Napisz: Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech (...).
Dzienniczek, 1728, św. Faustyna Kowalska
Duszy, którą plami grzech, czyli grzesznej duszy - po prostu grzesznika. Zdanie to więc oznacza: Nie mogę kochać (a więc nie kocham) (aktywnych i "z wyboru") grzeszników.
Dotyczy to jednak tylko ludzi trwających w grzechach ciężkich, a więc świadomych tego, co robią i mimo tego wybierających drogę nie-miłości, nie osób potykających się i błądzących.
Dalszy ciąg cytowanego fragmentu Dzienniczka brzmi jednak:
... ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla mojej hojności, jaką mam ku niej. (...)
Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję [się] w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. (...)
Czy można czekać w ten sposób i jednak nie kochać? Samo to czekanie i pragnienie przemiany jest już formą miłości (pragnieniem dobra dla drugiego, jak określił miłość św. Tomasz), nie jest to jednak miłość "czynna", zbawiająca, działająca aktywnie w duszy takiej osoby i prowadząca ją poprzez przemieniającą łaskę do Boga. Nie jest, bo taka miłość wymaga zgody, przyjęcia, a wybór zła jest odmową uczynienia przestrzeni dla dobra, jest jego odrzuceniem. Bóg nie może więc aktywnie i realnie (działając i przemieniając <bo czy da się kochać teoretycznie?>) kochać tego, co jest z Nim fundamentalnie sprzeczne, co nie jest z Nim współ-naturalne. To sprawiedliwe. Nie sprawiedliwością surowości, ale sprawiedliwością jakiej domaga się miłość. Jest ona przecież ze swojej natury sprawiedliwa - nie może akceptować niesprawiedliwości. Zaprzyjaźniona z Dobrem, tożsama z nim, nie chodzi na kompromisy ze Złem, bo oznaczałoby to jego akceptację, gotowość uznania jego prawdy. Miłość nie akceptuje zła. Żona, mimo miłości do męża, zrezygnuje z niego, odejdzie, jeśli wykorzystuje on seksualnie ich córkę i bez przymusu nie chce/nie potrafi tego zmienić. Miłość akceptuje upadki i błędy, bo są przejawami słabości/niewiedzy, ale co oznaczałaby jej akceptacja dla definitywnego, wybranego świadomie i w wolny sposób, zła, którego nie chce się już korygować ani z niego wychodzić? Taka akceptacja byłaby absurdalna, jest ona po prostu niemożliwa.
Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech (...).
Nie mogę realnie, ani praktycznie kochać kogoś, kto wybrał w wolny sposób zło, bo ta miłość oznaczałaby akceptację dla jego drogi i pomagałaby mu ją podtrzymać, przez udzielanie mu łaski i błogosławieństwa (a tylko tak Bóg może kochać). Wybierając w sposób świadomy, utożsamił się ze swoim wyborem, nie pozostawił więc już w sobie żadnej przestrzeni, którą Mógłbym objąć miłością, która nosiłaby jeszcze jakieś podobieństwo do Mnie (a Bóg nie może kochać tego, co radykalnie do Niego niepodobne, co już nie nosi Jego śladów).
Miłość może być tylko realna i praktyczna, gdy ktoś zaangażowany w zło na to nie pozwala, po prostu jej nie ma. Jak u męża, od którego musiała odejść żona z wykorzystywaną córką. Była gotowa go kochać dopóki zło miałoby charakter słabości i mąż nie odnajdywałby się w nim. Gdy stało się przeciwnie i czerpał z niego satysfakcję, jej miłość musiała ustąpić. Nie da się odczuwać dobra do tego, co nie zawiera w sobie dobra. To słuszne i naturalne. Rodzajem nieprawości byłoby odczuwać wobec czegoś takiego dobro. Nie ma więc powodu, aby i Bóg kochał to, co tożsame ze złem, jeśli faktycznie ze złem się utożsamiło, czyli odnalazło w nim.
Cieszę się, że wróciłeś do pisania! :-)
OdpowiedzUsuń