Boga nikt nigdy nie widział;Jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca,ten [nam] opowiedział.
J 1, 18 (tłum. St. Mędala)
Wśród argumentów przeciw istnieniu Boga pojawia się czasem ten związany z Jego niewidzialnością, a co za tym idzie - jak chcą jego zwolennicy - związany z niedostępnością Boga i całkowitą niepewnością człowieka odnośnie Jego istnienia. Argument ten ma kilka wersji i przybiera różne formy. Pomińmy tutaj dość infantylne i niezrozumiałe u dorosłej osoby żądanie, aby Bóg był widzialny i dostępny zmysłom, co rzekomo ułatwiłoby wiarę wszystkim tym, którzy czują do Niego sympatię oraz tym, którzy uczucia sympatii wobec Boga nie znają. Czasem zarzut ten przybiera nieco poważniejszą formę i brzmi mniej więcej tak: "Bóg, który się ukrywa i jest niedostępny naocznie dla swoich stworzeń, i który nie pozwala nawet czasem (lub choćby jednorazowo) dać się poznać człowiekowi w sposób pozbawiony wątpliwości, tak, aby mógł on już zawsze w Niego wierzyć, a ściśle wiedzieć o Nim, uwalniając się od wiecznego błądzenia i kryzysów wewnętrznych - taki Bóg nie może kochać człowieka prawdziwie. Nie może, ponieważ nie dba o niego i nie chce zrobić dla niego tego, co zapewne zrobiłby każdy, dla kogo człowiek miałby odrobinę większe znaczenie, niż żadne. Bogu nie zależy więc aż tak na człowieku, innymi słowy nie kocha On tak człowieka, jak mówi o tym Biblia i jak uczy judeochrześcijańskie orędzie, dlatego jest w stanie On pozostawić człowieka na pastwę aż takiej niepewności i szukania po omacku (zakłada się przy tym, błędnie, że niewidzialność Boga, a więc Jego duchowość, uniemożliwia jakiekolwiek pewne poznanie Jego osoby i bytu)". Sugeruje się ponadto, że Bóg wymaga od człowieka ślepej wiary, nie zostawiając żadnych wyraźnych lub zobowiązujących śladów, po których można do Niego dojść. Wierzysz po prostu lub nie. Ci, którzy ślepo ryzykują, są błogosławieni "albowiem nie widzieli, a uwierzyli" i będą za ten ślepy i arefleksyjny skok wiary odpowiednio nagrodzeni. Według tego stanowiska im mniej masz powodów do wiary w Boga, tym większą twoja wiara ma zasługę oraz wartość.
W tym poście nie zajmę się tym ostatnim przekonaniem, które jest skutkiem elementarnego braku orientacji w kwestii tego, o co chodzi w wierze religijnej oraz ściślej, w wierze chrześcijańskiej.
Ślepa, nie posiadająca żadnych uzasadnień, ani przesłanek wiara, która decyduje się na krok "uwierzenia", aby zagwarantować sobie w razie czego życie wieczne i aby móc być uznanym przez Boga za "swojego" pod koniec życia (w przypadku, gdyby okazało się, że istnieje) - taka wiara jest zupełnie obca biblijnemu i religijnemu pojęciu wiary. Jest wręcz moralnie naganna. Posiada cechy przewlekłego, rozciągniętego w czasie egoistycznie umotywowanego aktu (a więc grzechu), który bez nawiązania relacji z Bogiem oraz dystansując się do treści Objawienia otrzymanego od Niego (w tym przykazań i nakazów moralnych), próbuje uzyskać dla siebie pewne dobra.
Wiara, która nie jest rozumna (a więc taka, która nie jest aktem w pełni osobowym, wolnym, odpowiednio godnie umotywowanym), jest według teologii chrześcijańskiej aktem niegodnym człowieka. Jest również aktem uwłaczającym Bogu, jako godnemu wiary rozumnej, świadomej i wolnej (skoro Bóg nie jest bytem irracjonalnym, sprzecznym i dowolnym, o jakichkolwiek cechach, które można sobie zażyczyć, to sprowadzanie wiary do aktu dowolnego, nieuzasadnionego i nisko umotywowanego, np. lękiem przed śmiercią lub nadzieją nagrody, odbiera Jego przymiotom, a także dziełom uczynionym dla człowieka, których wartości ten ostatni nie rozważa przy wyborze wiary, należną godność).
Teza mówiąca o tym, że Bóg oczekuje ślepej, najlepiej nierefleksyjnej wiary, której człowiek nie potrafiłby uzasadnić przed pierwszym lepszym przechodniem pytającym go na ulicy o powód wiary, jest całkowicie niebiblijna i jest czymś z punktu widzenia religii chrześcijańskiej nie do obrony. Nikt czegoś podobnego nigdy nie nauczał, nie tylko w Kościele katolickim, ale w większości chrześcijańskich Kościołów (fideizm znany teologii nie polegał na aż tak radykalnej rezygnacji z rozumu i jakiejkolwiek wewnętrznej logiki wiary). Biblia oraz chrześcijańskie nauczanie mówią o wierze, której nie da się oddzielić od tego, kim Bóg jest i od Jego przymiotów, których chociaż podstawowe zrozumienie jest konieczne, aby wiara była aktem wolnym i świadomym. Przymioty te gwarantują też, że zawierzając Mu, chrześcijanin postępuje racjonalnie i że nie zostanie w swoich poszukiwaniach oszukany. Przyjmując założenie, że Bóg jest wierny, nieobojętny wobec człowieka (czyli, że współpracuje z człowiekiem w jego poszukiwaniu Boga lub choćby odpowie na to poszukiwanie) i że nie mógłby go zwieść, przyjmując to założenie intuicyjnie lub poprzez analizę, można już nie dokonywać za każdym razem podobnego procesu refleksji i analizy, ale powierzyć Mu siebie i zaufać, nie popełniając przy tym błędu. Wiara ta, a raczej zawierzenie (które nie może być tym samym nieświadome ani pozbawione refleksji), zakłada, że jest się przez Niego prowadzonym: poprzez Jego słowo zachowane w świętych pismach, przez otrzymane przykazania, wskazówki moralne i duchowe z tych pism pochodzące lub z oficjalnych dokumentów danego Kościoła, jak również przez rady ewangeliczne (czyli znajdujące się w Ewangeliach wezwania do doskonałości i propozycje takich dróg, nie mające jednak charakteru zobowiązującego) oraz np. duchowe natchnienia czy światło wewnętrzne, które są naturalnymi owocami obecności Ducha Świętego w duszy, jeśli wierzący prowadzi aktywne i zaangażowane życie religijne.
Mając pewność odnośnie kompetencji wybitnego nauczyciela muzyki oraz odnośnie jego moralności, na której nie ciążą żadne cienie, mogę zaufać mu nawet wtedy, gdy wymaga on ode mnie rzeczy trudnych i niezrozumiałych na tym etapie rozwoju muzycznego dla mnie. Nie tylko mogę to zrobić, ale ten krok należy uznać za najbardziej racjonalny i zasadny. Jego poznanie, znajomość przedmiotu, jego doświadczenie i szerokość spojrzenia, daleko przekraczają moje możliwości czy umiejętności. On po prostu ma prawo wiedzieć lepiej i mieć słuszność. Nie uznając tego, nie godząc się na prowadzenie "w ciemności" (pamiętając, że mamy o nim poznanie dotyczące jego uczciwości, kompetencji i nieskazitelnej moralności), postępujemy mniej racjonalnie, mniej zasadnie i ostatecznie mniej owocnie, niż gdybyśmy zaufali mu i dali się prowadzić.
Podobnie jest z Bogiem. Wiedząc kim jest (Bóg nie może być jakikolwiek, jeśli istnieje, musi posiadać pewne przymioty, które wykluczają inne, więc przyjmując Jego istnienie, a tym bardziej istnienie Boga chrześcijan, można osiągnąć wstępne poznanie o dość wysokim stopniu prawdopodobieństwa, odnośnie tego kim Bóg jest a kim być nie może; można po prostu w sposób pewny rozpoznać, czy jest On kimś, komu można zaufać i kto nas w żaden sposób nie zwiedzie (1, patrz przypis)), nie musimy na każdym kroku weryfikować Jego słów, obietnic czy rad udzielanych przez Objawienie (Objawieniem przez duże "O", w przeciwieństwie do objawień prywatnych, określa się w teologii przekaz zawarty w Piśmie Świętym i Tradycji). Możemy zasadnie ufać i dać się prowadzić Bogu, nawet wtedy, kiedy nasze własne odczucia i sposób percepcji nie zaprowadziłyby nas w to samo miejsce. Bóg po prostu wie, co robi i jeśli jest tym, kim jest (2), nie musimy żądać od Niego każdorazowo dowodów i uzasadnienia. Możemy dać się prowadzić "wiedząc, komu zaufaliśmy", jak mówi św. Paweł, i jest to w pełni racjonalne, spójne i uzasadnione.
Powyższy wstęp miał ukazać, że wiara nie może się obejść bez refleksji i świadomych wyborów, a także to, że aby była ona świadoma i rozumna, nie musi polegać na nieustannej analizie, ale że może być raz podjętym, uzasadnionym racjonalnie aktem zawierzenia Bogu, o którym ma się świadomość, że wymaga nieustannego odnawiania i osobowego zaangażowania.
Chciałbym jednak przejść do problemu niewidzialności Boga, którą utożsamia się czasem z Jego dobrowolną ukrytością, z pewnego rodzaju grą lub nawet złośliwością wobec człowieka.
Pomijając inne przyczyny niewidzialności/ukrytości Boga, których jest więcej i których słuszność oraz wartość można uzasadnić na drodze racjonalnej, chciałbym napisać tylko o jednej, za to zasadniczej i rozstrzygającej. Posłużę się tutaj niedosłownym cytatem z artykułu ks. prof. Piotra Moskala "Problem poznania Boga na drodze doświadczenia religijnego". Niedosłownym, ponieważ terminologia jest wysoce specjalistyczna i niektóre zwroty, także po łacinie, mogą być niezrozumiałe dla czytelnika. Zajmując się tym, czy można oglądać Boga bezpośrednio w Jego istocie żyjąc na ziemi, ks. Moskal pisze:
Jakkolwiek przedmiotem ludzkiego poznania jest byt (jako całość, a więc Bóg potencjalnie również powinien być poznawalny przez człowieka <i jest, tyle, że Jego istnienie i niektóre przymioty, nie zaś Jego natura i istota> - cały dodatek w nawiasie mój), to jednak, ze względu na strukturę człowieka i jego poznania (jedność psycho-fizyczna), konnaturalnym (3) dla ludzkiego intelektu w życiu ziemskim jest to, co istnieje jako osadzone w materii, natura rzeczy materialnych. Bóg jednak jest niematerialny i jako taki nie może być poznany za pomocą wrażeń czy wyobrażeń. Nawet po śmierci dusza za pomocą intelektu nie może ze swej natury poznać boskiej istoty, a to ze względu na to, że ta istota nie jest konnaturalna dla ludzkiego intelektu. Jeśli więc przyjąć, że człowiek zbawiony (jak mówi o tym Objawienie) widzi boską istotę, to warunkiem koniecznym tego widzenia jest pewna transformacja ludzkiego intelektu, spotęgowanie jego siły, w rezultacie czego będzie on konnaturalny w stosunku do istoty Boga (uzyska pewne podobieństwo do niej, władzę jej percypowania - dod. mój). Owo wzmocnienie czy oświecenie intelektu jest czymś dla intelektu nadnaturalnym (nadprzyrodzonym). Czynnik tego dokonujący został nazwany przez św. Tomasza z Akwinu światłem chwały (lumen gloriae). Jest to światło stworzone przez Boga.
Oprócz lumen gloriae potrzebny jest jeszcze jeden konieczny czynnik oglądu bożej istoty. Potrzebne jest coś, dzięki czemu istota Boga będzie poznawczo obecna w podmiocie poznającym. Tym czymś nie może być jednak żadne wyobrażenie ani nawet pojęcie. Żaden przygodny pośrednik poznania (species, similitudo) nie może reprezentować istoty Boga, a to ze względu na wspomnianą absolutną boską transcendencję. Wobec powyższego, trzeba przyjąć, że czynnikiem tym jest sama boska istota. Ona aktualizuje ludzki intelekt. Istota Boga jest zatem zarówno tym, co się widzi, jak i tym, poprzez co się widzi. Innymi słowy, Bóg jest widziany poprzez boską istotę. Bóg sam staje się formą poznawczą ludzkiego intelektu. Stąd Tomasz mówi o widzeniu istoty Boga i o widzeniu Boga przez tę istotę.
Aby intelekt ludzki mógł być wypełniony boską istotą, musi być spełniony pewien warunek. Oto skoro ludzkie intelektualne poznanie jest funkcjonalnie związane z poznaniem zmysłowym, a boską istotę można poznać tylko intelektem, wzmocnionym przez lumen gloriae i wypełnionym boską istotą jako pośrednikiem poznania, istnieje konieczność oderwania intelektu od stworzonych form poznawczych; pojęć, wyobrażeń i wrażeń zmysłowych, a w konsekwencji i od zmysłów, aby możliwe było oglądanie Boga. To oderwanie może dokonać się albo przez śmierć, czyli całkowite oderwanie duszy od ciała, albo przez tzw. porwanie (raptus), w czasie którego zachodzi oderwanie intelektu od zmysłów (autor ma na myśli taki rodzaj poznania, jakiego doświadczyli wg. Pisma Św. św. Paweł i Mojżesz, gdzie mowa jest u tego pierwszego o "pochwyceniu aż do trzeciego nieba" i o oglądzie przez chwilę boskiej chwały). (...)
Jak więc widać, problem niewidzialności Boga, niemożliwości oglądania Go przez człowieka podczas ziemskiego życia, jest bardziej złożony i sugerowana złośliwość Boga lub motywowana obojętnością wobec człowieka Jego ukrytość niewiele mają wspólnego z prawdziwymi przyczynami niemożności powszechnego objawienia się przez Boga człowiekowi (powszechnego, czyli dostępnego wszystkim ludziom, nie tylko wybranym jednostkom, co przecież nie rozwiązałoby problemu, bo zawsze byłby ktoś, kto Boga nie widział i kto mógłby podtrzymywać swoje zarzuty). Problem tkwi w obrazie Boga, jaki mają ateiści i ludzie wysuwający tego typu argumenty. Obraz ten jest bardzo...niewzniosły, materialistyczny, infantylny jednym słowem. Żądać od Boga, aby był widzialny i dostrzegalny zmysłowo, to żądać, aby był On jeszcze jednym z obiektów w przyrodzie, tyle, że posiadającym więcej mocy i siły sprawczej, na podobieństwo kosmicznego Supermana. Jest to elementarnie sprzeczne z pojęciem Boga, które mówi o niematerialności i niestworzoności jako o podstawowych Jego atrybutach (a tym samym jako o kimś nie podlegającym prawu przyczyny i skutku, które dotyczy stworzonej materii, w tym konkretnym wszechświecie zresztą, ponieważ niektórzy fizycy postulują ich więcej, łącząc je z być może odmiennymi prawami przyrody niż te obowiązujące w naszym wszechświecie).
Kto więc z racjonalnie myślących i intelektualnie dojrzałych ludzi może stawiać podobne do powyższych zarzuty oraz domagać się od Boga, aby był On powszechnie dostępny i widzialny dla oka, ponieważ jak się twierdzi inaczej Jego istnienie lub miłość do ludzi stają się niewiarygodne? Wydaje się, że uczciwie nie sposób tego robić. Chyba, że ma się nieprzeciętnie błędną i nikłą wiedzę o Nim, co wydaje się znowu nie być moralnie obojętne, ponieważ żaden uczciwy intelektualnie człowiek nie pozostaje na takim poziomie poznania, jeśli pyta i poszukuje w sposób szczery i poważny, a do tego wydając metafizyczne sądy i moralne oceny dotyczące samego Boga.
Żeby stawiać Bogu zarzuty, nie tylko wypada mieć o Nim elementarną wiedzę, ale jest to moralnie i przedmiotowo konieczne. Moralnie, ponieważ aby postawić w stan oskarżenia kogokolwiek, trzeba mieć wystarczające racje ku temu, a przedmiotowo dlatego, aby po prostu wiedzieć o czym się mówi. Nie zarzucamy przecież krasnalom, że są niewielcy, ani falom radiowym, że są dla oka nierejestrowalne, ponieważ to mieści się w ich pojęciu. Jeśli więc ktoś wypomina Bogu Jego niedostępność (czyli po prostu transcendencję, przekraczanie i nie podleganie temu, co stworzone) i ma odwagę wysuwać względem Niego moralne oceny, powinien skądś posiadać wiedzę, że Bóg powinien być dostępny zmysłom oraz mieć pewność, że jeśli tak nie jest, dopuszcza się On zła lub przynajmniej zaniedbania wobec człowieka.
Tyle, że taka wiedza nie jest możliwa, a samo pojęcie Boga zakłada Jego niematerialność i transcendencję, czyli całkowite panowanie nad stworzonymi przez siebie prawami i ich przekraczanie. Motywy więc takich oskarżycieli stają się dość czytelne, skoro nic nie uzasadnia tego typu pretensji względem Boga. Zarzut więc z niewidzialności Boga (lub Jego skrytości, bo nawet, gdyby miał możliwość objawienia się ludzkim władzom bez uszczerbku dla nich, to mógłby mieć powody nie robić tego i takie też powody dostępne dla rozumu ludzkiego istnieją) w jego nierozbudowanej wersji (ponieważ istnieją bardziej subtelne i dopracowane), zarysowanej powyżej, stawiają najczęściej awanturnicy, ludzie nie zdradzający większego wysiłku na drodze duchowo-intelektualnej, których trudno podejrzewać o szczere poszukiwania w tym obszarze. Jest to prawdopodobnie jakiś mechanizm obronny, próbujący przekierować uwagę na stronę przeciwnika, który jest postacią niewygodną dla kogoś mającego własny plan i pomysł na życie, na rozegranie go według własnych zasad. Nie tylko nie wierzę w Boga, ale na wszelki wypadek upozoruję wyższość moralną nad Nim i wytknę Mu liczne braki w tej sferze, aby być może móc kiedyś usłyszeć "No dobrze, nie wierzyłeś we Mnie, ale pchnęły cię w tę stronę wysokie standardy moralne, więc wina zostaje zrównoważona szlachetnością i stan konta jest czysty. Zapraszam". Tyle tylko, że Boga trudno będzie nabrać, a przeciętnego i niewykształconego nawet wierzącego również niełatwo będzie oszukać, ponieważ tak elementarne błędy w teologicznym rozumowaniu oraz tak nieszczerze ukazane motywy dystansu wobec Boga są wyczuwane natychmiast przez przeciętnego wierzącego, który stara się dobrze prowadzić i posiada jakąkolwiek higienę duchową, co pozwala mu wykształcić elementarną intuicję wobec tego, co wrogie prawdzie, moralnie podejrzane lub po prostu nieuczciwe.
Nie znam prawdziwych przyczyn takiej jakości polemiki i oporu wobec przymiotu niewidzialności Boga, który przysługuje Mu na mocy pojęcia, jakie o Nim mamy. Spekuluję odnośnie motywów, które kierują autorami przedstawionej argumentacji. Nie przychodzi mi jednak nic innego do głowy, skoro trudno ukryć, że o minimum rzetelności czy uczciwości, jakich wymaga omawiana sprawa, nie może być tu mowy. Można przypuszczać, że osoby stawiające podobne do omawianego wyżej zarzuty, i stawiające je w taki właśnie uproszczony sposób (jak wspomniałem, istnieje bardziej dopracowana ateistyczna argumentacja "ze skrytości Boga", jak choćby ta przedstawiona przez filozofa Johna L. Schellenberga w książce "Argument z ukrytości") same sobie nie wierzą, bo nie sposób wierzyć w coś, wobec czego nie ma powodów myśleć, że jest właśnie takim, jak to sobie lub innym przedstawiamy. Jest to więc prawdopodobnie rodzaj gry, teatru mającego ukryć prawdziwe przyczyny (być może nierozpoznane jasno przez samego gracza), a zainscenizować inne. Tyle, że jest to samo w sobie wątpliwe etycznie, skoro tak nierzetelnie podchodzi się do spraw doniosłych, w których chodzi przecież nie tylko o odrzucenie lub przyjęcie pewnych wartości, ale również ewentualnie istniejących Osób.
________________________________
Przypisy:
(1) Pomijam tu problem tego, czy mamy powód wierzyć, że Bóg w ogóle istnieje. Piszę o sytuacji, w której ktoś nie ma problemu z przyjęciem Jego istnienia i chce tylko wiedzieć, czy Bogu temu można ufać i czy racjonalne jest powierzyć Jemu swoje życie.
(2) Czyli tym, o kim mówi to wstępne poznanie, zdobyte choćby poprzez intuicję, która, aby miała moc poznawczą, musi być wynikiem pewnej czystości umysłowo-duchowej, owocem wysiłku w wymiarze również moralnym. Intuicja człowieka zdeprawowanego, podobnie jak jego sumienie, przestają być władzami zdolnymi do kierowania człowieka w stronę prawdy i związanych z nią wartości.
(3) Konnaturalny, czyli współnaturalny, posiadający podobną naturę; mogący się przez to przenikać i rozumieć; istniejący na podobnym poziomie (w tradycji starożytnej myśli greckiej istniała zasada mistyczno-filozoficzna, że tylko podobne poznaje podobne).
Człowieka od Boga oddziela tzw. przepaść ontologiczna, nieskończona różnica natur, uniemożliwiająca człowiekowi dostęp do Boga i relację z Nim, jeśli On pierwszy nie wyjdzie z inicjatywą i dobrowolnie nie udzieli człowiekowi łaski. Łaska jest to forma udzielania się Boga człowiekowi, uczestnictwa człowieka w Jego naturze, do której otwiera On dostęp właśnie udzielając łaski i przysposabiając niejako w ten sposób do przyjęcia czegoś, co z natury przekracza człowieka całkowicie. W prawosławiu mówi się o stworzonych energiach Bożych, umożliwiających człowiekowi wzniesienie się do Boga i uzyskanie podobieństwa do Niego, w katolicyzmie zaś łaskę rozumie się także jako realną obecność samego Ducha Świętego w duszy ludzkiej, która to obecność jest w stanie, przy współpracy człowieka z nią, przebóstwić duszę i nadać całej strukturze duchowo-cielesnej człowieka, status wznioślejszy niż ten przypisany z natury, homo sapiens. Dzięki tej współpracy z łaską i byciu pneumatophores (z gr. "nosicielem Ducha"), człowiek przygotowuje się do życia w nad-przyrodzonej rzeczywistości i pozwala przeniknąć swój bios duchowym i boskim pierwiastkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz