Kto wierzy w cuda, czyni to, ponieważ ma dowody przemawiające na ich korzyść.Kto im przeczy, czyni to, ponieważ ma teorię im przeciwną.(Gilbert K. Chesterton)
Postanowiłem umieszczać cyklicznie posty o wydarzeniach uznanych przez naukę za niewytłumaczalne, a przez Kościół za nadprzyrodzone, które będą dobrze udokumentowane. Kilka z nich pomogło zakończyć procesy beatyfikacyjne kandydatów na ołtarze, jako, że jak wiadomo, do przypieczętowania procesu, w którym wcześniej uznaje się heroiczność cnót danej osoby, potrzebny jest jeszcze cud uproszony za jego wstawiennictwem. Jest to ze strony Kościoła jak gdyby dodatkowy wymóg wobec kandydata (świętość jego życia stwierdza się wcześniej), którego spełnienie utwierdza Kościół ostatecznie, że Bóg "macza w tym palce" i w ten sposób zatwierdza działanie Kościoła oraz upewnia go co do heroiczności cnót danej osoby. Postaram się chociaż o kilka takich postów, a jeśli wystarczy mi sił, to o kilkanaście.
Zamiast streszczać swoimi słowami i przedstawić skrótowy opis poniższego wydarzenia, postanowiłem przytoczyć w całości rozdział z książki włoskiego dziennikarza Saverino Gaety Boża pieczęć. Cuda (o której więcej na końcu posta i która jeszcze się nam przyda), aby nic czytającemu nie umknęło i aby nie było posmaku niedomówienia ("no tak, mówisz, że stało się to i to, ale w jaki sposób, gdzie są świadkowie, szczegóły itd."). Takich postów nie umieszczam dla wierzących, ale robię to głównie z myślą o tych, którzy jeszcze szukają, mogą to być sprawy dla nich ważne i osłabiające w nich przekonanie, że nauka w zasadzie odpowiada na najważniejsze pytania, a Bóg i transcendencja są nieuchwytne dla zwykłego człowieka, nawet jeśli są rzeczywistościami realnymi, i nie da się realnie, w jakiś solidny sposób, doświadczyć ich lub choćby intelektualnie przekonać się, że argumenty za ich istnieniem mają mocne, nie tylko subiektywne i życzeniowe, podstawy.
* * *