Jest to temat, odnośnie którego można by napisać dużo od siebie, przytoczyć treści "debat" pomiędzy wierzącymi a ateistami, przytoczyć świadectwo własne, które w tym względzie jest bardzo bogate, ponieważ najzwyczajniej w świecie nigdy nie spotkałem ateisty, który 1) szanowałby moje poglądy (nie znosił je lub tolerował, przymuszany nałożonym na siebie nakazem humanistycznej otwartości, nawet wobec największych bzdur, byle tylko nie niosły zła moralnego, ale naprawdę szanował, uznając ich <choćby częściową> racjonalność, zasadność i intelektualną wartość 2) w oczach którego status mojej osoby byłby taki sam pod względem umysłowym, intelektualnym czy emocjonalnym jak status osób niewierzących.
Nie będę jednak o tym pisał, wystarczy wejść na pierwsze z brzegu forum katolickie, żeby zobaczyć jakimi terminami określają wierzących licznie zgromadzeni tam ateiści-misjonarze. Przychodzą tam zresztą tylko po to, aby uświadomić osoby religijne jak bardzo są wybrakowane, a ich życie i przekonania głęboko żałosne.
Chciałem jednak udzielić głosu autorowi książki, będącej polemiką z głównymi tezami czołowych ateistów, w której znajduje się właśnie rozdział pod takim tytułem, jak w tytule posta. Są tam wypowiedzi czołowych ateistów, które zilustrują wystarczająco sprawę, o której tu piszę.
Ateiści skarżą się na brak tolerancji ze strony osób religijnych, co z reguły sprowadza się do narzekania na entuzjazm wierzących, którzy głoszą swoje prawdy wiary przed światem. Jak już wiemy, Christopher Hitchens domaga się, by ludzie religijni "zostawili go w spokoju", natomiast Sam Harris uskarża się na nieprzyjemne listy, jakie otrzymał po napisaniu książki The End of Faith, w których namawiano go do wejścia na właściwą ścieżkę, porzucenia ateizmu oraz przyjęcia Dobrej Nowiny, zanim nie będzie za późno. Harris powiada, że wielu z tych mówiących o sobie jako o ludziach przemienionych przez miłość Chrystusa, to w istocie osoby "wręcz krwiożerczo wrogie, nie tolerujące żadnej krytyki".
A przecież, mimo tej hiperboli, nietolerancja religijna - przynajmniej we współczesnym społeczeństwie amerykańskim - wydaje się raczej znikoma. Nic mi nie wiadomo o chrześcijanach, którzy uważaliby, iż ateizm czy inne wyznania religijne należy zdelegalizować. Nie słychać chyba nic o planach zmierzających do zakucia ateistów w dyby albo segregacji metodystów. Wolność wyznania i sumienia to z trudem wywalczone zdobycze zachodniej cywilizacji. Chrześcijanie uważają, że wiara i kult muszą być dobrowolne, jeśli mają być cokolwiek warte i słusznie odrzucają pomysł narzucania religii w drodze przymusu. Być może nie dotyczy to niektórych fanatyków, jednak wszystkie wielkie religie przychylają się obecnie do poglądu, że wiary nie wolno krzewić mieczem.
Gdzie na skali tolerancji znajdują się nasi przyjaciele ateiści? Niezbyt wysoko, jak się okazuje. Czasem nietolerancja przybiera u nich formę zwykłej napaści słownej. Christopher Hitchens pisze, że religia "jest furiacka, irracjonalna, nietolerancyjna, wspierająca rasizm, wspólnotę plemienną i bigoterię" oraz "wywodzi się z pełnego wrzasku i strachu okresu niemowlęctwa naszego gatunku, stanowiąc infantylną próbę zaspokojenia naszej nieposkromionej potrzeby wiedzy". Podobnie ludzie religijni godni się wyłącznie pogardy. Hitchens nazywa św. Augustyna "egocentrycznym fantastą i geocentrycznym ignorantem" (odnośnie ignorancji i zafałszowań historycznych Hitchensa w jego głównej pracy odsyłam do innego postu na tym blogu - przyp. autora bloga), zaś Billy'ego Grahama zwykłym wyzyskiwaczem, "którego oportunizm i antysemityzm same w sobie stanowią narodową hańbę na niewielką skalę". Mojżesz był "fanatykiem", Jan Kalwin "sadystą", a Mahatma Gandhi "obskurantem", który narzucał innym "swoje ego". Księga Apokalipsy, napisana przez św. Jana Ewangelistę, składa się z "obłąkanych fantazji", natomiast apostoł Paweł żywi "zarówno strach, jak i pogardę wobec kobiet". Aby zyskać sobie u Hitchensa dozgonną wzgardę, wystarczy wyznawać jakąś religię (1).
Jednakże wykazywany przez ateistów brak tolerancji wykracza niekiedy poza granicę zwykłych wyzwisk. W książce The End of Faith Sam Harris złowrogo obwieszcza: "Słowa takie jak <Bóg> i <Allach> muszą zniknąć tak samo, jak <Apollo> czy <Baal>, w przeciwnym Bowiem razie zniszczą nasz świat". Nieco wcześniej nie pozostawił na chrześcijanach suchej nitki za ich rzekomy brak tolerancji, a oto nagle czyni gwałtowny zwrot i zaczyna namawiać swoich współwyznawców w antyreligijności do aktywnej nietolerancji wobec religii. Stawia przerażającą tezę, że idea tolerancji religijnej "to jedna z głównych sił napędowych, spychających nas ku przepaści". "Mając na względzie relację zachodzącą pomiędzy poglądami a postępowaniem - dodaje - nie możemy już dłużej tolerować zróżnicowania wierzeń religijnych, podobnie jak nie tolerujemy różnych poglądów dotyczących epidemiologii czy podstawowej higieny". Tak, czytelnik się nie przesłyszał. Winowajcą jest tolerancja wobec religii, z którą należy skończyć. Nie wolno już pozwalać na to, by ludzie wierzyli w to, co chcą. Albo porzucą wiarę, albo poniosą konsekwencje.
A jakież są to konsekwencje? Harris nie pozostawia cienia wątpliwości: "Związek zachodzący pomiędzy wierzeniami a zachowaniem znacząco podnosi stawkę w tej grze. Niektóre propozycje są tak niebezpieczne, że należałoby uznać za etyczne zabijanie ludzi, którzy w nie wierzą. Może się to wydać bardzo niezwykłą tezą, ale wyraża ona tylko zwykłe fakty dotyczące świata, w którym żyjemy". Krytyk Theodore Dalrymple, przerażony tymi słowami, napisał, iż są one "chyba najbardziej haniebne spośród wszystkich, jakie można znaleźć w książkach napisanych przez ludzi mieniących się racjonalistami".
Nietolerancja ze strony ateistów nie dotyczy wyłącznie fanatyków religijnych. Pamiętajmy, że dla Harrisa, Hitchensa i Dawkinsa ekstremizm religijny nie jest problemem numer jeden. Bardziej trapi ich religijność umiarkowana, ponieważ to ona usypia nas w obliczu niebezpieczeństw czyhających w religii w ogóle. Dlatego Harris konstatuje, że "największym problemem, przed jakim stoją społeczeństwa cywilizowane, nie jest ekstremizm religijny: chodzi tu raczej o szersze spektrum ustępstw na płaszczyźnie kulturowej i intelektualnej, jakich dokonujemy wobec religii. Ludzie umiarkowani religijnie są w dużej mierze odpowiedzialni za konflikt religii w świecie współczesnym". Wystarczy, Szanowny Panie. Wystarczy już traktowania ludzi wierzących z szacunkiem. Religia musi umrzeć.
W swym antyreligijnym ekstremizmie Harris nie jest osamotniony. Chociaż Hitchens zarzeka się, że nie zabroniłby nikomu wierzyć w Boga, nawet gdyby leżało to w jego mocy, z ewidentnym podziwem cytuje długie fragmenty z Karola Marksa, na przykład ten, gdzie prezentuje on pogląd, iż "zniesienie religii jako iluzorycznego szczęścia człowieka jest warunkiem prawdziwego szczęścia". Nie minęło nawet jedno pokolenie od chwili, gdy runął Mur Berliński, a Hitchens już najwyraźniej zapomniał o katastrofie, wywołanej przez próbę wyrugowania religii z życia społeczeństwa i narzucenia mu ateizmu. Czy Hitchens naprawdę chce twierdzić, że realny marksizm, w dowolnym ze swoich wcieleń, gdziekolwiek zrealizował swój ziemski raj, o którym mówił jego twórca?
Czytając wszystkie wspomniane ateistyczne traktaty, nie można pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że - gdyby im na to choć trochę pozwolić - przynajmniej niektórzy autorzy wprowadziliby przepisy zakazujące praktyk religijnych. Mimo protestów, jakie podnoszą, wydaje się, że Hitchens, Dawkins i inni członkowie gildii ateistów są gotowi ograniczyć wolność sumienia tak, aby wszyscy obywatele maszerowali pod dyktando światopoglądu ateistycznego. Gdzie oburzenie ludzi rozsądnych? Czy nietolerancja ze strony ateistów - najbardziej niszcząca forma nietolerancji w dziejach - jest jej jedyną postacią, której ujdzie wszystko na sucho?
Za: Thomas D. Williams, "Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów".
_______________________________________________________
Przypisy:
(1) Ch. Hitchens, Bóg nie jest wielki, s. 56, 64, 32, 192, 184, 54, w wydaniu amerykańskim.
Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)
Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)
W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie. (przekonanie własne)
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie. (przekonanie własne)
piątek, 16 lutego 2018
O pedofilii w Kościele
Temat idealny dla krytyków Kościoła, jak też ateistów nie najwyższych lotów. Nie najwyższych, ponieważ człowiek neutralnie nastawiony do rzeczywistości, naprawdę mający potrzebę wiedzieć jak jest, wie, że przy odrobinie dobrej woli i wysiłku sprawa, o której mowa w tym poście okazałaby się mieć zupełnie inne oblicze; że stopień jej zmitologizowania i zafałszowania jest tak duży, jak małe jest rzeczywiste pragnienie poznania prawdy przez krytyków Kościoła i religii. Trochę lat już mam, przyznam jednak, że nie zdarzyło mi się spotkać w swoim życiu niewierzącego, który nosiłby w sobie po prostu niezafałszowane pragnienie poznania prawdy. Osoby anty-religijnej nastawionej do rzeczywistości neutralnie, pragnącej ją poznać bez żadnych przedzałożeń i uprzedzeń, takiej, która rozważa spotykane przez siebie sprawy z każdej ze stron i każdej oddaje sprawiedliwość. Prawdopodobnie istnieją tacy ludzie, spotkać jednak ich jest niezwykle trudno, powiedziałbym nawet, że graniczy to z cudem. Żeby się o tym przekonać, wystarczy pobyć chwilę na głównym portalu racjonalistów polskich, który ma ambicję być centrum wolności intelektualnej i rzetelności naukowej. W stosunku do religii, jej historii i teologii różnych tradycji religijnych, obie te wartości spotkać można tam w ilości takiej, jak ilość dżemu w bardzo złej jakości pączku.
Wracając do tematu. Jest on oczywiście dramatyczny i każda ilość ofiar jest zjawiskiem bardzo smutnym, niedopuszczalnym i wymagającym przeciwdziałania w każdym wymiarze. Nie zmienia to jednak zafałszowań medialnych czy powielania plotek w internecie z przekłamanymi informacjami odnośnie skali tego zjawiska w Kościele. Chciałbym przedstawić tutaj tylko kilka statystyk dotyczących tego tematu, aby zilustrować jak niewiele dobrej woli posiadają ludzie, dla których móc napisać o "księżach penetrujących swoje owieczki", jest wręcz intelektualną i emocjonalną rozkoszą. Czekają oni tylko na kolejną publikację na ten temat, wertują medialne nowiny w poszukiwaniu świadectw na rzecz tezy o "niezwykłej diabelskości i zdeprawowaniu pracowników korporacji watykańskiej", którzy stłumionej seksualności dają w końcu zawsze upust, jak nie w łożach niezliczonych kochanek, to na zapleczach plebanii lub po szkoleniach dla ministrantów. Naprawdę. Te osoby tak myślą, a przynajmniej chcą, żeby tak sądzono, mają przecież w tym interes, którym się zohydzenie wszystkim tego, do czego sami nie czują sympatii. Nie sądzę jednak, aby w głębi duszy były przekonane, że tak jest naprawdę. Ja nawet to wiem. Uczciwy człowiek zanim użyje wielkiego kwantyfikatora (wszyscy, cały itd.) odnośnie czegokolwiek na tym świecie, zanim skrzywdzi publicznie i nada piętno niezliczonym zastępom niewinnych być może ludzi lub instytucjom (patrz post dotyczący Caritasu), najzwyczajniej po prostu w świecie będzie chciał zweryfikować jakąkolwiek ryzykowną i nieoczywistą tezę, mającą tak dalekie konsekwencje.
Bo czy można mieć rzetelną wiedzę, wrażliwość moralną, być człowiekiem dobrej woli oraz intelektualnie uczciwym twierdząc np. że "społeczeństwa religijne są pod każdym mierzalnym względem gorsze od niereligijnych"? Przecież wystarczą 2 minuty, aby zweryfikować negatywnie powyższą tezę, a kilka lektur trwale pozbawi prawomocności ich stawiania. Osoba zwalczająca religię na podłożu jej rzekomej szkodliwości społecznej, powinna być bardzo ostrożna, zastawia bowiem na siebie często pułapkę i po prostu strzela sobie w stopy. Jest tak choćby w temacie ofiar religijnej przemocy w porównaniu do ofiar systemów lub projektów ateistycznych w historii czy choćby większej hojności i wrażliwości na biedę u osób niewierzących, w porównaniu do stopnia ich występowania u osób religijnych (polecam post dotyczący filantropii u obu grup; post dotyczący ofiar religijnych i ateistycznych systemów jest w przygotowaniu). Nie łudzę się, że jakość ateistycznej lub antyklerykalnej krytyki zmieni się kiedykolwiek, David B. Hart wykazał, że nawet wśród czołowych intelektualistów ateistycznych ilość zafałszowań, stopień ignorancji historycznej i merytorycznej odnośnie zjawisk dziejowych i nauczania religijnego jest zadziwiający. Nie jest więc tak dziwne, że ich naśladowcy i czytelnicy robią to samo w jeszcze mniej wyszukany sposób, nie są przecież na seminarium naukowym, tylko na forach, portalach i blogach, i nic im za to nie grozi, więc robią to, bo po prostu mogą.
* * *
Chciałbym zaprezentować tu tylko kilka krótkich danych:
Raport przygotowany dla amerykańskiego Departamentu Edukacji w 2004 roku wykazał, że pedofilia jest ok. 60-krotnie rzadsza wśród księży, niż pośród nauczycieli. Najwięcej pedofili wywodzi się spośród nauczycieli i trenerów sportowych.
Co roku do Urzędu Dyscyplinarnego Kongregacji Nauki Wiary zgłaszanych jest ok. 250 (na 400 tys. księży) przypadków molestowania, w tym:
Po zestawieniu tych danych z wcześniej podanymi (mówiącymi o mniejszym niż statystyczny udziale księży w grupie osób molestujących dzieci) wniosek jest jasny: grupą ryzyka są raczej osoby homoseksualne niż księża. Wnioski te znalazły potwierdzenie z licznych badaniach (W.D. Eriksona, R. Blancharda, J. Dreslera, K. Freunda i innych), o czym oczywiście nie usłyszy się w mediach z powodu politycznej poprawności.
Kościół przedstawia się w mediach obecnie jako "epicentrum wykorzystywania seksualnego młodych", podczas, gdy nadużycia seksualne miały w nim miejsce głównie w latach 60-tych i 80-tych. W roku 2009 zanotowano w USA jedynie 6 przypadków oskarżenia o nadużycia seksualne, co świadczy o tym, że Kościół znacznie lepiej poradził sobie z pedofilią niż inne instytucje (New York Post donosił w tym samym czasie: "każdego dnia w mieście Nowy Jork co najmniej jedno dziecko jest seksualnie wykorzystywane przez pracownika szkoły").
Według raportu Shakeshaft ilość uczniów w amerykańskich szkołach publicznych, które padły ofiarą pedofilii, jest sto razy większa niż ofiar księży, o czym przypomniał mediom prezydent Amerykańskiej Ligii Katolickiej William Donohue.
W latach 2006-2016 skazano w Polsce za czyny pedofilskie 27 duchownych, podczas gdy w samym tylko roku 2012 skazano za to samo 615 osób świeckich, niezwiązanych z Kościołem (jeśli pomnożyć tę liczbę przez 10, wychodzi 6150 osób nie związanych z Kościołem na 27 duchownych w tym samym czasie; owszem, jest to okropne, ale twierdzić w tym świetle, że Kościół jest wylęgarnią pedofilów, a księża najbardziej zdemoralizowaną grupą społeczną w tej kwestii, jest po prostu demagogią i niezwyczajnym brakiem przyzwoitości - dodatek mój, autora bloga), a w mediach nie pojawił się ani jeden opis przypadku, w którym winnym był nie-ksiądz.
Na koniec jeszcze fragment odpowiedzi Ministra Sprawiedliwości z 22.11.2013 roku na zapytanie Marszałka Senatu Bogdana Borusewicza w sprawie osób dopuszczających się pedofilii:
* * *
Powyższe statystyki i informacje, jak i wiele zwrotów dosłownie przytoczonych, zaczerpnąłem z pracy Marka Piotrowskiego Kościół oskarżony (2016), znaleźć tam można wszystkie źródła podawanych informacji.
Już ten krótki przegląd pozwala nieco inaczej spojrzeć na skalę zjawiska pedofilii w Kościele. To, co robi Kościół wewnętrznie w tej sprawie, jak przebiega proces oczyszczania wewnątrzkościelnego i postępy w tym przez ostatnie kilkadziesiąt/kilkanaście lat, pozostaje dla osób wrogo nastawionych do instytucji religijnych zupełnie niedostępne poznawczo, ponieważ nie dokonują one żadnych kroków, aby po taką wiedzę sięgać. Niektórzy sięgają po naukę tylko wtedy, kiedy może ona stać się w ich rękach narzędziem pomagającym oczernić, umniejszyć, a w ostateczności usunąć w życia publicznego zjawisko religii w ogóle, w szczególności zaś Kościół katolicki. Ta sama ręka doznaje jednak niedowładu, jeśli ma się przewertować prace, dokumenty i statystyki sprzyjające religii/wierze w zestawieniu z podobnymi zjawiskami w wykonaniu świeckim/ateistycznym. Taki nieśmiały, zawsze w połowie drogi na ścieżce szlachetności, imperatyw prawdy.
Wracając do tematu. Jest on oczywiście dramatyczny i każda ilość ofiar jest zjawiskiem bardzo smutnym, niedopuszczalnym i wymagającym przeciwdziałania w każdym wymiarze. Nie zmienia to jednak zafałszowań medialnych czy powielania plotek w internecie z przekłamanymi informacjami odnośnie skali tego zjawiska w Kościele. Chciałbym przedstawić tutaj tylko kilka statystyk dotyczących tego tematu, aby zilustrować jak niewiele dobrej woli posiadają ludzie, dla których móc napisać o "księżach penetrujących swoje owieczki", jest wręcz intelektualną i emocjonalną rozkoszą. Czekają oni tylko na kolejną publikację na ten temat, wertują medialne nowiny w poszukiwaniu świadectw na rzecz tezy o "niezwykłej diabelskości i zdeprawowaniu pracowników korporacji watykańskiej", którzy stłumionej seksualności dają w końcu zawsze upust, jak nie w łożach niezliczonych kochanek, to na zapleczach plebanii lub po szkoleniach dla ministrantów. Naprawdę. Te osoby tak myślą, a przynajmniej chcą, żeby tak sądzono, mają przecież w tym interes, którym się zohydzenie wszystkim tego, do czego sami nie czują sympatii. Nie sądzę jednak, aby w głębi duszy były przekonane, że tak jest naprawdę. Ja nawet to wiem. Uczciwy człowiek zanim użyje wielkiego kwantyfikatora (wszyscy, cały itd.) odnośnie czegokolwiek na tym świecie, zanim skrzywdzi publicznie i nada piętno niezliczonym zastępom niewinnych być może ludzi lub instytucjom (patrz post dotyczący Caritasu), najzwyczajniej po prostu w świecie będzie chciał zweryfikować jakąkolwiek ryzykowną i nieoczywistą tezę, mającą tak dalekie konsekwencje.
Bo czy można mieć rzetelną wiedzę, wrażliwość moralną, być człowiekiem dobrej woli oraz intelektualnie uczciwym twierdząc np. że "społeczeństwa religijne są pod każdym mierzalnym względem gorsze od niereligijnych"? Przecież wystarczą 2 minuty, aby zweryfikować negatywnie powyższą tezę, a kilka lektur trwale pozbawi prawomocności ich stawiania. Osoba zwalczająca religię na podłożu jej rzekomej szkodliwości społecznej, powinna być bardzo ostrożna, zastawia bowiem na siebie często pułapkę i po prostu strzela sobie w stopy. Jest tak choćby w temacie ofiar religijnej przemocy w porównaniu do ofiar systemów lub projektów ateistycznych w historii czy choćby większej hojności i wrażliwości na biedę u osób niewierzących, w porównaniu do stopnia ich występowania u osób religijnych (polecam post dotyczący filantropii u obu grup; post dotyczący ofiar religijnych i ateistycznych systemów jest w przygotowaniu). Nie łudzę się, że jakość ateistycznej lub antyklerykalnej krytyki zmieni się kiedykolwiek, David B. Hart wykazał, że nawet wśród czołowych intelektualistów ateistycznych ilość zafałszowań, stopień ignorancji historycznej i merytorycznej odnośnie zjawisk dziejowych i nauczania religijnego jest zadziwiający. Nie jest więc tak dziwne, że ich naśladowcy i czytelnicy robią to samo w jeszcze mniej wyszukany sposób, nie są przecież na seminarium naukowym, tylko na forach, portalach i blogach, i nic im za to nie grozi, więc robią to, bo po prostu mogą.
* * *
Chciałbym zaprezentować tu tylko kilka krótkich danych:
Raport przygotowany dla amerykańskiego Departamentu Edukacji w 2004 roku wykazał, że pedofilia jest ok. 60-krotnie rzadsza wśród księży, niż pośród nauczycieli. Najwięcej pedofili wywodzi się spośród nauczycieli i trenerów sportowych.
Co roku do Urzędu Dyscyplinarnego Kongregacji Nauki Wiary zgłaszanych jest ok. 250 (na 400 tys. księży) przypadków molestowania, w tym:
- 60 % to akty seksualne ze starszą młodzieżą (powyżej 15 roku życia)
- 30% to akty heteroseksualne w tej samej kategorii wiekowej
- 10% to akty pedofilskie
- od 0,2 do 1,7% księży katolickich
- 2-3% pastorów
- 2-3% rabinów
- 3-12% świeckich psychologów
- Raport "John Jay" twierdzi, że 4% księży w USA w ciągu 52 lat (1950-2002) zostało przyłapanych na aktach pedofilskich / w rzeczywistości 4% było liczbą księży oskarżonych o takie praktyki, oskarżenia potwierdziły się w stosunku do niecałego promila (oskarżono 4400 księży, uniewinniono 4300; ogółem duchowieństwo w USA liczyło w ciągu tych lat 110 tys. księży).
- Raport Ryana z 2009 w Irlandii podał, iż latach 1930-1980 kapłani zgwałcili 2,5 tys. ofiar / po jakimś czasie sporządzono korektę, okazało się, że ofiar było 200. Niezależne od raportu Ryana media twierdziły, że ofiar w katolickich instytutach wychowawczych było nie 200, a...35 tys. (mimo, iż łączna liczba dzieci w tych instytucjach wynosi 25 tys.).
- Siostrę Norę Wall oskarżono i skazano na dożywocie za przemoc i pomocnictwo w zgwałceniu niepełnosprawnej wychowanki. Była to pierwsza kobieta skazana w Irlandii za gwałt i pierwsza osoba, która dostała w tym kraju za taki czyn wyrok dożywocia. Zakon wyraził ubolewanie i wydał oświadczenie, w którym zawarta była też prośba: "Jeśli ktoś z naszych podopiecznych był molestowany, błagamy, aby zwrócił się do policji". Prasa pełna była sensacyjnych tytułów w rodzaju Perwersyjna zakonnica, Diabelskie miłosierdzie, itp. Na motywach sprawy powstał nachalnie promowany film Siostry magdalenki / Już po wydaniu wyroku okazało się, że rzekomo "poszkodowane" są znane z wielokrotnych prób wyłudzeń pieniędzy od różnych osób, które oskarżały o molestowanie. Przy okazji okazało się, że bezdomny, któremu zakonnica miała rzekomo stręczyć wychowanki, nie mógł być obecny w miejscu przestępstwa (przedstawiono nagrania z monitoringu). Sprawa ponownie trafiła do sądu, zakonnicę uniewinniono, fałszywych świadków skazano. Nora Wall wygrała też proces o zniesławienie, jaki wytoczyła swoim oskarżycielom. Tego jednak już nie nagłośniono, a film dalej wyświetlany jest w kinach na całym świecie
- Włoski ksiądz Giorgio Govoni zostaje oskarżony o surrealistyczne przestępstwa (molestowanie dzieci, zmuszanie je do satanistycznych praktyk na cmentarzu, by je w końcu zamordować. Trybunał w Modenie skazuje go na 154 lata więzienia. Oskarżony doznaje zawału serca i umiera / W wyniku apelacji stwierdzono, że w Bassa Modenie (miejscowość, gdzie miały rozegrać się zdarzenia, o jakie oskarżono ks. Govoniego) nie istniała żadna sekta satanistyczna, do morderstwa dziewczynki przyznał się ktoś inny, część świadków była opłacana, a całą intrygę wyreżyserował niezrównoważony osobnik, zafascynowany literaturą na temat sterowania ludźmi. O uniewinnieniu księdza napisał jedynie włoski dziennik.
- Ks. Andrzej Dymer został oskarżony o molestowanie podopiecznych skupionych skupionych w założonym przez siebie ognisku. Z oskarżeniami wystąpił o. Mogielski, niebawem znalazły się one na łamach "Gazety Wyborczej" (według której sprawa miała być ukrywana przez księży) oraz TVN24 / W wyniku ponad rocznego śledztwa i przesłuchania 120 osób oczyszczono księdza z wszystkich zarzutów.
- Kardynał Joseph Bernardin z Chicago został oskarżony o molestowanie seksualne kleryka. Z powodu rangi duchownego, furgonetki reporterów parkowały pod oknem hierarchy / W sądzie okazało się, że rzekoma ofiara "przypomniała" sobie incydent podczas seansu hipnotycznego, przeprowadzonego przez "terapeutkę" po kilkugodzinnym kursie hipnozy. Inny dowód - wspólna fotografia była wycinkiem z grupowego zdjęcia podczas wizyty kardynała w seminarium. Akt oskarżenia został wycofany.
Po zestawieniu tych danych z wcześniej podanymi (mówiącymi o mniejszym niż statystyczny udziale księży w grupie osób molestujących dzieci) wniosek jest jasny: grupą ryzyka są raczej osoby homoseksualne niż księża. Wnioski te znalazły potwierdzenie z licznych badaniach (W.D. Eriksona, R. Blancharda, J. Dreslera, K. Freunda i innych), o czym oczywiście nie usłyszy się w mediach z powodu politycznej poprawności.
Kościół przedstawia się w mediach obecnie jako "epicentrum wykorzystywania seksualnego młodych", podczas, gdy nadużycia seksualne miały w nim miejsce głównie w latach 60-tych i 80-tych. W roku 2009 zanotowano w USA jedynie 6 przypadków oskarżenia o nadużycia seksualne, co świadczy o tym, że Kościół znacznie lepiej poradził sobie z pedofilią niż inne instytucje (New York Post donosił w tym samym czasie: "każdego dnia w mieście Nowy Jork co najmniej jedno dziecko jest seksualnie wykorzystywane przez pracownika szkoły").
Według raportu Shakeshaft ilość uczniów w amerykańskich szkołach publicznych, które padły ofiarą pedofilii, jest sto razy większa niż ofiar księży, o czym przypomniał mediom prezydent Amerykańskiej Ligii Katolickiej William Donohue.
W latach 2006-2016 skazano w Polsce za czyny pedofilskie 27 duchownych, podczas gdy w samym tylko roku 2012 skazano za to samo 615 osób świeckich, niezwiązanych z Kościołem (jeśli pomnożyć tę liczbę przez 10, wychodzi 6150 osób nie związanych z Kościołem na 27 duchownych w tym samym czasie; owszem, jest to okropne, ale twierdzić w tym świetle, że Kościół jest wylęgarnią pedofilów, a księża najbardziej zdemoralizowaną grupą społeczną w tej kwestii, jest po prostu demagogią i niezwyczajnym brakiem przyzwoitości - dodatek mój, autora bloga), a w mediach nie pojawił się ani jeden opis przypadku, w którym winnym był nie-ksiądz.
Na koniec jeszcze fragment odpowiedzi Ministra Sprawiedliwości z 22.11.2013 roku na zapytanie Marszałka Senatu Bogdana Borusewicza w sprawie osób dopuszczających się pedofilii:
- Średni wymiar kary pozbawienia wolności orzeczonej i aktualnie wykonywanej za przestępstwo z art. 200. § 1 KK polegające na dopuszczeniu się obcowania płciowego lub innej czynności seksualnej z małoletnim poniżej 15 lat wynosi około 4 lat i 2 miesięcy, w przypadku zaś gwałtu wobec małoletniego poniżej 15 lat (art. 197, 3 pkt 2 KK) około 5 lat i 5 miesięcy.
- Z posiadanych danych wynika, że na wskazaną wyżej liczbę osadzonych (1468), blisko 900 osób nie posiadało wyuczonego zawodu, około 70 osób wykonywało zawód murarza, 40 pracowników dorywczych, około 30 ślusarza, około 30 rolnika, 25 mechanika samochodowego. Pozostali osadzeni wywodzili się z innych grup zawodowych. Spośród nich zawód np. inżyniera, lekarza nauczyciela, pedagoga, duchownego wyznania rzymskokatolickiego, wychowawców w placówkach oświatowych, wychowawczych i opiekuńczych, wykonywały pojedyncze osoby.
Z upoważnienia Ministra Sprawiedliwości
Stanisław Chmielewski
Podsekretarz Stanu
(w pracy, którą wymieniam poniżej, można zobaczyć zdjęcie powyższego dokumentu, z pieczątką
i osobistym podpisem St. Chmielewskiego, dokument dostępny jest również tutaj)
i osobistym podpisem St. Chmielewskiego, dokument dostępny jest również tutaj)
* * *
Powyższe statystyki i informacje, jak i wiele zwrotów dosłownie przytoczonych, zaczerpnąłem z pracy Marka Piotrowskiego Kościół oskarżony (2016), znaleźć tam można wszystkie źródła podawanych informacji.
Już ten krótki przegląd pozwala nieco inaczej spojrzeć na skalę zjawiska pedofilii w Kościele. To, co robi Kościół wewnętrznie w tej sprawie, jak przebiega proces oczyszczania wewnątrzkościelnego i postępy w tym przez ostatnie kilkadziesiąt/kilkanaście lat, pozostaje dla osób wrogo nastawionych do instytucji religijnych zupełnie niedostępne poznawczo, ponieważ nie dokonują one żadnych kroków, aby po taką wiedzę sięgać. Niektórzy sięgają po naukę tylko wtedy, kiedy może ona stać się w ich rękach narzędziem pomagającym oczernić, umniejszyć, a w ostateczności usunąć w życia publicznego zjawisko religii w ogóle, w szczególności zaś Kościół katolicki. Ta sama ręka doznaje jednak niedowładu, jeśli ma się przewertować prace, dokumenty i statystyki sprzyjające religii/wierze w zestawieniu z podobnymi zjawiskami w wykonaniu świeckim/ateistycznym. Taki nieśmiały, zawsze w połowie drogi na ścieżce szlachetności, imperatyw prawdy.
czwartek, 15 lutego 2018
Indeks Ksiąg Zakazanych
Poniższy
post stanowi fragment książki Marka Piotrowskiego "Kościół oskarżony",
będącej odpowiedzią na listę zarzutów antykatolickich krążącą niegdyś w sieci,
oraz zawiera dane z artykułu ks. Rajmunda Pietkiewicza „Czy Kościół katolicki zabraniał
czytania Biblii?”.
* * *
Zarzut: Lata 1545-1563. Na Soborze Trydenckim utworzono Indeks Ksiąg Zakazanych, który przez 400 lat będzie krępował wolność myśli, sumienia i naukę.
Bezpośrednią przyczyną powstania indeksu było wydanie zafałszowanych przekładów Pisma Świętego, "naciąganych" pod naukę różnych nowych grup religijnych. Zdarzało się, że "niewygodne" fragmenty zmieniano lub po prostu opuszczano.
Drugim powodem pojawienia się indeksu był fakt, iż protestanci uczynili z wydawnictw narzędzie propagandy i Kościół łudził się, że będzie w stanie powstrzymać powódź kłamstw metodami administracyjnymi. Indeks zawierał także - o czym niechętnie się dziś wspomina - wydawnictwa pornograficzne oraz wróżbiarskie i magiczne (1).
Czy indeks był dobry i potrzebny? Z naszego dzisiejszego punktu widzenia - chyba nie. Uważamy, że taki sposób ograniczania "potężnej powodzi skażonych ksiąg" jest nie tylko nieskuteczny, ale i wątpliwy moralnie; co więcej, sam ma skłonność do wynaturzania się. Bywało, że na listę wpisywane były "na wszelki wypadek" książki pożyteczne, które absolutnie nie powinny się tam znaleźć - choćby kopernikańskie dzieło "O obrotach sfer niebieskich" (2) (nawiasem mówiąc, wcześniej wydane z imprimatur Kościoła!).
Z drugiej strony na indeksie znalazło się bardzo wiele pozycji rzeczywiście szkodliwych (np. wspomniane w odpowiedzi na zarzut 153 dzieło Juana de Sepulveda dowodzącego, iż Indian należy zmuszać siłą do chrztu i wolno ich traktować jak przeznaczonych do niewolnictwa).
Indeks jest dość typowym przykładem kontrowersyjnego (z dzisiejszego punktu widzenia) działania, powziętego ze szlachetnych pobudek. Pewne światło może na nie rzucić fragment przedmowy do Indeksu:
W XIX i XX wieku rola indeksu sprowadziła się faktycznie do roli ostrzeżenia przed wydawnictwami zawierającymi szkodliwe treści (i tak jest do dziś - indeks istnieje jako ostrzeżenie. Jest na nim np. wspomniane Mein Kampf).
Na koniec warto dodać, że łatwo Kościołowi czynić zarzut, gdyż to, co robił, było bardzo formalne; indeks był publicznie dostępny i znany, sprawa - choć z naszego dzisiejszego punktu widzenia nie do przyjęcia - była jasna i przejrzysta.
Inaczej było w kręgach protestanckich; tam cenzura zależała od fanaberii tego, który akurat miał władzę i następowała doraźnie (3). Co więcej, protestanci zakazywali wydawania nie tylko dzieł "papistów", ale i konkurencyjnych wyznań (np. luteranie wycinali dzieła kalwińskie i odwrotnie).
* * *
I jeszcze fragment odpowiedzi na inny zarzut w prezentowanej książce, dotyczący tego samego tematu:
"Zgodnie z American Library Association od 1982 r. w liberalnych USA zakwestionowano rozpowszechnianie ponad 11 tys. książek z powodu ich potencjalnej społecznej szkodliwości. I, choć podobnie jak w przypadku Indeksu Ksiąg Zakazanych, z pewnością niektóre pozycje zostały oprotestowane "na wyrost", a sama procedura budzi wiele (często słusznych) protestów (4), ta sama zasada eliminacji dzieł niebezpiecznych jest chyba słuszna.
Inna rzecz, że w dobie internetu wszelkie uregulowania prawne, podobnie jak kiedyś Indeks, tracą powoli praktyczne znaczenie."
Za: Marek Piotrowski, Kościół oskarżony; Ikona 2016.
___________________________________________________________
Przypisy:
(1) "Należy całkowicie odrzucić wszelkie książki i pisma zajmujące się geomancją, hydromancją, aeromancją, piromancją, onejromancją, chiromancją, nekromancją, a również te, w których znajdują się przepowiednie, czary, wróżby, wyrocznie, zaklęcia magiczne. Biskupi zaś niech starannie czuwają nad tym, aby nie były czytane ani posiadane książki, traktaty, tablice astrologiczne (...)". Pius IV, Dominici gregis custodiae, podaję za o. J. Salijem.
(2) Co prawda zostało tam umieszczone jedynie do czasu wprowadzenia kilku korekt.
(3) W czasie, gdy Kalwin praktycznie rządził Genewą, w mieście ustawiono szubienicę z napisem "Dla każdego, kto będzie źle mówić o Kalwinie". Reformator czuł się upoważniony do takich działań jako specjalnie namaszczony (pisał: "Jako, że Bóg zechciał mnie uwiadomić, czym jest dobro i czym jest zło, przeto muszę postępować wedle tej miary..."). Nie była to jedynie teoria - Michał Servet, który ośmielił się skrytykować tezy zawarte w dziełach Kalwina, został spalony. Kalwin osobiście dopilnował ułożenia drewna w ten sposób, aby śmierć ofiary nie nastąpiła zbyt szybko; faktycznie, palony Servet krzyczał przez dwie godziny, zanim umarł.
(4) Protestują między innymi zwolennicy wolności badań naukowych.
* * *
Zarzut: Lata 1545-1563. Na Soborze Trydenckim utworzono Indeks Ksiąg Zakazanych, który przez 400 lat będzie krępował wolność myśli, sumienia i naukę.
Bezpośrednią przyczyną powstania indeksu było wydanie zafałszowanych przekładów Pisma Świętego, "naciąganych" pod naukę różnych nowych grup religijnych. Zdarzało się, że "niewygodne" fragmenty zmieniano lub po prostu opuszczano.
Drugim powodem pojawienia się indeksu był fakt, iż protestanci uczynili z wydawnictw narzędzie propagandy i Kościół łudził się, że będzie w stanie powstrzymać powódź kłamstw metodami administracyjnymi. Indeks zawierał także - o czym niechętnie się dziś wspomina - wydawnictwa pornograficzne oraz wróżbiarskie i magiczne (1).
Czy indeks był dobry i potrzebny? Z naszego dzisiejszego punktu widzenia - chyba nie. Uważamy, że taki sposób ograniczania "potężnej powodzi skażonych ksiąg" jest nie tylko nieskuteczny, ale i wątpliwy moralnie; co więcej, sam ma skłonność do wynaturzania się. Bywało, że na listę wpisywane były "na wszelki wypadek" książki pożyteczne, które absolutnie nie powinny się tam znaleźć - choćby kopernikańskie dzieło "O obrotach sfer niebieskich" (2) (nawiasem mówiąc, wcześniej wydane z imprimatur Kościoła!).
Z drugiej strony na indeksie znalazło się bardzo wiele pozycji rzeczywiście szkodliwych (np. wspomniane w odpowiedzi na zarzut 153 dzieło Juana de Sepulveda dowodzącego, iż Indian należy zmuszać siłą do chrztu i wolno ich traktować jak przeznaczonych do niewolnictwa).
Indeks jest dość typowym przykładem kontrowersyjnego (z dzisiejszego punktu widzenia) działania, powziętego ze szlachetnych pobudek. Pewne światło może na nie rzucić fragment przedmowy do Indeksu:
"(...) Nie należy utrzymywać, że zakaz dotyczący szkodliwych druków jest naruszeniem wolności, kampanią przeciwko prawdzie, oraz że Indeks jest wystąpieniem przeciw erudycji i nauce. (...) Ateistyczne i niemoralne książki są często pisane ujmująco, poruszają tematy pobudzające żądze cielesne, zarozumiałość ducha i zawsze są pomyślane jako ziarno zepsucia w umysłach i sercach czytelników, przez swą chwytliwość; dlatego Kościół, jako troskliwa matka, strzeże wiernych przez stosowne zakazy, ażeby nie przykładali warg do kielicha z trucizną. Nie z lęku przed światłem Kościół zabrania czytania pewnych książek, ale z ogromnej gorliwości, rozgorzałej dzięki Bogu, nie toleruje utraty dusz wiernych, nauczając, że człowiek upadły z pierwotnej prawości, ulega silnej skłonności do zła, a więc znajduje się w potrzebie opieki i ochrony (...)".Warto zwrócić uwagę, że przecież i dziś nie pozwalamy na publikację pewnych książek: pornografii dziecięcej i zwierzęcej, wydawnictw propagujących narkotyki czy zbrodnicze ideologie (parę lat temu proces miało w Polsce wydawnictwo usiłujące skierować do księgarń edycję Mein Kampf Adolfa Hitlera). Współczesny, świecki indeks, zabrania publikacji książek negujących Holokaust (a nawet kwestionujących jego skalę), propagujących systemy totalitarne, a nawet...godzący w interesy niektórych firm (patrz: casus filmu Witajcie w życiu o firmie Amway). Indeks powstał z dokładnie tych samych pobudek; może tylko w średniowieczu nieco inaczej ludzie patrzyli na to, co jest skrajnie szkodliwe (a może tylko poważniej traktowali swoją wiarę?).
W XIX i XX wieku rola indeksu sprowadziła się faktycznie do roli ostrzeżenia przed wydawnictwami zawierającymi szkodliwe treści (i tak jest do dziś - indeks istnieje jako ostrzeżenie. Jest na nim np. wspomniane Mein Kampf).
Na koniec warto dodać, że łatwo Kościołowi czynić zarzut, gdyż to, co robił, było bardzo formalne; indeks był publicznie dostępny i znany, sprawa - choć z naszego dzisiejszego punktu widzenia nie do przyjęcia - była jasna i przejrzysta.
Inaczej było w kręgach protestanckich; tam cenzura zależała od fanaberii tego, który akurat miał władzę i następowała doraźnie (3). Co więcej, protestanci zakazywali wydawania nie tylko dzieł "papistów", ale i konkurencyjnych wyznań (np. luteranie wycinali dzieła kalwińskie i odwrotnie).
* * *
I jeszcze fragment odpowiedzi na inny zarzut w prezentowanej książce, dotyczący tego samego tematu:
"Zgodnie z American Library Association od 1982 r. w liberalnych USA zakwestionowano rozpowszechnianie ponad 11 tys. książek z powodu ich potencjalnej społecznej szkodliwości. I, choć podobnie jak w przypadku Indeksu Ksiąg Zakazanych, z pewnością niektóre pozycje zostały oprotestowane "na wyrost", a sama procedura budzi wiele (często słusznych) protestów (4), ta sama zasada eliminacji dzieł niebezpiecznych jest chyba słuszna.
Inna rzecz, że w dobie internetu wszelkie uregulowania prawne, podobnie jak kiedyś Indeks, tracą powoli praktyczne znaczenie."
Za: Marek Piotrowski, Kościół oskarżony; Ikona 2016.
Ks.
Pietkiewicz dodaje, że na Indeksie znalazły się tylko wydania Biblii
heretyckich oraz przekładów katolickich nie posiadających zgody Stolicy
Apostolskiej.
Stary
Testament tłumaczony przez niekatolików mogli czytać katolicy wykształceni i
pobożni za zezwoleniem biskupa, zabraniano korzystać tylko z niekatolickich
tłumaczeń Nowego Testamentu.
Można było
czytać Biblię w językach narodowych za zgodą biskupa lub inkwizytora, po
uprzednim zasięgnięciu rady u proboszcza lub spowiednika.
Niektóre
wydania Indeksu zawierały oprócz ksiąg zakazanych listę dzieł polecanych do
czytania. Były na niej wydania Biblii w
językach oryginalnych, różne wersje Wulgaty (obowiązujące oficjalnie i w
liturgii łacińskie tłumaczenie Pisma św.) oraz Biblie w językach narodowych.
Za: Rajmund
Pietkiewicz, „Czy Kościół katolicki zabraniał czytania Biblii?” (pdf dostępny w sieci).
___________________________________________________________
Przypisy:
(1) "Należy całkowicie odrzucić wszelkie książki i pisma zajmujące się geomancją, hydromancją, aeromancją, piromancją, onejromancją, chiromancją, nekromancją, a również te, w których znajdują się przepowiednie, czary, wróżby, wyrocznie, zaklęcia magiczne. Biskupi zaś niech starannie czuwają nad tym, aby nie były czytane ani posiadane książki, traktaty, tablice astrologiczne (...)". Pius IV, Dominici gregis custodiae, podaję za o. J. Salijem.
(2) Co prawda zostało tam umieszczone jedynie do czasu wprowadzenia kilku korekt.
(3) W czasie, gdy Kalwin praktycznie rządził Genewą, w mieście ustawiono szubienicę z napisem "Dla każdego, kto będzie źle mówić o Kalwinie". Reformator czuł się upoważniony do takich działań jako specjalnie namaszczony (pisał: "Jako, że Bóg zechciał mnie uwiadomić, czym jest dobro i czym jest zło, przeto muszę postępować wedle tej miary..."). Nie była to jedynie teoria - Michał Servet, który ośmielił się skrytykować tezy zawarte w dziełach Kalwina, został spalony. Kalwin osobiście dopilnował ułożenia drewna w ten sposób, aby śmierć ofiary nie nastąpiła zbyt szybko; faktycznie, palony Servet krzyczał przez dwie godziny, zanim umarł.
(4) Protestują między innymi zwolennicy wolności badań naukowych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)