Jest to temat, odnośnie którego można by napisać dużo od siebie, przytoczyć treści "debat" pomiędzy wierzącymi a ateistami, przytoczyć świadectwo własne, które w tym względzie jest bardzo bogate, ponieważ najzwyczajniej w świecie nigdy nie spotkałem ateisty, który 1) szanowałby moje poglądy (nie znosił je lub tolerował, przymuszany nałożonym na siebie nakazem humanistycznej otwartości, nawet wobec największych bzdur, byle tylko nie niosły zła moralnego, ale naprawdę szanował, uznając ich <choćby częściową> racjonalność, zasadność i intelektualną wartość 2) w oczach którego status mojej osoby byłby taki sam pod względem umysłowym, intelektualnym czy emocjonalnym jak status osób niewierzących.
Nie będę jednak o tym pisał, wystarczy wejść na pierwsze z brzegu forum katolickie, żeby zobaczyć jakimi terminami określają wierzących licznie zgromadzeni tam ateiści-misjonarze. Przychodzą tam zresztą tylko po to, aby uświadomić osoby religijne jak bardzo są wybrakowane, a ich życie i przekonania głęboko żałosne.
Chciałem jednak udzielić głosu autorowi książki, będącej polemiką z głównymi tezami czołowych ateistów, w której znajduje się właśnie rozdział pod takim tytułem, jak w tytule posta. Są tam wypowiedzi czołowych ateistów, które zilustrują wystarczająco sprawę, o której tu piszę.
Ateiści skarżą się na brak tolerancji ze strony osób religijnych, co z reguły sprowadza się do narzekania na entuzjazm wierzących, którzy głoszą swoje prawdy wiary przed światem. Jak już wiemy, Christopher Hitchens domaga się, by ludzie religijni "zostawili go w spokoju", natomiast Sam Harris uskarża się na nieprzyjemne listy, jakie otrzymał po napisaniu książki The End of Faith, w których namawiano go do wejścia na właściwą ścieżkę, porzucenia ateizmu oraz przyjęcia Dobrej Nowiny, zanim nie będzie za późno. Harris powiada, że wielu z tych mówiących o sobie jako o ludziach przemienionych przez miłość Chrystusa, to w istocie osoby "wręcz krwiożerczo wrogie, nie tolerujące żadnej krytyki".
A przecież, mimo tej hiperboli, nietolerancja religijna - przynajmniej we współczesnym społeczeństwie amerykańskim - wydaje się raczej znikoma. Nic mi nie wiadomo o chrześcijanach, którzy uważaliby, iż ateizm czy inne wyznania religijne należy zdelegalizować. Nie słychać chyba nic o planach zmierzających do zakucia ateistów w dyby albo segregacji metodystów. Wolność wyznania i sumienia to z trudem wywalczone zdobycze zachodniej cywilizacji. Chrześcijanie uważają, że wiara i kult muszą być dobrowolne, jeśli mają być cokolwiek warte i słusznie odrzucają pomysł narzucania religii w drodze przymusu. Być może nie dotyczy to niektórych fanatyków, jednak wszystkie wielkie religie przychylają się obecnie do poglądu, że wiary nie wolno krzewić mieczem.
Gdzie na skali tolerancji znajdują się nasi przyjaciele ateiści? Niezbyt wysoko, jak się okazuje. Czasem nietolerancja przybiera u nich formę zwykłej napaści słownej. Christopher Hitchens pisze, że religia "jest furiacka, irracjonalna, nietolerancyjna, wspierająca rasizm, wspólnotę plemienną i bigoterię" oraz "wywodzi się z pełnego wrzasku i strachu okresu niemowlęctwa naszego gatunku, stanowiąc infantylną próbę zaspokojenia naszej nieposkromionej potrzeby wiedzy". Podobnie ludzie religijni godni się wyłącznie pogardy. Hitchens nazywa św. Augustyna "egocentrycznym fantastą i geocentrycznym ignorantem" (odnośnie ignorancji i zafałszowań historycznych Hitchensa w jego głównej pracy odsyłam do innego postu na tym blogu - przyp. autora bloga), zaś Billy'ego Grahama zwykłym wyzyskiwaczem, "którego oportunizm i antysemityzm same w sobie stanowią narodową hańbę na niewielką skalę". Mojżesz był "fanatykiem", Jan Kalwin "sadystą", a Mahatma Gandhi "obskurantem", który narzucał innym "swoje ego". Księga Apokalipsy, napisana przez św. Jana Ewangelistę, składa się z "obłąkanych fantazji", natomiast apostoł Paweł żywi "zarówno strach, jak i pogardę wobec kobiet". Aby zyskać sobie u Hitchensa dozgonną wzgardę, wystarczy wyznawać jakąś religię (1).
Jednakże wykazywany przez ateistów brak tolerancji wykracza niekiedy poza granicę zwykłych wyzwisk. W książce The End of Faith Sam Harris złowrogo obwieszcza: "Słowa takie jak <Bóg> i <Allach> muszą zniknąć tak samo, jak <Apollo> czy <Baal>, w przeciwnym Bowiem razie zniszczą nasz świat". Nieco wcześniej nie pozostawił na chrześcijanach suchej nitki za ich rzekomy brak tolerancji, a oto nagle czyni gwałtowny zwrot i zaczyna namawiać swoich współwyznawców w antyreligijności do aktywnej nietolerancji wobec religii. Stawia przerażającą tezę, że idea tolerancji religijnej "to jedna z głównych sił napędowych, spychających nas ku przepaści". "Mając na względzie relację zachodzącą pomiędzy poglądami a postępowaniem - dodaje - nie możemy już dłużej tolerować zróżnicowania wierzeń religijnych, podobnie jak nie tolerujemy różnych poglądów dotyczących epidemiologii czy podstawowej higieny". Tak, czytelnik się nie przesłyszał. Winowajcą jest tolerancja wobec religii, z którą należy skończyć. Nie wolno już pozwalać na to, by ludzie wierzyli w to, co chcą. Albo porzucą wiarę, albo poniosą konsekwencje.
A jakież są to konsekwencje? Harris nie pozostawia cienia wątpliwości: "Związek zachodzący pomiędzy wierzeniami a zachowaniem znacząco podnosi stawkę w tej grze. Niektóre propozycje są tak niebezpieczne, że należałoby uznać za etyczne zabijanie ludzi, którzy w nie wierzą. Może się to wydać bardzo niezwykłą tezą, ale wyraża ona tylko zwykłe fakty dotyczące świata, w którym żyjemy". Krytyk Theodore Dalrymple, przerażony tymi słowami, napisał, iż są one "chyba najbardziej haniebne spośród wszystkich, jakie można znaleźć w książkach napisanych przez ludzi mieniących się racjonalistami".
Nietolerancja ze strony ateistów nie dotyczy wyłącznie fanatyków religijnych. Pamiętajmy, że dla Harrisa, Hitchensa i Dawkinsa ekstremizm religijny nie jest problemem numer jeden. Bardziej trapi ich religijność umiarkowana, ponieważ to ona usypia nas w obliczu niebezpieczeństw czyhających w religii w ogóle. Dlatego Harris konstatuje, że "największym problemem, przed jakim stoją społeczeństwa cywilizowane, nie jest ekstremizm religijny: chodzi tu raczej o szersze spektrum ustępstw na płaszczyźnie kulturowej i intelektualnej, jakich dokonujemy wobec religii. Ludzie umiarkowani religijnie są w dużej mierze odpowiedzialni za konflikt religii w świecie współczesnym". Wystarczy, Szanowny Panie. Wystarczy już traktowania ludzi wierzących z szacunkiem. Religia musi umrzeć.
W swym antyreligijnym ekstremizmie Harris nie jest osamotniony. Chociaż Hitchens zarzeka się, że nie zabroniłby nikomu wierzyć w Boga, nawet gdyby leżało to w jego mocy, z ewidentnym podziwem cytuje długie fragmenty z Karola Marksa, na przykład ten, gdzie prezentuje on pogląd, iż "zniesienie religii jako iluzorycznego szczęścia człowieka jest warunkiem prawdziwego szczęścia". Nie minęło nawet jedno pokolenie od chwili, gdy runął Mur Berliński, a Hitchens już najwyraźniej zapomniał o katastrofie, wywołanej przez próbę wyrugowania religii z życia społeczeństwa i narzucenia mu ateizmu. Czy Hitchens naprawdę chce twierdzić, że realny marksizm, w dowolnym ze swoich wcieleń, gdziekolwiek zrealizował swój ziemski raj, o którym mówił jego twórca?
Czytając wszystkie wspomniane ateistyczne traktaty, nie można pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że - gdyby im na to choć trochę pozwolić - przynajmniej niektórzy autorzy wprowadziliby przepisy zakazujące praktyk religijnych. Mimo protestów, jakie podnoszą, wydaje się, że Hitchens, Dawkins i inni członkowie gildii ateistów są gotowi ograniczyć wolność sumienia tak, aby wszyscy obywatele maszerowali pod dyktando światopoglądu ateistycznego. Gdzie oburzenie ludzi rozsądnych? Czy nietolerancja ze strony ateistów - najbardziej niszcząca forma nietolerancji w dziejach - jest jej jedyną postacią, której ujdzie wszystko na sucho?
Za: Thomas D. Williams, "Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów".
_______________________________________________________
Przypisy:
(1) Ch. Hitchens, Bóg nie jest wielki, s. 56, 64, 32, 192, 184, 54, w wydaniu amerykańskim.
Wiara jest zaufaniem temu, co do czego mam powód wierzyć, że jest prawdziwe. (J.P. Moreland)
Wiara religijna i zabobon są czymś całkowicie różnym. Drugie wypływa z lęku
i jest rodzajem fałszywej nauki. Pierwsze jest ufnością. (L. Wittgenstein)
W sytuacji niepewności poznawczej, w jakiej znajduje się człowiek odnośnie istnienia Boga, bardziej racjonalnym jest
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie. (przekonanie własne)
- w świetle posiadanych racji za i przeciw - a także bardziej owocnym społecznie i egzystencjalnie (dla ludzkich zbiorowości,
jak i dla wzrostu moralno-duchowego jednostki) opowiedzieć się za Jego istnieniem i podjąć ryzyko wiary.
Wielkie, wiarygodne i ważkie aksjologicznie idee wymagają bardzo silnych racji, aby mogły zostać odrzucone.
Ateizm nie posiada silnych i spójnych racji podważających teizm (wiarę w osobowego Boga), jest też jednym z najsłabiej filozoficznie
uzasadnionych światopoglądów, tym samym opowiedzenie się za teizmem jawi się jako akt bardziej spójny intelektualnie
i właściwszy moralnie. (przekonanie własne)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz