Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)

Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)

W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie.
(przekonanie własne)

poniedziałek, 16 września 2019

Precyzyjne dostrojenie (1)

Wielu z nas słyszało o warunkach, jakie muszą być spełnione, aby na Ziemi pojawiło się życie. Niewielu jednak wie, że jest ich tak wiele i że muszą być tak precyzyjnie dostrojone do siebie, że prawdopodobieństwo, iż życie faktycznie zaistnieje nie tylko na Ziemi, ale gdziekolwiek indziej we wszechświecie, jest niezwykle małe. Dla wierzącego, wraz z innymi elementami jego wiary, a także argumentami za istnieniem Boga pochodzącymi z innych rejonów argumentacji (jak sfera moralna, Objawienie biblijne czy doświadczenie religijne), może być to kolejna przesłanka za tym, że życie nie zaistniało przypadkowo, a wszechświat nie jest produktem niezaplanowanych, odwiecznie bezcelowo działających mechanizmów i praw przyrody. Zobaczmy jak silne są przesłanki za tym, że to nie nieosobowe coś, a Ktoś był przyczyną tylu zbiegów okoliczności, z których każdy był konieczny do zaistnienia życia na Ziemi. Następny post będzie dotyczył prawdopodobieństwa (za)istnienia samego wszechświata, o którym nauka zakłada, że miał początek, nawet jeśli miałby nie być jedynym, ani pierwszym w kolejności wszechświatem.

Nie chodzi przy tym o argumentację wprost za istnieniem Boga z precyzyjnego dostrojenia. Religia się bez tego obejdzie. Chodzi o to, aby sprawdzić czy wierzący mają się czego obawiać ze strony nauki i czy faktycznie wspiera ona bardziej ateizm, czy może jak wykazał John Lennox w książce Czy nauka pogrzebała Boga? teiści mogą być spokojni w kontekście obecnego stanu badań kilku podstawowych gałęzi nauk, a niewierzący mogą im raczej pozazdrościć dobrego samopoczucia, ponieważ większy powód do niepokoju mają oni sami.
Sprawa jest dość prosta: albo w nauce nie znajduje się niczego, co sprzyjałoby wierze religijnej, a nawet są w niej obecne rzeczy, które w podstawowy sposób wchodzą z nią w konflikt, albo jest odwrotnie - w bezpośredni lub pośredni sposób sprzyja ona bardziej podstawowym założeniom religii lub je choćby minimalnie wspiera, poprzez dostarczanie przesłanek przemawiających za tym, że to, co istnieje, nie jest wytworem jedynie bezosobowych sił natury i przypadku. Można by też mówić o trzeciej możliwości - nauka nie wspiera, ani nie zaprzecza żadnej z obu opcji światopoglądowych. Jednak od strony samych zainteresowanych, wierzących lub ateistów, dane naukowe zawsze są interpretowane w kontekście ich przekonań, po prostu w świetle faktów i postępu naukowej wiedzy obie opcje mogą być poddawane pewnej weryfikacji i za prawdziwością/większą wiarygodnością jednej lub drugiej może przemawiać większa jej spójność z wiedzą dostarczaną przez nauki.

Przekonuje się wierzących, że nauka jest młotem na religię i że każdy postęp w niej jest dla religii ciosem, po którym podnosi się ona w sposób trwały osłabiona i przez coraz szybszy postęp współczesnych nauk jest skazana w niedalekiej przyszłości na porażkę. Takie posty, jak ten, są wyłącznie po to, aby sprawdzić, czy te smutne wieści pochodzą od samych nauk, czy są po prostu plotkami rozsiewanymi przez nierzetelnie korzystających z wyników tych nauk ludzi, którzy do religii i idei Boga nie czują sympatii. Nie chodzi więc o argumenty za istnieniem Boga, chodzi o dobre samopoczucie wierzących oraz o to, aby dano im spokój i pozwolono na zajmowanie się tym, co jest w ich oczach od nauki istotniejsze, nie posługując się nauką do deprecjonowania tego, co obrali za swoją drogę życiową i wobec czego odczuwają większą nabożność niż wobec bogini nauki. Chodzi o to, aby pozwolono im śpiewać, modlić się, mieć nadzieję, wierzyć w sens i przyczyniać się do jego obecności w świecie, czynić dobro, nie bać się śmierci itd. Jeśli nauka daje powody, aby niepokoić wierzących, można ich o tym informować i będą za to wdzięczni, ale być może jej wyniki nie są tak druzgocące dla religii, jak się to przedstawia i nie ma powodów straszyć wierzących oraz uderzać w nich spreparowanymi argumentami, aby wybić ich z ewangelicznego pokoju i przekonać, że ich wiara w dobroć oraz celowość stworzenia jest całkowicie nieuzasadniona. Burzyć czyjś z trudem wypracowany komfort duchowy/psychiczny można tylko wtedy, gdy ma się do tego ważny powód, inaczej jest to po prostu nieprzyzwoite i moralnie niechwalebne. Zobaczmy, czy fizyka i kosmologia (innymi naukami postaram się zająć w kolejnych postach) podsuwają niewierzącym głosicielom Złej (dla wierzących) Nowiny taki powód.

Posty będą dłuższe niż przeciętne na tym blogu, dlatego podzieliłem je na dwie części, odpowiadające dwóm rozdziałom książki, z której w całości pochodzą jako cytaty. Praca ta to Cuda Erica Metaxasa, z niej pochodzi treść obu kolejnych postów pod tytułem "Precyzyjne dostrojenie".

* * *

Czy życie jest cudem?

Cuda, w sensie zjawisk, których nie umiemy wyjaśnić, otaczają nas ze wszystkich stron: samo życie jest cudem cudów. 
Gautama Budda

Gdyby wiosna przychodziła raz na sto lat zamiast raz do roku, albo wystrzeliwała z odgłosem trzęsienia ziemi, a nie w ciszy, ileż byłoby zdumienia i nadziei we wszystkich sercach pragnących ujrzeć tę cudowną zmianę!
Henry Wadsworth Longfellow

Często słyszy się, jak ludzie wykrzykują: "Życie jest cudem!". Trudno powiedzieć, co mają na myśli, bo to zdanie może mieć wiele znaczeń. Ogólnie rzecz biorąc, jest chyba obliczone na skłonienie nas do zadziwienia się wszystkimi zdumiewającymi rzeczami, które nas otaczają, żebyśmy mogli je docenić i czerpać z nich radość. W tym duchu Ralph Waldo Emerson powiedział, że "niezmienną oznaką mądrości jest widzenie cudów w tym, co zwyczajne". George Bernard Shaw ujął to w ten sposób: "Gdybyśmy mogli wyraźnie zobaczyć cud w każdym kwiecie, zmieniłoby się całe nasze życie".
A jednak, kiedy zastanawiamy się nad cudami, pogląd, że życie jest cudem, całkowicie odbiega od tego, co myśli większość z nas; a na ogół mamy na myśli bardziej natychmiastowe i dramatyczne rzeczy, takie jak te, gdy ślepiec odzyskuje wzrok, guz znika z dnia na dzień albo martwy człowiek wstaje z grobu. Z jakiegoś powodu opinia, że "życie jest cudem", może zabrzmieć jak komunał z opery mydlanej. A jeśli nim nie jest? A jeśli życie - sam fakt istnienia życia na Ziemi - byłoby równie wielkim cudem, jak każda z tych innych niemożliwych, dramatycznych, oszałamiających rzeczy? A jeśli istnienie życia na Ziemi byłoby w oczywisty sposób bardziej szokujące i zdumiewające niż niepokalane poczęcie?

Życie na planecie Ziemia

Niezmiernie rzadko przystajemy, żeby zastanowić się nad faktem naszego istnienia na planecie Ziemia. Na ogół traktujemy to jako coś całkowicie oczywistego i trudno się temu dziwić. Podobnie ryby traktują wodę jako coś oczywistego, a ptaki i pszczoły powietrze.
Wiemy, że nasza planeta umożliwia istnienie życia, a niektórzy z nas wiedzą nawet, że zgodnie z najnowszą wiedzą, na żadnej innej planecie we wszechświecie nie jest ono możliwe. Ale czy wiemy, dlaczego tak jest? Dlaczego ta planeta miałaby się idealnie nadawać do tego, żeby istniało na niej życie? Tak się składa, że nie powinna, ale jeszcze do tego dojdziemy.
Jednak wielu ludzi jest zdania, że inne planety też muszą nadawać się do życia. Po prostu jeszcze ich nie znaleźliśmy. Panuje przekonanie, że w naszym niewiarygodnie rozległym wszechświecie jest tak wiele planet, iż zwykłe prawdopodobieństwo musi wskazywać na to, że na niektórych z nich powinno być możliwe istnienie życia. Często słyszy się, że myślenie inaczej - myślenie, że nasza planeta jest jedyną w niewyobrażalnie ogromnym wszechświecie, na której możliwa jest egzystencja - oznacza beznadziejną arogancję. Nie jest to jednak ani logiczne, ani prawdziwe. Czy jest aroganckie, to już inna historia, lecz w oparciu o to, co dzisiaj wiemy każdy, kto zapewnia, że to nieprawda, robi to nie na podstawie naukowych dowodów, lecz powodowany ślepą ideologią.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że pół wieku temu, gdy pojawił się ten pogląd, był on całkowicie logiczny, a to dlatego, że wtedy dysponowaliśmy bardzo ograniczoną wiedzą dotyczącą parametrów koniecznych do tego, żeby na jakiejś planecie mogło powstać życie. Rzeczywiście, kiedy Carl Sagan i inni z wielką pompą ogłosili ten pogląd, wiedzieliśmy tylko o dwóch warunkach. Uważaliśmy, że konieczne do tego są pewnego rodzaju gwiazdy i wiedzieliśmy, że musi to być planeta znajdująca się dokładnie w odpowiedniej od nich odległości. Mając na uwadze te dwa wyznaczniki, Sagan i jego koledzy oszacowali, że mniej więcej 0,001 wszystkich gwiazd we wszechświecie może mieć planetę, na której mogłoby istnieć życie, a zważywszy na ogromną liczbę planet, gwiazd i galaktyk, liczba takich planet byłaby spektakularnie wysoka. Wtedy potrzebowaliśmy już tylko znaleźć to życie i niezwłocznie spróbowaliśmy to zrobić przy pomocy programu SETI, Search for Extraterrestrial Intelligence (Poszukiwanie Cywilizacji Pozaziemskich).
Jednak gdy mijały lata i uświadamialiśmy sobie, że nasze próby znalezienia choćby najmniejszych śladów życia kończą się niepowodzeniem, naukowcy odkrywali coraz więcej warunków koniecznych do jego istnienia. Oni sami zaczęli rozumieć, dlaczego nie udało nam się znaleźć żadnego śladu pozaziemskich cywilizacji. Im bardziej badaliśmy i mierzyliśmy wszechświat, tym wyraźniej widzieliśmy, że warunki konieczne do istnienia życia są znacznie bardziej rygorystyczne, niż wcześniej sądzono. Liczba zmiennych koniecznych do istnienia życia na jednej z planet wszechświata gwałtownie wzrosła, podczas gdy liczba ewentualnych planet, które by można brać pod uwagę jako hipotetyczne miejsce zaistnienia życia - drastycznie spadła. Już lata temu ich liczba spadła do zera, a ponieważ dysproporcje zmiennych pogłębiały się, prawdopodobieństwo to spadało coraz bardziej poniżej zera. Szanse, że taka planeta nie istnieje, stale rosną, osiągają niewyobrażalne i zawrotne wyżyny nieprawdopodobieństwa, ale powszechne zrozumienie tej sytuacji absolutnie nie nadąża za nauką.
Obecnie wiemy o tak wielu warunkach, które koniecznie musi spełnić planeta, aby istniało na niej życie, że nie tylko jest niezwykle mało prawdopodobne, aby na jakichkolwiek innych planetach było ono możliwe, lecz także równie niskie jest prawdopodobieństwo, aby życie istniało na naszej planecie. Z punktu widzenia statystyki i logiki nie powinno istnieć życie żadnego rodzaju, a my nie powinniśmy tu być. Nasze istnienie jest w sensie statystycznym i naukowym praktycznie niemożliwe. Może się to wydawać naciągane, ale do takiego właśnie wniosku prowadzi nas dzisiaj najbardziej zaawansowana nauka: do tego stopnia nie ma najmniejszych szans, aby choć jednak planeta we wszechświecie miała właściwe środowisko do powstania życia, iż jego istnienie na naszej planecie jest nieprawdopodobną anomalią. A jednak jesteśmy, istniejemy, i nie tylko istniejemy, ale myślimy o tym, że istniejemy. Jak mamy to rozumieć?
Pomocne będzie uświadomienie sobie pewnych szczegółów, więc zbadajmy kilka parametrów, które uczeni uznali za decydujące dla życia. Jak powiedzieliśmy ich liczba gwałtownie rosła z każdym rokiem od 1966, kiedy to Carl Sagan robił swoje obliczenia.
Już sama rosnąca liczba tych warunków jest oszałamiająca, ale tylko garść z nich jest w pełni zrozumiała dla nas laików, więc do nich się ograniczymy (1). Poniżej znajduje się zatem ogromnie okrojona lista - właściwie jedynie próbka - tych uwarunkowań, ale powinniśmy mieć na uwadze, że każde z nich ma zasadnicze znaczenie. Jeśli choć jedno nie zostanie spełnione, życie w jakiejkolwiek postaci nie będzie możliwe. Ponieważ jednak każda z tych wielu, wielu zmiennych idealnie pasuje do pozostałych - co jest konieczne - niektórzy fizycy zaczęli używać wyrażenia "wszechświat precyzyjnie dostrojony". Stało się tak dlatego, że - niezależnie od ideologii wyznawanej w związku z tą kwestią - wszechświat sprawia oszałamiające wrażenie "precyzyjnie dostrojonego" do tego, żeby istniało w nim życie. Przez kogo, to już oczywiście inna historia.
Pierwszą zmienną, o której możemy wspomnieć, jest sam rozmiar naszej planety. Większość z nas oglądała lub czytała na tyle dużo historii z gatunku fantastyki naukowej, że nie potrafimy sobie wyobrazić, aby rozmiar planety miał jakieś większe znaczenie, lecz z naukowej, niebeletrystycznej perspektywy, jest to błąd. Chodzi o to, że rozmiar - a właściwie masa - planety decyduje o jej grawitacji, a ta z kolei o wielu innych sprawach. Choć może nas to zaskoczyć, gdyby nasza planeta była tylko nieco większa lub mniejsza, nie mogłoby tu istnieć życie. Gdyby Ziemia była nieco większa, miałaby oczywiście nieco silniejszą grawitację, a to ma ciekawe konsekwencje. Nie chodzi tylko o to, że osoba ważąca 75kg ważyłaby więcej. Rzecz w tym, że gdyby Ziemia miała tylko odrobinę silniejszą grawitację niż obecnie, metan i amoniak, które mają masy cząsteczkowe odpowiednio 16 i 17, pozostawałyby blisko przy jej powierzchni. Ponieważ nie możemy oddychać metanem ani amoniakiem, bo są to gazy trujące, umarlibyśmy. Co ważniejsze, przede wszystkim byśmy się nie pojawili. Jeśli myślicie, że moglibyśmy ewoluować w takim kierunku, że potrafilibyśmy oddychać tymi gazami, więcej jest w tym fantastyki naukowej niż rzeczywistości. Żeby ująć to najprościej, życie nie może współistnieć z wielkimi ilościami metanu i amoniaku, ale gdyby Ziemia była choć trochę większa, te zabójcze gazy nie rozwiewałyby się w atmosferze, lecz pozostawałyby tu na dole, gdzie musielibyśmy je wdychać.
Z drugiej strony, gdyby Ziemia była troszeczkę mniejsza i miała nieco mniejszą grawitację, para wodna, która ma masę cząsteczkową 18, nie zostałaby tu, blisko powierzchni planety, lecz rozwiałaby się w atmosferze. Oczywiście bez wody nie moglibyśmy istnieć. Jak wszyscy słyszeliśmy, nasze ciała w 75% składają się z wody. Myśl, że rozmiar Ziemi musi być niemal dokładnie taki, jaki jest, bo w przeciwnym razie by nas nie było, jest otrzeźwiająca i, szczerze mówiąc, nie tak łatwo w to uwierzyć. Jest jednak faktem, że potrzebujemy planety na tyle małej, żeby mogły się z niej ulotnić trujące gazy o masie cząsteczkowej 16 i 17, lecz na tyle dużej, żeby nie ulotniła się para wodna mająca masę cząsteczkową 18.
Zanim przejdziemy dalej, powinniśmy powiedzieć kilka słów o wyjątkowych właściwościach wody. Jak wszyscy uczyliśmy się w szkole podstawowej, gaz jest mniej gęsty niż ciecz, która jest mniej gęsta niż ciało stałe. Gdy substancja przechodzi z jednego stanu w drugi, cząsteczki zbliżają się do siebie i staje się ona gęstsza i oczywiście cięższa. Jednak jeśli to prawda, dlaczego lód pływa? Czy nie powinien być gęstszy niż woda w stanie ciekłym i tonąć?
Woda rzeczywiście staje się gęstsza, gdy się oziębia i zbliża do stanu stałego (lodu), osiągnie temperaturę 4 stopni Celsjusza, a wtedy staje się mniej gęsta. Dlatego gdy ostatecznie zmienia się w ciało stałe, jest lżejsza niż w stanie ciekłym i pływa. Gdyby woda nie miała tej naprawdę dziwacznej właściwości, jeziora zamarzałyby do samego dna, zabijając ryby i inne stworzenia słodkowodne, co miałoby następnie zabójcze konsekwencje dla innych form życia. Woda posiada tę niezmiernie ważną właściwość dlatego, że każda jej cząsteczka ma dwa atomy wodoru połączone z atomem tlenu w kształcie litery V, której kąt wynosi mniej więcej 104,5 stopnia. Ten kąt rozwarty sprawia, że woda krzepnie w postaci sześciokątnych struktur, które zajmują dużą przestrzeń i są w związku w tym lżejsze od wody w stanie ciekłym. Zachwycanie się tym nie jest nie na miejscu.
Woda ma jednak jeszcze inne właściwości, które stanowią drastyczne anomalie i umożliwiają życie na Ziemi. Jedną z nich jest wysoka temperatura wrzenia, a kolejną zdolność rozpuszczania bardzo wielu substancji chemicznych. Woda również wyjątkowo dobrze zachowuje ciepło, dzięki czemu jej zbiorniki na naszej planecie przyczyniają się do stabilizowania i łagodzenia temperatur. I znów, gdyby woda nie miała wszystkich tych rzadkich właściwości, życie byłoby niemożliwe.
Podobnie jak większość z nas nie myśli zbyt wiele o tym, jak dziwnym płynem jest woda ani nie zachwyca się idealnymi rozmiarami naszej planety, o kim można powiedzieć, że dużo się zastanawiał nad prędkością, z jaką nasza planeta się obraca? Za każdym razem, gdy obserwujemy wschód czy zachód słońca, widzimy dokładnie, jak szybko obraca się Ziemia, ale co z tego? Czy gdyby poruszała się nieco wolniej albo szybciej, sprawiłoby to znaczącą różnicę? Czy życie odpowiednio by się do tego nie dostosowało? Nauka twierdzi, że nie.
Czytelnik, jak podejrzewamy, wie, że nasza planeta obraca się raz na 24 godziny. Być może wszyscy chcielibyśmy, żeby dzień był o kilka godzin dłuższy, ale wydaje się, że gdyby tak było i Ziemia obracałaby się tylko trochę wolniej, wahania temperatur miedzy nocą a dniem byłyby nieuchronnie zabójcze. Gdyby nocna strona Ziemi była pogrążona w ciemnościach o kilka godzin dłużej, w nocy robiłoby się drastycznie zimniej, a w dzień drastycznie goręcej. W efekcie życie na tej planecie byłoby po prostu niemożliwe. Gdyby obracała się nieco szybciej i w związku w tym dawała nam krótsze dni, powodowałoby to nieprawdopodobnie silne wiatry. Dokładnie jak silne, nie potrafimy powiedzieć. Wiatry na Jowiszu wieją na ogół z prędkością 1600 kilometrów na godzinę, więc gdyby Ziemia obracała się nieco szybciej niż w rzeczywistości, możemy sobie wyobrazić, że byłyby co najmniej na tyle silne, żeby uniemożliwić powstanie stabilnego środowiska sprzyjającego jakiejkolwiek formie życia.
Innym kluczowym kryterium dla życia na Ziemi jest obecność niezwykle dużej planety w naszym Układzie Słonecznym. Myślimy konkretnie o Jowiszu, którego korzystny wpływ na naszą planetę większość osób uważa za coś oczywistego. Jednak bez tego olbrzyma znajdującego się właśnie tam, gdzie jest, komety i ich odłamki uderzałyby w nas tysiąc razy częściej. Średnica Jowisza jest ponad 11 razy większa od średnicy Ziemi, powierzchnia 122 razy, a w kuli o rozmiarach Jowisza dałoby się zmieścić 1320 kul ziemskich. Chcąc jeszcze lepiej uświadomić sobie gigantyczne rozmiary Jowisza, pomyślcie, że jego masa jest mniej więcej 2,5 razy większa od masy wszystkich pozostałych planet w naszym Układzie Słonecznym razem wziętych.
Co to dokładnie ma wspólnego z kometami, które trzymają się od nas z dala? Ponieważ Jowisz składa się z gazu, nie jest nawet w przybliżeniu tak gęsty jak Ziemia, ale i tak ma od niej 318 razy większą masę, a zatem i 318 razy większą grawitację. Dlatego większość komet przelatujących gdzieś w pobliżu Jowisza jest przyciągana w jego kierunku. Wchłania on wiele z nich w swoje gazowe głębiny i nie dostaje przy tym nawet czkawki, ale w większości wypadków raczej tylko zmienia ich kierunek, a tym samym oddala je od nas i całkowicie usuwa z naszego Układu Słonecznego.


Cud, jakim jest księżyc

Wielkie znaczenie Jowisza dla życia na Ziemi musi jednak zblednąć w porównaniu ze znaczeniem naszego Księżyca.
Możemy zacząć od rozmiarów Księżyca, które są najmniej istotnym - ale mimo to wciąż ogromnie ważnym - powodem jego znaczenia dla życia na Ziemi. Stosunkowo duża grawitacja Księżyca powoduje przypływy i odpływy naszych oceanów. Gdyby Księżyc był nieco większy, wywoływałby znacznie bardziej ekstremalne pływy, ponieważ większy Księżyc oczywiście wywierałby odpowiednio większą siłę przyciągania. Przy trzydziestometrowych falach przypływu, na wybrzeżach nie mogłoby być miast, miasteczek ani wiosek. Gdyby Księżyc był nieco mniejszy i miał mniejszą siłę przyciągania, pływy byłyby niewystarczające do oczyszczania przybrzeżnych wód morskich i do uzupełniania ich składników odżywczych. Jeśli Księżyc miałby jakiekolwiek inne rozmiary od tych, które faktycznie ma, życie w postaci takiej, jaką znamy, nie mogłoby istnieć.
Rozmiary Księżyca - a także jego odległość od Ziemi - odpowiadają również za stabilizację osi obrotowej Ziemi. Gdyby nie była stabilna, albo gdyby nie była nachylona pod obecnym, optymalnym kątem, mogłoby nas tu nie być. Bez nachylenia Ziemia nie mielibyśmy pór roku, a temperatury byłyby znacznie mniej stabilne. Tak więc, gdyby Księżyc nie miał dokładnie właściwych rozmiarów i nie znajdował się we właściwej odległości od Ziemi, od obrotowa naszej planety zmieniałaby się przez całe eony, powodując, że ziemskie życie byłoby wykluczone.
Chyba najbardziej dramatyczne z tych okoliczności wiążą się ze sposobem, w jaki powstał Księżyc. Spośród wszystkich rzeczy, nad którymi będziemy się zastanawiali, ta może być najtrudniejsza do pojęcia. Bardzo wielu uczonych doszło ostatnio do wniosku, że Księżyc nie uformował się w tym samym czasie, co Ziemia, lecz mniej więcej ćwierć miliarda lat później. Są również inne teorie, ale obecnie większość z nich popadła w niełaskę. Podobnie jak w przypadku większości spraw omawianych w tym rozdziale, powszechna zgoda co do tego, co się wydarzyło, zapanowała dopiero niedawno, dzięki coraz większej wiedzy, jaką mamy na ten temat.
Oto co mówi nam nauka: cztery i ćwierć miliarda lat temu Ziemia była znacznie mniejsza niż obecnie i nadal znajdowała się w stanie ciekłym. Właściwie wcale nie była to jeszcze Ziemia, więc nazwijmy ją "Ziemią". Wtedy, z nieskończenie odległych krańców czarnej przestrzeni, wyłoniło się ciało niebieskie większe od Marsa, które poruszało się spokojnie po stałej trajektorii przez miliony, miliony (i jeszcze miliony, miliony) lat świetlnych i uderzyło w "Ziemię", trafiając ją w sam środek. Ta niewyobrażalnie doskonała kolizja dwóch ciał niebieskich w niezmierzonym ogromie Kosmosu sprawiła, że życie - a zatem Ty i ja - stało się możliwe.
Masa o rozmiarach zbliżonych do Marsa, która uderzyła w "Ziemię", została w znacznej części wchłonięta przez nią, a ta w związku z tym zmieniła się z "Ziemi" właśnie w Ziemię. Na skutek tej kolizji rozmiary naszej planety drastycznie wzrosły do takich jak dzisiaj, do rozmiarów, które, jak już powiedzieliśmy, są niezbędne do istnienia życia. Jednak pozostałe fragmenty powstałe w tej katastrofalnej kolizji, zaczęły krążyć po orbicie Ziemi i ostatecznie połączyły się ze sobą, tworząc to, co teraz znamy jako Księżyc.
Jednak w wyniku tej kolizji stało się coś jeszcze, bez czego życie nie mogłoby istnieć: czołowe zderzenie tych dwóch ciał niebieskich było tak idealnie zgrane - i dlatego tak katastrofalne - że zdmuchnęło większość poprzedniej atmosfery ziemskiej w Kosmos, przez co pozostawiło nam taką atmosferę, jaką mamy teraz. Poprzednia była 40 razy gęściejsza od obecnej, więc światło słoneczne nie mogło dotrzeć do powierzchni planety. Gdyby to zderzenie nie miało dokładnie takiego przebiegu - nie byłoby nas. Zanim do niego doszło, atmosfera i rozmiary Ziemi absolutnie nie nadawałyby się do tego, żeby powstało na niej życie, lecz po zderzeniu stały się idealne.
Poza tym dołożenie dodatkowej masy do naszej planety drastycznie zwiększyło ziemskie zasoby żelaza, co pozwoliło rozkwitnąć morskim glonom, które z kolei umożliwiły pojawienie się innym formom życia w morzu, a one z kolei życiu na lądzie. Powiedzenie, że nie byłoby nas tutaj, gdyby to zderzenie nie miało dokładnie takiego przebiegu, jaki miało, jest niesamowicie wielkim niedopowiedzeniem.
Jednak najtrudniej jest zrozumieć, że obecny, idealny stan Ziemi jest efektem, zdawałoby się, przypadkowej kolizji sprzed 4,25 miliarda lat. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że zderzenie się dwóch ciał niebieskich w bezmiarze przestrzeni w taki sposób, w jaki to zaszło, przypomina wystrzelenie z obu stron Wielkiego Kanionu dwóch kul karabinowych, które spotkałyby się w powietrzu, trafiając na siebie tak idealnie czołowo, że zrównoważyłyby wzajemnie swój pęd i spadły razem pionowo w dół kanionu. W zasadzie jest niemożliwością, żeby coś takiego się zdarzyło, a jednak z jakiegoś powodu nauka mówi nam, że do tego doszło. Trudno to do końca zrozumieć, ale gdyby to zderzenie było tylko nieco mniej czołowe, albo gdyby te pędzące olbrzymy minęły się o włos - nie byłoby nas tutaj.
Któż może zaprzeczyć, że przekonanie, iż ta kolizja nastąpiła przypadkowo i "niechcący", wymaga większej wiary niż przeświadczenie, że była ona jakoś "sterowana". Nie chcemy przez to powiedzieć, iż nie zdarzyła się przypadkowo, lecz tylko tyle, że wiara w to, że tak się stało, jest tak skrajnie nieprawdopodobna, że alternatywa musi być przynajmniej brana pod uwagę. Ludzki umysł domaga się sensu i odpowiedzi wyjaśniających tak niezwykłą tajemnicę: jak coś tak szokująco precyzyjnego mogło się po prostu "zdarzyć"?
Jeśli jednak ta zdumiewająco idealna kolizja nie zdarzyłaby się dokładnie tak, jak to się odbyło i jeśli rozmiary Ziemi albo rozmiary Księżyca byłyby nieznacznie inne, albo gdyby obrót Ziemi był nieco szybszy lub nieco wolniejszy, albo gdyby Jowisz nie był tak duży i nie znajdował się tam, gdzie się znajduje, życie tutaj nie mogłoby być nawet trochę możliwe, a tym bardziej stać się rzeczywistością.
Jest to zaledwie garść parametrów koniecznych do tego, żeby życie było możliwe.
Jak już powiedzieliśmy w latach sześćdziesiątych XX wieku, gdy Carl Sagan próbował obliczyć, na ilu planetach we wszechświecie mogłoby potencjalnie istnieć życie, były tylko dwie precyzyjnie określone właściwości, którymi warto było zawracać sobie głowę, dzięki czemu ów astronom uzyskał bardzo obiecujący wynik, a mianowicie, że życie mogłoby istnieć mniej więcej na jednej na dziesięć tysięcy planet. Jeśli wziąć pod uwagę liczbę planet we wszechświecie, było jasne, że życia musi być tam pod dostatkiem. Jednak do 2001 roku liczba tych precyzyjnie określonych właściwości koniecznych do istnienia życia podskoczyła do 150, więc kiedy przeprowadzimy obliczenia, przekonamy się, że szanse na istnienie takiej, na której mogłoby rozwinąć się życie, są mniejsze niż jeden do dziesięciu do siedemdziesiątej trzeciej potęgi. Oznacza to jedynkę poprzedzającą siedemdziesiąt trzy zera. W znanym wszechświecie liczba planet wynosi tylko mniej więcej dziesięć do dwudziestej trzeciej potęgi. Zgodnie z tymi liczbami, szanse na istnienie jakiejkolwiek planety, na której mogłoby rozwinąć się życie, są jak jeden do dziesięciu do pięćdziesiątej potęgi. Żeby przedstawić to bardziej obrazowo i bez przejmowania się oszczędzaniem zer, jest to jeden do 100 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000. Nie ma absolutnie żadnego sensu w tym, że Ziemia miałaby pokonać te przeciwności, ale je pokonaliśmy. Jakoś.
To każe nam wrócić do nadal zadziwiającego tematu naszego Księżyca. Ponieważ większość z nas na ogół nie zastanawia się nad księżycami krążącymi po orbitach innych planet naszego Układu Słonecznego, nie uświadamiamy sobie szczególnej osobliwości księżyca Ziemi, który zdecydowanie różni się od innych księżyców w naszym układzie gwiezdnym. Zacznijmy od tego, że Ziemia jest jedyną planetą w naszym Układzie Słonecznym, która ma tylko jeden księżyc. Traktujemy to jako rzecz oczywistą, jakby widok jednego księżyca na niebie był jedyną opcją. Merkury i Wenus są oczywiście pozbawione księżyców. Mars ma dwa,oba tak maleńkie, że niemal nie powinno się ich nazywać księżycami. Jeden (Fobos) ma średnicę 22 kilometrów - długość Manhattanu - a drugi (Deimos) niecałych 13 kilometrów. Przeogromny Jowisz ma 9 dużych księżyców (chociaż astronomowie wciąż znajdują nowe i ostatnio ustalili ich rzeczywistą liczbę na 50, ale zakładają, że będzie ona rosła), podczas gdy Saturn ma 12 dużych księżyców (podobnie jak w przypadku Jowisza astronomowie znaleźli wiele mniejszych i również zakładają, że ich liczba, wynosząca według najnowszych badań 53, będzie nadal rosła). Uran ma 27 znanych księżyców, a Neptun 14. Te fakty umiejscawiają nasz jedyny księżyc w pewnym kontekście. W naszych Układzie Słonecznym jest on wyjątkowy.
Gdy porównamy rozmiary księżyców z rozmiarami planet, po których orbitach krążą, okaże się, że księżyc Ziemi także jest nietypowy pod względem wielkości. Co prawda istnieją inne księżyce większe od naszego, lecz krążą po orbitach takich planet jak Jowisz, Saturn i Neptun, wszystkich drastycznie większych od naszej. Wspomnieliśmy już o rozmiarach Jowisza, Saturn natomiast ma średnicę 9,5 razy większą od Ziemi, 764 razy większą objętość i 83 razy większą powierzchnię. W stosunku do rozmiarów planety, wokół której krąży, nasz Księżyc jest zdecydowanie największym księżycem w naszym Układzie Słonecznym. Te informacje mają na celu pokazanie, że wszystko za co odpowiada Księżyc, jak powiedzieliśmy wyżej, okazuje się dużo rzadszym zjawiskiem, jeśli porówna się go z innymi księżycami w naszym Układzie Słonecznym.
Nie możemy porzucić tematu Księżyca, zanim nie poruszymy niemal niewyobrażalnie zdumiewającej kwestii zaćmień. Większość z nas nie zastanawiała się nad tym, że aby wystąpiło zaćmienie, tak jak to się faktycznie dzieje, musi się wydawać, że Słońce i Księżyc mają na niebie niemal dokładnie takie same rozmiary. Podobnie jak w wypadku tak wielu innych rzeczy, uznajemy zaćmienia za coś oczywistego. Przyjmujemy, że tak się po prostu dzieje. Jednak gdy poznajemy szczegóły dotyczące rozmiarów i liczby księżyców w całym naszym Układzie Słonecznym myśl, że z naszej ziemskiej perspektywy Słońce i Księżyc wydają się niemal tej samej wielkości, jest w gruncie rzeczy niedorzeczna i dziwaczna, lecz właśnie ten osobliwy fakt sprawia, że pokrywają się tak idealnie podczas całkowitego zaćmienia. Chociaż, o ile nam wiadomo, nie ma to żadnego związku z istnieniem życia, stanowi, podobnie jak wszystko, co do tej pory badaliśmy, zdumiewający dowód na projektowanie - a zatem i projektanta - który trudno nam zignorować.
Szczegóły są następujące: Księżyc ma średnicę 3 476 kilometrów. Aby było możliwe całkowite zaćmienie, musi on sprawiać wrażenie, że ma te same rozmiary co Słońce, którego średnica wynosi 1 392 684 kilometrów. Jeśli podzieli się 1 392 684 przez 3 476 wyjdzie 400, 657. Innymi słowy - Słońce jest niemal dokładnie 400 razy większe od Księżyca. Tak więc, żeby z Ziemi wydawały się one tej samej wielkości, odległość Ziemi do Słońca musi być mniej więcej czterysta razy większa od odległości Ziemi od Księżyca. Jakie są szanse, żeby tak właśnie było? A jednak średnia odległość Słońca od Ziemi wynosi niemal dokładnie 149 600 000 kilometrów, a średnia odległość Księżyca do Ziemi to w przybliżeniu 384 403 kilometry. Jeśli podzielicie 149 600 000 przez 384 403 otrzymacie... 389. Ta liczba jest tak bliska 400, że dla nas tu na Ziemi rzeczywiście oba ciała niebieskie wyglądają tak, jakby miały dokładnie takie same rozmiary. Czy możemy uniknąć konsternacji z tego powodu? Któż mógłby nas winić, gdybyśmy byli mniej zaskoczeni, a bardziej przestraszeni? Czy przynajmniej możemy uniknąć zastanawiania się, czy to wszystko zostało jakoś zaplanowane?
Czyż nie nasuwa się nieuchronny wniosek, że istnienie życia na planecie Ziemia albo życia jakiegokolwiek rodzaju gdzieś indziej jest zdumiewającym, niepojętym cudem? Czy jeszcze kiedyś naprawdę potraktujemy naszą obecność tutaj jako coś oczywistego, wiedząc, jak niebywale jest niepewna? Jeśli Bóg właśnie tak urządził wszystko w ogromnym wszechświecie po prostu po to, żebyśmy mogli istnieć, musimy zacząć się zastanawiać, dlaczego. Czym dla Niego jesteśmy, żeby miał to wszystko robić? Dlaczego miałby to wszystko robić w sposób tak przesadnie, a nawet tak nieracjonalnie doskonały? Jeśli to wszystko zostało zrobione tylko dla nas, powstaje pytanie - Kim jesteśmy?
_______________

(1) Dla zapoznania się z pełną listą tych zmiennych oraz z niektórymi niezrozumiałymi dla laików wyjaśnieniami, dlaczego mają one tak zasadnicze znaczenie dla istnienia życia, polecamy doskonałe książki Hugha Rossa, The Fingerprint od God i The Creator and the Cosmos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz