydowali się na działalność społeczną średnio 12 razy rocznie, podczas gdy ochotnicy niewierzący średnio 5,8 razy. Oznacza to, że osoby religijne, których jest w populacji 33%, dają 52% wszystkich datków, a ich czas poświęcony na wolontariat stanowi 45% ogólnego wymiaru działalności społecznej. Ludzie zsekularyzowani stanowią 26% populacji, ale ich udział finansowy we wsparciu różnych projektów wynosi 13%, a ilość czasu przeznaczonego na wolontariat - 17% ogółu. (3)
Co ciekawe, dane te wskazują, że czynnikiem decydującym o tym, czy ktoś będzie mieć skłonność do działań na rzecz dobroczynności, nie jest jakaś jedna konkretna religia, lecz raczej stopień zaangażowania religijnego danej osoby. Dla ilustracji: pośród tych, którzy regularnie uczestniczą w nabożeństwach, datki na cele charytatywne daje 92% protestantów, 91% katolików, 91% Żydów oraz 89% przedstawicieli innych religii. (4)

Kolejny istotny wynik omawianych badań wiąże się z zachowaniami społecznymi dotyczącymi akcji charytatywnych, które nie są nakierowane na cele religijne. Okazuje się, że osoby wierzące odznaczają się większą niż osoby zsekularyzowane szczodrością, jeśli chodzi o finansowanie także pozareligijnych projektów. Akcje, które nie są związane z celami wyznaniowymi, wspiera finansowo 68% ogółu społeczeństwa (a 51% poświęca się wolontariatowi), przy czym ludzie religijni chętniej dają na nie swoje pieniądze niż ludzie niereligijni (71% wobec 61%); jest ich też o 21% więcej niż osób zsekularyzowanych jeśli chodzi o wolontariat (odpowiednio 60% wobec 39%). 
I dalej: prawdopodobieństwo, że osoba religijna będzie angażować się na rzecz swojej dzielnicy i społeczności lokalnej jest o 7 punktów procentowych wyższe niż w przypadku ludzi indyferentnych religijnie; o 20% wyższe, jeśli chodzi o pomoc dla osób biednych i starych oraz o 26% wyższe w działalności wspierającej szkołę i młodzież. W każdej z tych kategorii bez wyjątku praktykowanie religii wiąże się w sposób bezpośredni z hojnością, z chęcią oddawania swego czasu i swoich pieniędzy innym. (5)

Wyniki te mogą budzić zdziwienie jedynie u kogoś z głęboko zakorzenionym uprzedzeniem wobec religii (tak, to ci "szlachetni" z mojego wstępu - przyp. autora bloga). Nawet deista Wolter, który przyjacielem chrześcijaństwa nie był, przyznał jednak, że religia przynosi społeczeństwu ogromne korzyści, jeśli chodzi o zorganizowaną dobroczynność: "Nie ma chyba nic wspanialszego na ziemi niż poświęcenie młodych i pięknych, często wysokiego urodzenia i słabej płci, aby pracować w szpitalach dla ulżenia ludzkiej nędzy, który to widok jest tak dla naszej wrażliwości poruszający. Ludy nie znający religii rzymskiej (rzymskokatolickiej - przyp. moje) starają się dobroczynne te dzieła naśladować, lecz dalece niedoskonale". (6)

Swoją pogłębioną analizę związków działalności charytatywnej z wiarą profesor Brooks kończy refleksją na temat wychowawczego oddziaływania religii w tym względzie:
W świątyniach naucza się wiernych, że mają wypływający z religii obowiązek dawania i że człowiek ma potrzeby zarówno fizyczne, jak i duchowe. Mówiąc wprost, ludzie znacznie częściej uczą się, czym jest dobroczynność właśnie we wnętrzach kościołów, synagog, meczetów - a nie poza nimi. Jeśli postawa dzielenia się jest rzeczywiście zachowaniem wyuczonym, to świątynie są zapewne jednym z tych miejsc, gdzie można się jej (szczególnie efektywnie) nauczyć. (7)
Argumentacja pisarzy antyreligijnych bazuje niemal wyłącznie na anegdotach; w ten sposób pragną oni formułować twierdzenia wrogie religii. Dowodząc wyższości ateizmu nad wiarą w Boga, przedstawiają nam nanizane na sznurek obrazki wszelkiego zła - jakie ich zdaniem popełniono w imię religii - w nadziei, że wszystkie te straszne historie zniesmaczą czytelników na tyle, by odwrócili się od religii na dobre. Jednak tam, gdzie w grę wchodzą rzetelne statystyki porównujące postawy ludzi wierzących i niewierzących, zawsze faworyzują one tych pierwszych. Niezależnie od tego, czy mówimy o ogromie zła i rozlewie krwi, za które odpowiedzialne są ateistyczne reżimy (autor zajmuje się tym we wcześniejszych rozdziałach), czy o hojności i działalności charytatywnej osób religijnych, czy też po prostu o szczęściu, jakie daje wiara - religia za każdym razem bije ateizm na głowę. Sam ów fakt powinien dać każdemu bezstronnemu obserwatorowi wiele do myślenia."

Za: Thomas D. Williams, "Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów", wyd. Jedność 2012; oryg. wyd. - New York, 2008.

_________________________________________________

Przypisy:

(1) http:/www.cfsv.org/communitysurvey/ (strona wydaje się obecnie nie działać, za tę informację podczas rozmowy na forum internetowym jej autor został nazwany kłamliwym i nieuczciwym religiantem ("jak każdy wierzący"); osobie zainteresowanej jej uczciwość nie pozwoliła poczekać na dokończenie cytowania źródeł przeze mnie i uznała w swojej bezstronności, że badania przeprowadził zapewne jakiś hochsztapler podobny do mnie, którego wiarygodności nawet nie warto sprawdzić)

(2) A. C. Brooks, Religious Faith and Charitable Giving, "Policy Review", 212 (2003), s. X-XI.

(3) tamże.

(4) tamże.

(5) tamże.

(6) Wolter, cytat za M. Davies, For Altar and Throne: The Rising in the Vendee, MN: Remnant Press, St. Paul 1997, s. 13.

(7) A. C. Brooks, Religious Faith..., artykuł cytowany powyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz